Przy niejednym korporacyjnym biurku, może w poniedziałek gdy każdy radzi sobie z nadchodzącym tygodniem, a może w piątek, gdy weekend już blisko, siedzi osoba, której myśli krążą wokół jednego – jakby to było zostawić stałą pensję i rozkręcić coś swojego? To myśl dość kusząca, bo praca od 9 do 17 (albo czasem realnie rzecz biorąc od 9 do 20) dla większości osób nie jest szczytem marzeń, ale smutną koniecznością. Sama myśl o tym, że możemy być panami własnego losu, decydować o tym, kiedy mamy wolne, a kiedy nie, wydaje się tak podniecająca jak nagłe skrócenie lekcji w szkole z powodu awarii prądu i możliwość wyjścia wcześniej do domu. I po trochu jest to prawda – choć niektóre osoby lepiej czują się na stałych stanowiskach, spora część z nas odnajduje się lepiej w pracy, w której sama decyduje o tym jak i ile pracować.
Praca taka jednak zazwyczaj niesie ze sobą coś, co bywa cięższe, niż niektórym może się wydawać – brak stałej pensji. I nie chodzi tylko o wysokość wpływów, raczej o to, że gdy przyzwyczaisz się żyć z myślą, że w danym momencie wpływa określona kasa, ciężko jest się przestawić i zmienić wiele przyzwyczajeń.
Dziś w ramach kolejnej części poradnika opracowanego wspólnie z BGŻ BNP Paribas, chciałbym opowiedzieć wam trochę o tym jak to jest żyć bez stałej pensji, a tym którzy mają podobnie (np freelancerzy i właściciele niektórych małych biznesów) opowiedzieć o tym jak sobie z tym radzimy.
Zmiany, zmiany, zmiany
Pracowałem na stałej pensji przez ostatnie 15 lat, z pominięciem ostatniego roku. Wcześniej różnie z tym bywało, ale umówmy się, że życie studenckie to okres w którym nie istniało zbytnio coś takiego jak planowanie wydatków, czy wpływów :D Później pomimo sporej ilości zmian stanowisk, a nawet branży, przyzwyczajony byłem do stałych wpływów. W branży reklamowej bywało tak, że pensje miewały lekkie opóźnienia, ale miałem szczęście pracować w agencjach, w których raczej do tego nie dochodziło. A to stawało się coraz ważniejsze – pojawił się kredyt, potem leasing, potem kolejne zobowiązania cykliczne związane choćby z edukacją dzieciaków, czy ich innymi zajęciami.
Podczas rozwijania Koszulkowo.com pracowałem tam niejako na etacie i pobierałem za to stałe, ustalone z moim wspólnikiem wynagrodzenie. Wpływy z blogów, które zaczęły pojawiać się przy okazji były zupełnie nieregularne i pokrywały różnego rodzaju nieplanowane wyjazdy, czy inne zakupy. Swoją droga gdy dziś patrzę na ilość wydanych w ten sposób pieniędzy to myślę sobie, że miałem nad nimi zbyt mało kontroli. Ale tak to właśnie jest gdy nie jest się przyzwyczajonym do nieregularnych wynagrodzeń, a każdą wpadającą nagle kasę traktuje się jak prezent pod choinkę ;)
Od zeszłego roku całym zarządzaniem “day by day” zajmują się dedykowane zespoły, a ja zacząłem utrzymywać się z innych aktywności związanych z blogami i kanałami YouTube. Razem ze wspólnikiem zdecydowaliśmy się na razie nie wyciągać kasy ze spółki i rozwijać firmę. Dla nas jednak – Mary już od kilku lat nie pracuje w korpo – oznaczało to przejście na zupełnie inny system budżetowania, oboje dostajemy kasę nieregularnie, w dodatku zazwyczaj bez możliwości planowania jej w długim okresie.
Dolce Vita
Ale zanim zacznę narzekać, chciałbym przyznać jasno, że żyjemy życiem o jakim pewnie wiele osób marzy. Sami decydujemy o tym co robimy danego dnia, prawdę mówiąc poza sytuacjami w których jesteśmy zobowiązani jakimś palącym terminem, możemy wziąć wolne i pojechać w dowolne miejsce (trochę ogranicza nas czasowo zawiezienie i odebranie dzieciaków ze szkoły i przedszkola, ale i to da się przeskoczyć). Finansowo też jest to sytuacja lepsza niż u zdecydowanej większości rodzin i totalnie zdaję sobie z tego sprawę. Jednak nie da się rozmawiać o dochodach nie rozmawiając o kosztach, a te niestety są stałe, cykliczne i nieubłagane.
Znam przypadki osób, którym pensja z bardzo dużej, zmniejszyła się do nadal dość dużej, jednak cykliczne miesięczne wydatki powyżej 10 tysięcy złotych, powodowały, że życie wywracało się do góry nogami – nie ze wszystkich kosztów jest łatwo zrezygnować. Czasem to kredyty i inne zobowiązania, z których nie ma zbytnio jak zrezygnować, czasem to konieczność obniżenia poziomu życia, co wbrew pozorom jest dość trudnym wyczynem dla wielu osób, bo bardzo się do niego przyzwyczajamy.
Nieregularność
Nie chciałbym w tym tekscie skupiać się specjalnie na pracy blogera i tym jak ona wygląda. To dość trudny temat wymagający osobnej notki, zresztą nie wiem czy odpowiednio interesujący dla większości czytelników. Chciałbym skupić się bardziej na samej kwestii nieregularności wpływów finansowych – podobnie będzie miał freelancer, choćby copywriter, czy inna osoba pracująca na zleceniach.
W przypadku blogowania, jedyną stałą są stałe współprace, które zdarzają się dość rzadko. Współpraca podpisana na rok oznacza możliwość jakiegokolwiek planowania, w przeciwnym wypadku nie do końca wiemy ile zarobimy za miesiąc, a już na pewno za choćby pół roku.
Push vs pull
Drugi, chyba jeszcze poważniejszy problem, to kwestia tego, że to zazwyczaj nie bloger jest osobą decydującą o rozpoczęciu danej współpracy. Trochę odwrotnie niż handlowcy – to my czekamy na to, aż jakaś agencja zgłosi się do nas. Oczywiście istnieją współprace zainicjowane przez blogerów, ale z mojego doświadczenia wynika, że większość z nich jest wynikiem briefu po stronie klienta, a następnia wyłapania blogerów przez konkretną agencję.
Tu też można znaleźć nieco punktów styku do klasycznych freelancerów, ci jednak mają tę przewagę, że mogą poszukiwać zleceń na różnego rodzaju platformach. Teoretycznie istnieją tego typu platformy łączące agencje, czy firmy z twórcami internetowymi, ale są to zazwyczaj oferty tak nisko płatne, że aby utrzymać z tego rodzinę, należałoby pisać po kilka tekstów dziennie – to zupełnie nie jest nasz kierunek.
To też utrudnia jakiekolwiek planowanie i choć wiem, że w drugiej połowie roku odzywa się więcej firm (bo trzeba coś zrobić z budżetami), to nieregularność i niepewność jest olbrzymia.
Zwłoki
Ale gdyby tej nieregularności i braku możliwości w pełni samodzielnego skalowania ilości współprac było mało, dochodzi do tego kwestia opóźnień w płatnościach. O tym można by napisać osobną książkę – powodów jest multum. Od braku płynności finansowej niektórych agencji, przez celowe przetrzymywanie kasy, po zwykły burdel w tej branży. Kultowe już odpowiedzi, że “księgowa na urlopie” są w rzeczywistości usprawiedliwieniem totalnego rozwalenia komuś budżetu domowego, szczególnie jeśli dana współpraca stanowi miesięczne wynagrodzenie, a opóźnienie wynosi dwa, trzy, albo nawet osiem tygodni.
System szufladek
Przez ostatnią dekadę nasz system zarządzania kasą był dosć prosty. Mieliśmy ileś “szufladek”, choćby odpowiednio ponazywanych rachunków, na które dzieliliśmy – w z góry określony sposób – kasę, która przychodziła określonego dnia. Było to na tyle zautomatyzowane i ustalone, że zupełnie nie spędzało snu z powiek. Owszem, zawsze pojawiają się myśli “co by było, gdyby kasy było więcej” (uwierzcie mi, taka myśl może pojawić się niezależnie od tego ile zarabiasz), ale całość była uporządkowana, jak szuflady u zegarmistrza. Mieliśmy wyznaczone budżety na konkretne obszary – choćby na samochód, czy miesięczne wydatki kartą. Wiadomo ile zostaje do końca miesiąca, wiadomo kiedy nastąpi uzupełnienie szufladki. Nie docenia się tego, gdy się to ma :)
Stabilizuj!
Przy nieregularnych wpływach nie ma to oczywiście większego sensu i przypomina to bardziej (tak, to jedno z moich ulubionych porównań) rejs tratwą po górskim strumieniu, niż statkiem wycieczkowym po Wiśle. Ach, żeby było jasne – oczywiscie to wszystko nie dotyczy osób dostających po kilkadziesiąt tysięcy za współpracę i odkładających nadmiar kasy, co do której nie do końca wiedzą co z nią zrobić. Nie, “niestety” nie mamy takiego “problemu” :)
Z jednej więc strony trzeba wyjść poza sztywne myślenie miesiącami, po drugie mimo wszystko próbować jakoś ustabilizować całość, bo koszty mają jednak zazwyczaj charakter miesięczny. Ale jak?
Własny bufor
Najwygodniej jest mieć oczywiście własny bufor finansowy i za jego pomocą wyrównywać wszelkie nieregularności. Jeśli udało się wcześniej odłożyć 2-3 krotność miesięcznego budżetu, to nie powinniśmy mieć z tym większego problemu. Nieregularnie przychodzącą kasę wrzucamy po prostu “do wora” z którego regularnie wypłacamy sobie regularną pensję. To oczywiście też obarczone jest pewnym ryzykiem (biorąc pod uwagę, że w ogóle mamy taką kasę). Po pierwsze musimy pilnować, czy rzeczywiście więcej zarabiamy niż wydajemy, że nie przeżeramy tego zapasu. Po drugie wymaga to od nas żelaznej konsekwencji i nie wypłacania zbyt dużo i zbyt wcześnie, bo potrzeba na wypłacenie zawsze się znajdzie. To wydaje się proste, ale uwierz, nie jest, dla większości ludzi nie jest. I nie chodzi wcale o duże wydatki, właśnie o małe “uszczknięcie” raz, drugi czy dziesiąty.
VAT i PIT
Jeśli posiadamy własną działalność gospodarczą i rozliczamy się kwartalnie, możemy do tego celu używać środków zgromadzonych na poczet podatku. Ja od samego początku miałem jasną zasadę – przychodzi do mnie 123 zł, 23 zł od razu odkładam na osobny rachunek na VAT, a 19 zł – na PIT. W ten sposób nie robię sobie złudzeń, że to moje pieniądze :) Oczywiście nie płacę odłożonego podatku w 100%, gdyż zawsze mam koszty, które go zmniejszają, ale w ten sposób pod koniec kwartału znajdzie się słodki bonus.
Są osoby, które w mądry sposób obracają tą kasą i ja to szanuję. Mnie zazwyczaj się nie udawało. Aha, nie mówię o dużych biznesach – mówię o moim “prywatnym” budżecie i mojej działalności, a nie spółkach w których byłem czy jestem udziałowcem.
Jeśli jest lipiec, masz odłożone dużo vatu, a wiesz, że podatek będziesz płacić w październiku, możesz spokojnie tą nadwyżką wyrównać wakacyjne niedostatki, gdy zbyt dużo księgowych wyjechało na urlop i nie dostałeś faktur. To jednak wymaga jeszcze większej dyscypliny finansowej, bo gdy w październiku przyjdzie do zapłaty kwartalnego podatku, będziesz mógł najwyżej pisać czynny żal do urzędu.
Karta kredytowa i limit kredytowy na koncie
Ostatnia możliwość wyrównywania nierówności finansowych, to karta kredytowa, albo limit w rachunku. Tu tak samo należy jednak zachować olbrzymią ostrożność. Szczególnie karty kuszą wysokimi limitami, które to jednak my musimy kontrolować. My też ratowaliśmy się nimi gdy zbyt dużo faktur nie zostało opłaconych, ale bywało, że nie pilnowaliśmy tego odpowiednio i nagle limit, który wydawał się bardzo wysoki, nagle się kończył
Jednak gdy rozsądnie pilnujemy wydatków na karcie kredytowej, to można z nią rozsądnie funkcjonować. Szczególnie w wypadku gdy karta daje inne bonusy. To ciekawe, że wiele osób nawet mających karty kredytowe albo nie wie, albo nie pamięta o tym jak dużo może ona dawać. Na przykład karta kredytowa w banku BGŻ BNP Paribas, to także program Mam Bonus w którym można zbierać punkty i wymieniać je na różne nagrody, czasem całkiem fajne :)
Rozłożenie kosztów
Warto też zastanowić się nad kosztami i tym jak je zmniejszyć, czy rozłożyć. No dobra, to oczywiście dobra rada dla wszystkich, także tych ze stałą pensją. Ale w przypadku nieregularnej kasy może to uderzyć jeszcze bardziej. My niestety nie pomyśleliśmy kiedyś i teraz mamy prawie wszystkie ubezpieczenia (dom, samochód, skuter) do zapłaty w czerwcu. Nie dość, że w jednym miesiącu, to jeszcze przed wakacjami. Tu z pomocą oczywiście przychodzą choćby raty, albo inny sposób na rozłożenie płatności.
Podsumowanie
Tak więc jeśli rzeczywiście masz plan zostawić ciepłą, stałą pensyjkę, zastanów się nad tym dobrze pod kątem finansowym. Nie tylko jeśli chodzi o jej wysokość, ale także o jej (nie)regularność. Co stanie się, jeśli nie dostaniesz kasy przez 2 miesiące? Czy druga osoba w rodzinie ma stałe źródło dochodów? Ile wynoszą twoje wydatki miesięczne? Ile kasy masz odłożonej na wypadek gdy wszystkie księgowe “wyjadą na urlop” i faktury nie zostaną zapłacone w terminie?
Oczywiście to wszystko nie ma znaczenia, jeśli za jedną fakturę możesz utrzymać siebie, czy rodzinę przez rok. Życzę takiej sytuacji. Sobie w sumie też ;)
A jeśli pracujesz na stałej pensji, wiedz, że są dni kiedy Ci zazdroszczę. Regularności. A może i wysokości tej pensji? Choć raczej regularności. Czasem by się przydała.