Patriotyzm. Jedno z częstszych słów przewijających się dziś wokół nas. Jednocześnie jedno z trudniejszych do zdefiniowania. Wikipedia mówi tak:
Patriotyzm (łac. patria = ojczyzna, gr. patriotes) – postawa szacunku, umiłowania i oddania własnej ojczyźnie oraz chęć ponoszenia za nią ofiar i pełną gotowość do jej obrony, w każdej chwili. Charakteryzuje się też przedkładaniem celów ważnych dla ojczyzny nad osobiste, a także gotowością do pracy dla jej dobra i w razie potrzeby poświęcenia dla niej własnego zdrowia lub czasami nawet życia. Patriotyzm to również umiłowanie i pielęgnowanie narodowej tradycji, kultury czy języka. Oparty jest on na poczuciu więzi społecznej, wspólnoty kulturowej oraz solidarności z własnym narodem i społecznością.
Gdy czytam te słowa, odruchowo myślę o przeszłości. Szacunek, umiłowanie, ponoszenie ofiar, obrona. Poświęcanie zdrowia, poświęcanie życia. To czasy wojny, czasy niepewności, czasy niepokoju. Co z tego realnie mogę robić dziś? Bez wymyślania sobie nieistniejących potworów i walczenia z nimi niczym don Kijote z wiatrakami?
Ale zanim się nad tym zastanowię, moje myśli kłębią się i zadają pytanie – ojczyzna, czyli co? Teren? Ludzie? Czy wszyscy ludzie? Kocham Polskę na wiele sposobów, tu się urodziłem, tu się wychowałem, tu mieszkam. Kocham wiele miejsc w Polsce, choć nie jest to bynajmniej miłość wierna – ubóstwiam równocześnie wiele miejsc na świecie. Ludzie? Czy rzeczywiście bliżej mi do WSZYSTKICH ludzi mówiących moim językiem i żyjących w tym samym kręgu kulturowym? Czy nie bliżej mi czasem do osoby z innego kraju, wyznającej podobne systemy wartości, niż do Polaka, który kompletnie różni się ode mnie w podejściu do braterstwa, wspólnoty, stylu życia, czy zasada panujących w społeczeństwie? Czy bliżej mi do przyjaznego Juana z Hiszpanii, czy do Seby złodzieja z pobliskiego osiedla, tylko dlatego, że jest Polakiem?
“Polak” to dla mnie pewna tożsamość, którą posiadam, której się nie wstydzę, która jednak jest MOJA, bo z tych polskich elementów mniej lub bardziej świadomie wybrałem te, które mi pasują. A patriotyzm dziś? To rzecz wielce skomplikowana, bo i życie w czasach pokoju wbrew pozorom jest bardziej skomplikowane. Nie ma wzniosłości i dramatów, nie ma jasnego podziału na dobre i złe. Choć oczywiście znacznie, znacznie łatwiejsze.
To rzecz znacznie wykraczająca poza podaną definicję. I mnie przez lata 90-te i początki nowego milenium wydawało się, że powoli jako Polacy ogarniamy życie w pokoju. Budowanie społeczeństwa obywatelskiego, kultywowanie pamięci o krwawej przeszłości, ale nie życie nią i odgrzebywanie jej na codzień. Że traumy zostały zaleczone.
A jednak.
Powrót demonów przeszłości
To stało się nagle. Dość nagle. Tradycyjnie rozumiany patriotyzm jeszcze niedawno nie był dla młodych ludzi koncepcją specjalnie atrakcyjną. Pamiętam dobrze te pogardliwe spojrzenia gdy przemykaliśmy w mundurach harcerskich na jakąś uroczystość – zarówno miasto jak i podmiejskie blokowiska miały do zaoferowania o wiele więcej niż wspominanie dawnych czasów. Dresiarze byli zajęciem pełnieniem roli osiedlowych psychologów i pytaniem przechodniów, czy mają jakiś problem, albo rozmowami o spoilerach do czinkłeczento i sejczento. Mury miejskie pokryte były mozajką wyznań miłości, tagów czy też tradycyjnych pozdrowień klubów piłki nożnej.
Nagle słowo “patriotyzm” zaczęło powracać z podwójną, czy potrójną siłą, zaczęło pojawiać się wszędzie, razem ze słowem POLSKA odmienianym przez wszystkie przypadki, biało-czerwoną flagą, czy duchami Drugiej Wojny Światowej, które nagle obudziły się do życia. Na ścianach blokowisk zaczęły pojawiać się symbole Polski Walczącej, ody do Żołnierzy Wyklętych, czy groźby przeciw wyimaginowanym Wrogom Ojczyzny. Gdyby ktoś przespał ostatnie kilka lat i obudził się dziś, mógłby pomyśleć, że nagle polskość została zagrożona, a lud zerwał się do obrony swojej tożsamości niczym dwieście lat temu podczas zaborów.
Białe stało się naprawdę białe, a czarne stało się naprawdę czarne. Rzeczywistość podzieliła się na dwie części, niczym w bajce dla dzieci. Na złych i dobrych. Kompletnie absurdalnie i bez miejsca na jakiekolwiek odcienie szarości. Nawet przeszłość została wciśnięta w te dwie szufladki, w dwie rzeczywistości w którym Piłsudski i Dmowski idą zgodnie za rękę walcząc z lewactwem świata i nucąc patriotyczne piosenki ku czci Żołnierzy Wyklętych. Nadeszły czasy w których – o tempora, o mores! – symbol flagi przy nazwisku gdzieś w mediach społecznościowych, często oznacza osobnika, z którym nie mam żadnej chęci rozmawiać. Nadeszły smutne czasy.
A razem z tym prostackim oglądem rzeczywistości nadszedł czas patriotyzmu prostego i prosto rozumianego. Choć nie! Bynajmniej! Ma on przecież dziś tak wiele twarzy :]
Patriotyzm prosty
My i oni. Dobrzy i źli. Jak w Baśniach Braci Grimm. Zupełnie nieważne jest to, że gdy się zagłębić w historię, rzeczywistość okazuje się bardziej skomplikowana. Żołnierze Wyklęci nie byli nieskazitelni niczym Avengersi, Piłsudski i Dmowski wcale nie byli najlepszymi kolegami z ławki, a Solidarność w roku 1980 miała postulaty… mocno komunistyczne. Ba, sam komunizm nie był do końca komunizmem, bo przecież został totalnie wykrzywiony jeśli weźmiemy pod uwagę to co wymyślił Marks. Gdy zagłębimy się mocniej w Solidarność, to okazuje się, że byli tam ludzie o poglądach, które możemy (a nawet musimy) nazwać lewicowymi jak i ci mocniej prawicowi. Liberałowie gospodarczy i socjaliści. Robotnicy i profesorowie. Jak, gdzie i po co narysować linię podziału? Ba, okaże się, że nawet w obozie paskudnych komunistów były osoby, których nie ma sensu klasyfikować jako tych złych z bajki. Nawet dziś tak zwana prawica jest zupełnie podzielona w poglądach gospodarczych, bo jedni idą w stronę socjalu, a inni chcą trzymać się wolnego rynku. Po drugiej stronie odradzająca się lewica i liberałowie, których trudno nazwać lewicą. Ale po co, skoro można dość jasno określić to: MY vs Siły Wrogiego Lewactwa?
Patriotyzm zakłamujący
Można też napisać historię od nowa. Tak jak robiły to władze po wojnie. Wybrać tych bohaterów Solidarności, którzy byli właściwi i tych, którzy rzekomo byli zdrajcami. Bo tak. Sięgnąć głębiej i przestać mówić o Armii Krajowej. Stworzyć nowy mit – Żołnierzy Wyklętych. Uwierzyć w Złą Europę wchodzącą na drogę multikulti i dobrą, mądrą Polskę, która nigdy na nią nie wejdzie. Z totalną ignorancją i zapominaniem jak wielokulturowa i wieloreligijna była Polska na przestrzeni dziejów. Zapominaniem, że Polska składająca się prawie tylko Prawdziwych Etnicznych Polskich Katolickich Słowian to zupełnie nowy twór będący pokłosiem działań Hitlera i Stalina.
Patriotyzm dramatyczny
Wojna to zło i ludzkie dramaty. Wojna z oddali to wzniosłe i dramatyczne uniesienia, to honor, męstwo i możliwość wykazania się. Dla tak wielu osób patriotyzm dnia dzisiejszego, patriotyzm pokoju, jest zbyt mało dramatyczny, zbyt mało epicki. Cóż epickiego jest w płaceniu podatków, czy dbaniu o wspólne dobro? Dlatego też tak wiele osób z lubością sięga po wojenną retorykę i wojenny podział na “swoich i wrogów”. Bo te świszczące kule i przelana krew wydają się o tyle wznioślejsze od parkowania we właściwym miejscu, czy sprzątania po swoim psie.
Wojna wcale nie była prosta, ani łatwa. Jej obraz który rysuje się dziś w głowie niektórych ma tyle wspólnego z rzeczywistością co obraz piratów z opaską na oku dziarsko śpiewających hohoho pod powiewającym Jolly Rogerem.
Patriotyzm wirtualny
A może po prostu dzisiejsza rzeczywistość i codzienność są zbyt mało epickie i nie obfitują w sukcesy u tak wielu osób? U osób, które zakładają codziennie okulary wirtualnej rzeczywistości i przenoszą się w przeszłość? Żyją tak jakby dziś był 1939, a nie 2018 rok? Jak bardzo trzeba być oderwanym od rzeczywistości, by po tak wielu latach nie tyle WSPOMINAĆ przeszłe czasy, czy ZASTANAWIAĆ się nad tym co i dlaczego zaszło, ale ŻYĆ tą rzeczywistością? Codziennie o niej rozprawiać, przypominać, wypominać, wspominać? To nie jest pamięć, to przeżywanie traumy – takie które należy leczyć. Traumy zbiorowej, dla obecnych pokoleń traumy pożyczonej, a może odziedziczonej, a może stworzonej na potrzebę przeżywania dramatu i podniesienia poczucia własnej wartości?
Osoba pamiętająca zmarłego członka rodziny to jedno. Osoba spędzająca z tego powodu całe dnie na cmentarzu, przez kilkadziesiąt lat, to co innego. To osoba, którą powinien zająć się specjalista. Przecież nie ma dnia, żeby w prasie prawicowej nie pojawił się jakikolwiek temat związany z wojną. Ile można? Ile można oszukiwać się, że to ma koniec, że to kwestia jakiegokolwiek rozliczenia się? To trauma, to choroba, to ucieczka od rzeczywistości.
Jak można tyle lat później żywić – nazwijmy to po imieniu – nienawiść do Niemców? Tych urodzonych w latach 50, 60, czy jakichkolwiek późniejszych? Jak można jednocześnie wrzucać ich do jednego worka ze wszystkimi nazistami, a jednocześnie nie wrzucać nas do worka z komunistami? Ot, intelektualna zagwozdka.
Patriotyzm księżycowy
A może to właśnie potrzeba udramatyzowania życia i jednocześnie zagłuszenia braku osiągnięć w teraźniejszości? Zakładanie tych wirtualnych gogli, bo rzeczywistość rozczarowuje? Dlaczego śmierci wrogom ojczyzny i pogromu lewactwa pragną zazwyczaj przedstawiciele tak zwanych dołów społecznych? Wiem, oberwie mi się zaraz za stygmatyzację, ale mam dość uciekania od nazywania rzeczy po imieniu.
Oczywiście znam źródła tej sytuacji – wolna amerykanka lat 90 musiała zaskutkować, jak już nie raz pisałem, tak dużym rozwarstwieniem i Polską dwóch prędkości. Osoby takie są też podatniejsze na manipulacje czy odwoływanie się do mitów i zewnętrznych powodów niepowodzeń. Gdy widzę najbardziej zagorzałych i najbardziej jadowitych “pseudopariotów” widzę często osoby sfrustrowane rzeczywistością. Osoby, które osiągnęły w niej tak mało, że życie chwałą innych jest ich jedyną drogą. Oczywiście nie uważam iż istnieje jakakolwiek słuszna skala sukcesu, ba, nie lubię tego słowa i uważam, że ślepe dążenie do niego jest zgubne. Ale to poczucie pewnych życiowych sukcesów – jakkolwiek rozumianych – jest jedną z podstaw do bycia szczęśliwym. Lub pełna świadomość, że się ich nie potrzebuje.
Księżyc świeci światłem odbitym. Zupełnie tak samo jako rzesze dzisiejszych młodzieniaszków owijających się w biało-czerwone opaski i przeżywających na nowo wojnę. W sposób bezpieczny, kontrolowany i ugładzony. MY walczyliśmy, MY wyzwoliliśmy, MY cierpieliśmy.
To nie WY cierpieliście. To wasi dziadkowie. Nasi dziadkowie. I babcie. To oni ginęli, walczyli i cierpieli. Czym innym jest pamięć o nich, czym innym przypisywanie sobie ich zasług. TY żyjesz tu i teraz. Jak CIEBIE będą wspominać twoje wnuki? “Główną zasługą mojego dziadka było to, że przez całe życie żył osiągnięciami swojego dziadka”.
Że teraz nie da się tak dramatycznie? CIESZ SIĘ. Oni ginęli właśnie po to, byś mógł spokojnie żyć.
Patriotyzm kibolski
Ale nie ma spokojnie. Bo po co spokojnie. Czy to przypadek, że to właśnie kibice piłki nożnej, a właściwie kibole (do tych interesujących się sportem nic nie mam) ci zwani przez innych (i przez samych siebie) huliganami, tak mocno wplątani są dziś w patriotyczne klimaty? Nigdy nie rozumiałem jak w ich głowach łączy się to z duchem sportu, jak można tak mocno nienawidzić innych zespołów, ale widocznie nie wszystko jest mi dane zrozumieć. Dziś futbolowe grafitti na którym mieni się dumnie “WYCHOWANI W NIENAWIŚCI” sąsiaduje z Żołnierzami Wyklętymi, czy Polską Walczącą. MY. Potrzeba poczucia tożsamości. My, kibice klubu X. My, mieszkańcy miasta Y. My, Polacy. Ci właściwi, rzecz jasna.
Nienawiść. To właściwe słowo. Niestety. Patriotyzm wykluczający, patriotyzm klasyfikujący, patriotyzm jeszcze mocniej dzielący na NAS i ICH. Ich – lewactwo, czasem żydów, czasem ciapatych, Niemców. Ich. Unych.
ONI. Ci inni. Jak w prymitywnych czasach plemiennych. Strach przed innymi, strach, a właściwie lęk, który tłumaczy totalną niemożność zaakceptowania inności. “Strach wiedzie do gniewu, gniew do nienawiści, nienawiść prowadzi do cierpienia” jak to ujął mistrz Yoda.
Patriotyzm cwaniacki
Bo bycie przykładnym patriotą czasu pokoju jest dla frajerów. Oznaczałoby to wyjście poza cwaniactwo i zaakceptowanie zasad społecznych i reguł rządzących społecznością. Reguł, które sami ustalamy. Nie w sposób idealny, ale do tego dążymy. Na tym polegają dojrzałe społeczeństwa – na przestrzeganiu wspólnie ustalonych zasad. Tymczasem “patriota” często jest buntownikiem. Buntownikiem z wygody. Buntownikiem z przekory. Bo jak miałby zaakceptować zasady, skoro jebać policję? Jak miałby zaakceptować zasady, skoro musiałby parkować w miejscach do tego wyznaczonych? Jak miałby pogodzić się z tym, że władza nie jest wrogiem, najeźdźcą, zaborcą?
Patriotyzm pseudokatolicki
Ale już największą abstrakcją jest głoszenie tych wszystkich poglądów w imię Boga będącego najbardziej miłosiernym ze wszystkich. W imię Jezusa, który nadstawiał drugi policzek po ciosie, który oddał swoje życie za innych, który przekazał w sumie najważniejsze przykazanie miłowania bliźniego jak siebie samego? W jaki to chory i pokręcony sposób można pogodzić tę ideologię z ideologią wykluczania, agresji, nienawiści, oszukiwania? Cóż Kościele Katolicki, jeśli mielibyśmy ocenić skuteczność działań, to chyba ocena nie byłaby zbyt wysoka. Po prostu się nie udało.
Czy to możliwe?
Czy jesteśmy w stanie stać się społeczeństwem obywatelskim? Demokratycznym? Czy potrafimy żyć bez mniej lub bardziej ukrytego dyktatora? Czy też tęsknimy za tymi władcami absolutnymi tak bardzo, że nie jesteśmy w stanie bez niego sobie poradzić? Bo przecież tak chętnie wspominamy silnych przywódców, choćby byli tak odlegli jak Bolesław Chrobry. Czy w polskich głowach musiałyby zajść jakieś totalne przetasowania neuronów, żebyśmy dojrzeli i przestali żyć mitami, przeszłością, traumami i strachem prowadzącym do nienawiści?
Zawsze widziałem nadzieję w edukacji – edukacji, która swoim niskim poziomem jest współwinna obecnemu stanowi. Ale gdy widzę co dzieje się z nią dziś, przestaję mieć nadzieję, że coś tu się zmieni z jej powodu.
Liczę więc na wahadło. Na to, że gdy wychyli się już tak bardzo jak się da w stronę absurdu, społeczeństwo ocknie się i wyjdzie z tego chorego letargu. A wszelkiego rodzaju przejawy prymitywnego pseudopatriotyzmu znowu staną się tylko mało znaczącym folklorem.
Wierzę, że jednak się uda. Bo ja ciągle wierzę w mądry patriotyzm. Niezbyt silny, bo taki bardzo silny jest niepotrzebny – wspólnota ludzi mówiących jednym językiem i określająca się jednym mianem to na tle historycznym rzecz stosunkowo nowa. I choć poczucie grupowej tożsamości może być czymś fajnym i potrzebnym, to zbyt silne prowadzi do prymitywnych czasów plemiennych. Szczególnie gdy związane jest z walką i wojną. Ale to już temat na osobną historię.
P.S. I tak, choć znowu putinowskie trolle wejdą mi na bloga, jestem przekonany że mnóstwo tych nastrojów jest podsycane przez Rosję. Że to element wojny (dez)informacyjnej. Na co jest mnóstwo dowodów, ale w to oczywiście żaden “patryjota” nie uwierzy. Bo to na pewno oglądałem w “tefauenie” i czytałem w “wybiórczej”. Ech.