Jest źle. Bardzo źle. Trudno ocenić rozmiar zjawisk, które opisuję, gdyż doba internetu i powszechnego dostępu do informacji może zarówno nasilać zjawisko o którym dziś piszę, jak i uświadomić nam jego istnienie. Zjawisko, którego istnienia jeszcze kilka lat temu zupełnie się nie spodziewałem. Zjawisko odwrotu od nauki i jej osiągnięć, wkroczenia na drogę prowadzącą z powrotem do wieków ciemnych.
Nie trzeba dziś specjalnie wysilać się, by napotkać w internecie osoby jawnie zwalczające to, co jako ludzkość udało nam się osiągnąć w świecie nauki. Ba, trzeba się mocno wysilić, by ich nie spotkać.
Najgłośniejsi i najbardziej szkodliwi będą oczywiście antyszczepionkowcy. Dość agresywni i przekonani o swojej słuszności, bo katalizatorem ich działań jest potrzeba dbania o własne dzieci. Później będą inni wielbiciele medycyny mocno alternatywnej, wyznawcy lewoskrętnej witaminy C, magicznych płynów i innych preparatów sprzedawanych przez szarlatanów pokroju pana Zięby. Sprzedawcy cudownych eliksirów istnieli już co prawda na Dzikim Zachodzie, ale po pierwsze nauka była wtedy na zupełnie innym poziomie, po drugie raczej się ich nie wielbiło, a tępiło. Potem następują inne teorie spiskowe – choćby te o chemitrailsach rozpylanych przez samoloty, czy innych bzdurach.
Właśnie, jeszcze kilka lat temu byłem pewien, że to domena nielicznego marginesu, ludzi wierzących w Spiskową Teorię Dziejów i to, że pośród nas żyje tajemnicza rasa Reptilian, która tak naprawdę rządzi ludzkością. Dziś wiem, że to żaden margines, a miliony (!) ludzi na świecie wierzą, że Ziemia tak naprawdę jest płaska, a Australia jest jednym wielkim, skonstruowanym w Ameryce Południowej fejkiem. Prawdę mówiąc absurd w tym wypadku jest tak duży, że trudno odróżnić osoby, które są częścią społeczności płaskoziemców dla jaj od tych, które naprawdę w to wierzą.
Co się stało? Co się stało, że w XXI wieku, wieku, który miał być pełen nauki, technologii i cudownych wynalazków rodem z science fiction, jest w tak dużym stopniu wiekiem leczenia poważnych chorób liściem kapusty, albo cudownymi kropelkami? Kogo za to winię?
Winny: INTERNET
Pierwszym poważnym winowajcą jest powstanie globalnej sieci. To w sumie niesamowite, że tak bardzo zachłystnęliśmy się myślą o genialności tego narzędzia i powszechnym dostępie do informacji, że zupełnie nie pomyśleliśmy o jednej dość ważnej kwestii. O tym, że takie wywrócenie do góry nogami starego porządku, musi mieć poważne skutki. Także te negatywne. Otóż praktycznie z dekady na dekadę, wraz z powstaniem mediów społecznościowych, tworzenie informacji zdemokratyzowało i pofragmentaryzowało się na tyle, że zaczęliśmy tonąć w natłoku informacji. A to sytuacja zupełnie nowa w dziejach ludzkości, bo choć daleki jestem od twierdzenia, że wcześniej informacje tworzyły tylko szacowne i prawdomówne ośrodki, to jest to GIGANTYCZNA ZMIANA WSZYSTKIEGO, choćby dlatego, że w takim tłumie prawda ma małe szanse na przebicie się.
W świecie miliona komunikatów na sekundę, prawda nie ma właściwie żadnej siły przebicia. Szczególnie jeśli jest nudna i mało odkrywcza. Człowiek jako istota znudzona życiem i szukająca rozrywki chętniej sięgnie po komunikat szokujący i ciekawy niż nudne opracowanie naukowe. To nic nowego – ludzie od zawsze chętniej czytali szmatławce piszące o zdradzie znanego aktora niż rozprawki Kanta. Teorie szokujące, wywracające świat do górny nogami to także wspaniała pożywka dla wiecznie niezadowolonych ze swojego życia ludzi. Ludzie mogący stać się nagle apostołami nowych teorii, nabierają wiatru w żagle i z gorliwością neofity ruszają do nawracania “niewiernych”, niezależnie od tego jak mało sprawdzone są teorie, które głoszą. W świecie, w którym każdy może być nadawcą, w dodatku przy odrobinie szczęścia (i odpowiednio krzykliwych teoriach) zyskać olbrzymie zasięgi, to bardzo niebezpieczne. Właśnie dlatego rozmaite Sochy, czy Zięby mają większy posłuch niż mający kilkaset razy większą wiedzę na dany temat przedstawiciele świata naukowego.
WINNY: KAPITALIZM
To co przyczynia się do podważania dokonań świata nauki, to rozwój miejscami dzikiego i agresywnego kapitalizmu, który choć przyniósł światu zachodniemu niesamowity rozwój, puszczony samopas może być niebezpieczny – zresztą tyczy się to każdej religii, czy ideologii.
Dopóki mówimy o instytutach badawczych, czy też starej daty naukowcach pokroju Alberta Einsteina, mało kto powątpiewa w czystość ich intencji. W momencie, gdy w świat nauki wkroczył biznes, ludzie patrzą na wszystko z o wiele większym dystansem. I choć daleki jestem od wyznawani teorii o Wielkich Spiskach Wielkich Firm, to dość oczywiste jest to, że każdy biznes dąży przede wszystkim do własnego rozwoju i zysku, co niekoniecznie musi pokrywać się z dążeniem do tak zwanego dobra ludzkości. Znane są więc przypadki ukrywania prawdy o preparatach medycznych, nie mówiąc już o kształtowaniu ich ceny w sposób rynkowy. Połączenie biznesu i nauki jest często tak śmierdzące jak artykuły sponsorowane w prasie, pospiesznie przerzucane, niemalże z obrzydzeniem.
Jeśli chodzi o Polskę, pierwsze rysy na fundamencie autorytetów pojawiły się już w latach 90, gdy słynni “repowie” czyli reprezentanci firm farmaceutycznych w bezpardonowy sposób przekupiali lekarzy, by ci zapisywali leki ich firm. I nieważne jest to, że często miało to medyczny sens, a oba preparaty mają te samą zawartość – w tak delikatnym świecie jakim jest świat leczenia chorób, takie bezpardonowe rozpychanie się biznesu skutkuje obrzydzeniem i spadkiem zaufania.
Choć nie oszukujmy się, że to zjawisko nowe – już w XIX wieku, William Morton, jeden z pierwszych lekarzy stosujących znieczulenia, pragnął zachować wynalazek dla siebie i zbić na nim fortunę, ale mimo wszystko związki biznesu ze służbą zdrowia były na zupełnie innym poziomie.
Na opakowaniach w sklepie widzimy napisy WOLNE OD GMO, bo to się sprzeda, choć taki napis jest bzdurą, a klient w 99% nie wie co to jest GMO, ani jakie procesy przeszła żywność w ciągu ostatnich 100 lat (także ta “wolna od gmo”, a szczególnie ta). Napisy “bez glutaminianu sodu!” bo to się sprzeda, choć sam glutaminian niczemu winny nie jest.
WINNA: SŁUŻBA ZDROWIA
O naszej służbie zdrowia możnaby napisać tomy i choć daleki jestem od bzdurnej narracji Patryka Vegi, to wiem, że zły jest zarówno system, jak i jego niektóre elementy, czyli część lekarzy. Przy pełnym zaufaniu do lekarzy nie byłoby aż tak dużego problemu – to właśnie lekarze są łącznikami świata nauki – którego większość z nas nie jest w stanie pojąć bez studiów i zagłębienia się w wiedzę – ze światem naszym powszednim. Owszem, przemęczenie lekarzy jest często pokłosiem źle działającego systemu i słabych płac, całkiem zrozumiałe jest także stawianie nieco różnych diagnoz. Jednak z punktu widzenia pacjenta częsty dwugłos, sprzeczne ze sobą diagnozy i poczucie bycia lekceważonym, to coś co kompletnie podważa zaufanie. Zniechęceni do oficjalnych rozwiązań poszukujemy tych alternatywnych – a te, jak już pisałem, wydają się często cudowne i niesamowite.
WINNA: NAUKA
Niestety nie mogę nie winić środowiska naukowego. Gdyż mam wrażenie iż przespało one zupełnie erę internetu. Można zastanawiać się nad tym czy rzeczywiście ciąży na nim obowiązek popularyzacji swoich osiągnięć i dokonań, ale mówienie, że naukowcy mają zająć się jedynie nauką przypomina mi trochę sytuację na państwowych uczelniach wyższych, gdzie student jest przeszkodą w pracy naukowej.
Dziś, w natłoku informacji, informacja podana w sposób nudny, zagmatwany i skomplikowany nie ma żadnej wartości. Bo komunikacja to nadawca, odbiorca, a także komunikat, który ma szansę dotrzeć do odbiorcy. Dzisiejsza nauka jest trochę jak nudny program na 500-tnym kanale kablówki, który nie ma szans przebicia się przez te ciekawsze.
Owszem, dla chcących jest mnóstwo ciekawych treści naukowych, ale mam ciągle wrażenie, że jest tego za mało. A może to szkoła nie daje rady w nas zaszczepić zaciekawienia nauką i odkryciami tejże, a także zbudować zaufania? A może to w końcu jeden z obowiązków władz, by edukować i oświecać lud? Jakże mało widze kampanii uświadamiających przeróżne kwestie. Wyjaśniające je w tak przystępny sposób, jak niegdyś Było Sobie Życie wyjaśniało nam funkcjonowanie organizmu?
Dlaczego nie widzę żadnych dużych kampanii tłumaczących prostym językiem zwykłym ludziom, dlaczego antyszczepionkowcy nie mają racji? Nic, co skontrowałoby ich siłę? Widzę post PZH na fejsie, pod nim dziesiątki postów antyszczepionkowców i ŻADNEJ odpowiedzi! Ani kasowania wątków, ani miażdżenia ich argumentami. To powinno być olbrzymie uderzenie – przecież to nie jest trudne. Oni mają tysiące odpowiedzi na argumenty i ludziom nieprzekonanym (tacy zawsze będą) będą mącić w głowie.
Znajomy spotkał ostatnio płaskoziemca (prawdziwego!) który był tak przygotowany do dyskusji, że przekonanie go do tego, że Ziemia jest okrągła było praktycznie niemożliwe! Ale oprócz tych walczących kaznodziejów, są miliony zwykłych ludzi, którym można setki rzeczy tłumaczyć.
WINNY: BRAK AUTORYTETÓW
Żyjemy w świecie kryzysu autorytetów. To też mocno się pofragmentaryzowało, z jednej strony duże autorytety mogą być ściągnięte na ziemię z piedestału za pomocą kilku fejk newsów (albo tych prawdziwych odkrywających ich ludzką stronę pełną wad), z drugiej strony pomniejszych autorytetów może być mnóstwo. Trochę jak w Hyde Parku, gdzie każdy kto stanie na pudełku może głosić swoje poglądy. Dziś cały świat jest jednym, wielkim Hyde Parkiem.
Po stronie antynaukowców mamy często charyzmatycznych przywódców wiodących za sobą całe zastępy bezmyślnych ludzi. Socha i jej antyszczepionkowe brednie żerujące na matkach mających chore dzieci, matkach szukających winnych i mających często problem z logicznym myśleniem i wiedzą. Zięba podający się za doktora i szerzący mnóstwo w najlepszych wypadku neutralnych teorii (które też są szkodliwe, bo często brak leczenia to także czynienie zła), ale też sporo po prostu szkodliwych i niebezpiecznych.
A kto po drugiej stronie? W świecie w którym odkrycia nie są dziełami pojedyncych osób, a całych zespołów, w dodatku związanych z biznesem, często trudno o wyraziste postacie. W dodatku naukowa wiedza często wcale nie idzie w parze z umiejętnościami krasomówczymi, czy charyzmą. Marzą mi się wielkie postacie, gwiazdy, które są w stanie publicznie i mocno medialnie, jak to się dziś mówi, zaorać oponentów i publicznie wykazać, że pieprzą bzdury.
Owszem, mamy takich blogerów i youtuberów. Mamy Piotrka i Olę Stanisławskich z Crazynauka.pl, mamy Tomka Rożka z Nauka. To Lubię. Mamy genialną Kasię Gandor, czy też Piotra Koska z Astrofazy, Radka Kotarskiego z Polimatów i Darka Hoffmana z Sci-Fun. I choć mają imponujące (całe sczęście!) statystyki oglądalności, to nadal ustępują znacznie wyżej wymienionym szarlatanom.
Musimy uświadomić sobie jedno: WIĘKSZOŚĆ Z NAS NIE ROZUMIE NAUKI. I nie jest w stanie jej zrozumieć. Po prostu. Poszczególne zjawiska wymagają do szerszego zrozumienia czasu. Czasu spędzonego na mozolnym studiowaniu źródeł. W dzisiejszych czasach zwanych przeze mnie “czasami instant”, to nie do pomyślenia. Muzyka jest na wyciągnięcie ręki, seriale też, większość zakupów także. Tekty takie jak ten są tl;dr, skonsumowanie tomów książek jest więc niemożliwe.
Ale w sumie zawsze było. Tylko nieliczni przedstawiciele naszego gatunku są w stanie wejść na wysoki poziom wiedzy z kilku dziedzin, większość z nas nigdy nie ogarnie nawet podstaw medycyny, astronomii fizyki, czy chemii. A szkoła niestety skutecznie nas do nich zniechęca. Dlatego WIERZYMY. Wierzymy w to, że bakterie istnieją, że Ziemia nie jest płaska, a leki homeopatyczne to placebo. I właśnie do tego potrzebujemy znacznie lepszych autorytetów!
WINNY: PUTIN
Ale ten chaotyczny świat internetu, zaniedbany przez świat naukowy niekojarzący, że naukę trzeba dziś szerzyć głośno i zrozumiale, świat w którym fejk newsy mogą być produkowane przez każdego i mają się lepiej od długich, nudnych i niezrozumiałych przez zwykłego człowieka wywodów naukowych, jest doskonałym środowiskiem dla tych, którzy wiedzą jak się w nim poruszać.
Ten temat jest dość kontrowersyjny i choć coraz głośniej o nim, to nadal dla wielu osób stanowi coś z pogranicza science (sic) i political fiction. Chodzi o ośrodki tworzące fejk newsy w sposób praktycznie przemysłowy. W dużej mierze rzecz jasna skupione wokół Rosji i Władimira Putina.
Co tydzień powstaja nowe teksty i analizy tego jak mocno działają armie putinowskich trolli, ale mam wrażenie iż potrzeba jeszcze miesięcy, jak nie lat, by ludzie zdali sobie sprawę ze skali tego zjawiska. A jest ono faktem i w sumie trochę to niebywałe, że nawet z rosyjską ingerencją w wybory w USA w sumie nie dzieje się nic.
Do tej pory przekonany byłem o tym, że zastępy trolli, które opanowały fora, czy komentarze, dążą jedynie do wzmocnienia nastrojów antyeuropejskich, które są rzecz jasna Rosji bardzo na rękę. Komentarze i wpisy na forach to oczywiście nie wszystko, istnieje mnóstwo mediów, które otwarcie korzystają z rosyjskich źródeł takich jak Sputnik, czy Russia Today. Sfabrykowane od podstaw, albo wyolbrzymione newsy trafiają do mniej inteligentnej części populacji podbudowując ich poczucie wartości (my, Polacy, siła!) i budując obraz totalnego upadku cywilizacji zachodniej.
Ale przecież oprócz tego można w dość jasny sposób – mając odpowiednie budżety – sterować masami w dowolny sposób. To nie są skomplikowane kalkulacje, wystarczy porównać koszty zbrojnej inwazji, kosztów samych choćby czołgów i samolotów, z kosztami działania agencji robiących szemranki w branży marketingowej. Skoro małą agencyjka jest w stanie obsłużyć ileś for dyskusyjnych, to jak dużo można zrobić za budżety mające o kilka zer więcej?
Ale to oczywiście nie jest tylko gdybanie. Ostatnio na jaw wyszło majstrowanie Rosji na twitterze, gdzie pod hashtagiem #VaccinateUS próbowano rozkręcić debatę szczepionkową. Nie tylko antyszczepionkową – wiele sfabrykowanych wpisów było za szczepieniami. Dlaczego? To jedna z taktyk – wszczynanie dyskusji tam, gdzie nie powinno jej zbytnio być. Budowanie poczucia symetrii, tam gdzie symetrii nie ma. Gdy widzimy tego typu dyskusję o szczepieniach, mamy wrażenie, że obie strony mają swoje racje w podobnym stopniu. Gdy dopuszczamy do debaty przeciwników zmian klimatycznych, możemy myślec, że świat naukowy jest w tym względzie podzielony. Prawda jednak jest taka, że aby to dobrze zobrazować do studia trzeba by wpuścić 99 naukowców mówiących o tym, że klimat się zmienia pod wpływem działań człowieka i jednego pseudonaukowca, który twierdzi inaczej. 999 przedstawicieli świata nauki mówiących, że szczepienia nigdy nie wywołały autyzmu i jednego kłamcę, któremu już na początku udowodniłoby się kłamstwo, bo jest to przecież powtarzane ciągle kłamstwo.
TO NIE SĄ ŻADNE RÓWNOWAŻNE TEZY. Ziemia nie jest trochę płaska, a trochę okrągła – chyba, że za płaskość uznajemy jej lekkie spłaszczenie w stosunku do kuli. Australia obiektywnie istnieje – to nie jest tak, że istnieje w 90%, a w 10% – nie.
WINNI: MY
W końcu winnymi jesteśmy my sami. Bo niech rzuci kamieniem ten, kto pierwszy nie podniecił się niesprawdzoną teorią, która aż krzyczała: UDOSTĘPNIJ MNIE, A ZYSKASZ WIECZNĄ ZAJEBISTOŚĆ I SZACUNEK W SOSZJAL MEDIA! Więc szerujemy nie przeczytawszy do końca, nie sprawdzając jakie źródło to napisało. Jeśli pasuje to do naszej narracji – idealnie! Oczywiście wiem, że niektórzy robią to tylko incydentalnie i mam nadzieję, że właśnie WY jesteście w tej grupie.
WIERZĘ W NAUKĘ
Ja wierzę w naukę. Mocno. Wierzę, że uczyniliśmy jako homo sapiens gigantyczny postęp w ciągu ostatnich kilku stuleci. Jeszcze 150 lat temu lekarze wycierający skalpele w brudne od krwi i zaschniętej ropy fartuchy dokonywali operacji na żywca, śmiertelnie zarażając pacjentów. Dziś przeszczepiamy kończyny i narządy, zwalczamy coraz więcej chorób, czy jesteśmy o wiele bliżej niż dalej poradzenia sobie z głodem na świecie. Jednak nasz pęd może być mocno zachwiany, jeśli zaczniemy znowu staczać się w ciemnotę i wyparcie nauki. Wierzyć sprzedawcom cudownych eliksirów, zdesperowanym ludziom szerzącym głupie, choć chwytliwe teorie.
A podstawy ku temu są duże – przez ruch antyszczepionkowy, zwany często proepidemicznym, wraca do Europy Odra. Na skalę od dawna nie znaną.
Nauko, nie daj się. Wy też się nie dajcie ciemnym masom. Wierzę w Was.