Na dwójeczkę Thora szedłem trochę zły – z dwóch powodów. Po pierwsze nie zdążyłem na wersję 4Dx (a nigdy w sumie jeszcze nie byłem), po drugie szliśmy nie do IMAX-a, a ja 3D poza IMAX-em trochę średnio trawię. Nie wiedziałem też czego się spodziewać, choć uwielbiam wszelkie komiksowe klimaty i ekranizacje, to nie jestem komiksowym geekiem i nie znam za dobrze całego uniwersum i tego co dzieje się z bohaterami. Pozwala to jednak na pewne spojrzenie z dystansu, a mój wierny kompan Soo który posiada wszelkie universa w poszczególnych segmentach małego palca zawsze dopowie mi to co trzeba.
Ale do rzeczy. Idąc na tego typu film oczywiście szykuję się na niezłą zabawę, rozpierdziuchę i onelinery. I muszę powiedzieć, że kompletnie się nie zawiodłem. Co więcej, uważam, że Thor (podobnie jak inny film na T, na pewno wiecie jaki) jest lepszy w drugiej odsłonie niż pierwszej. Serio.
Po pierwsze świat. Jest bajeczny. Jeśli ktoś go nie zna – fantasy plus science fiction plus mitologia nordycka. Pięknie zrobione, nie ma się do czego przyczepić. Scenografia, kostiumy, efekty specjalne – bajka. Pięknie i kolorowo.
Po drugie aktorzy. Na prawdę fajnie zagrane – od Odyna (Anthony Hopkins zawsze gra genialnie), przez Thora (bardzo sprawnie odegrany), przez Natalie Portman (też spoko), fajne role drugoplanowe aż po creme de la creme – Loki, czyli Tom Hiddleston. No właśnie. Tom.
Bo po trzecie cała ta opowieść byłaby jednak trochę nadętą i mdłą opowieścią, gdyby nie przyprawa w postaci brytyjskości. Pomimo mojej wielkiej miłości do Ameryki to właśnie brytyjskie smaczki kręcą mnie w tym filmie najbardziej. To po prostu trzeba zobaczyć, dla mnie każda wypowiedź Lokiego wybitnie pokazuje, że to londyńczyk. Z Westminster. Kiedy zjawia się na scenie ze swoją ironią i docinkami, całość dopiero zaczyna mieć sens. To taki typ bad-guya którego po prostu się lubi. Tym bardziej, że w tym filmie nie jest do końca zły, ale spoilerować nie będę.
Po czwarte ten film jest fajny, bo… jest o superbohaterach. Bo prostu. Sorry I’m a geek. A rzucanie się do walki przez Thora (skok od niechcenia plus Mjöllnir który po chwili ląduje w ręku) jest prawie tak epickie jak przywoływanie zbroi przez Ironmana. Rozpierdziucha robiona przez herosów zawsze jest fajna – tak było i tym razem. I o to chodzi.
Po piąte wreszcie – twistery. Taaaak, to co kocham najbardziej. I to chyba powoduje, że daję temu filmowi wyższą notę niż jedynce. Otóż tak, zostaliśmy strollowani, ale oczywiście nie powiem gdzie i jak. Twórcom udało się mnie strollować tylko raz, ale myślę że część z was zostanie wkręcona nawet więcej razy. Lubię to bardzo!
Na koniec tradycyjnie troszkę wad – ale tylko trochę. A więc jak zwykle wyłapuję w filmie dziury logiczne i nieścisłości universum. W tym wypadku niewiara wisi sobie spokojnie na kołeczku i się o nią nie martwię – rzeczywiście prawie wszystko jest możliwe. Nie czepiam się takich spraw jak obrażenia, regenaracje i inne. Dziwi mnie jedno – ja wiem, że poetyka zakłada używanie mieczy i zbroi różnych rodzajów, ale skoro w filmie pojawia się tak potężna broń jak zasysające materię implodujące granaty to dziwi trochę, że większość walk odbywa się na miecze i pięści. Wiem, wiem, tak jest fajniej i ja to kupuję. Jednak gdzieś tam mnie to uwiera – zawsze gdy widzę miecz wersus spluwa to kojarzy mi się sami-wiecie-która scena z Indiany Jonesa. No dobra, aż wkleję:
Zresztą w filmie scena z kamiennym gigantem chyba do tego nawiązuje :)
Drugi zgrzyt to dla mnie przyrządy Selviga które… eh no które jednak są zwykłymi naukowymi przyrządami ziemskiego naukowca, a mimo to są w stanie uczynić tyle szkód – no nie, nie kupuję tego wątku. Ale trudno.
I tłumaczenie. Kupa. Nie należało do najgorszych, ale było w nim kilka antysmaczków, które komplenie przeinaczały sens wypowiedzi. “Anyone else?” przetłumaczone na “Zatkało kakao?” – WHAT THE FUCK? Kto na to pozwolił?
Całe szczęście dzięki temu przestałem patrzeć na napisy a skupiłem się na innych smaczkach. Takich jak pojawienie się Kapitana America (yeah) oraz tradycyjne cameo Stana Lee (są coraz lepsze).
Reasumując – “Thor: Mroczny Świat” był moim zdaniem o wiele lepszy niż jedynka, która była dla mnie w dużej mierze przerywnikiem ułatwiającym czekanie na Avengersów.
P.S. Aha i oczywiście zostańcie po napisach.
P.S.S. Czy tylko mnie ciemne elfy przypominają dark-teletubisie? :)