Pamiętam moje zdziwienie, gdy Mama zaserwowała nam kotleta z brzoskwinią. Była połowa lat 80, na stołach królował siermiężny PRL, jadło się tradycyjnie, a w wielu miejscach w Polsce jadło się po prostu mało. Tata miał zawsze głowę do interesów i był mistrzem handlu wymiennego, więc zawsze coś tam wpadało. Tym razem puszka brzoskwiń, a te zostały położone na mięsie. NA MIĘSIE??
No właśnie. Dziś wydaje mi się to całkiem normalne, choć wtedy to połączenie było dla mnie kompletnie absurdalne. Tak jak nadal absurdalne wydaje mi się połączenie żółtego sera z dżemem (zajadał się tym mój kumpel), albo – o zgrozo! – twarożka z pomidorami. Ja nie boję się już eksperymentować z niczym – ostatnio wymyśliłem sobie boczek w czekoladzie i wyszedł kosmicznie. A wizyta w restauracji molekularnej nauczyła mnie, że i tak wszelkie dziwne kombinacje są niczym szczególnym – tam dopiero zaczyna się zabawa.
Ale jest jeszcze jeden rodzaj “zakazanego” łączenia, w którym bynajmniej nie chodzi o dziwne smaki. Tylko o testosteron. Niestety często przy “typowo męskich” tematach ten właśnie wątek się pojawia. Bo tam gdzie testosteron, tam porównywanie się, udowadnianie kto jest bardziej męski i innego typu bzdury. No dobra o co mi chodzi? Oops, no tak. Zdradziłem to już w tytule.
Prawdziwy facet nie dodaje coli do whisky.
Prawdziwy facet nie dodaje soku do piwa.
Prawdziwy facet nie dodaje mleczka do kawy.
Prawdziwy facet nie dodaje nic do wódki, pije ją na shoty.
Damn. Patrząc na powyższą listę mam nie lada problem. Nie lubię wódki – po prostu jej nie cierpię. Ani smaku, ani ceremonii jej picia. Dlatego może lubię wódki które nie smakują jak wódki – z Soplicą “Orzech Laskowy” na czele.
Nie przyzwyczaiłem się jeszcze do smaku kawy. Piję ją stosunkowo od niedawna i po prostu mocna, gorzka kawa bez mleka wykręca mi pysk. Piłem latte, teraz przestawiam się na cortado. Gdy trzeba wypiję espresso, ale jest wtedy jak z wódką.
Whisky piję też od stosunkowo niedawna i też wykręca mi moje delikatne, lordowskie podniebienie :) Owszem, wyczuwam tak kolsalne różnice jak ta między Jackiem a innymi, ale jestem daleki od wyczuwania różnic pomiędzy blendem a single maltem.
EDIT: minęło 2,5 roku i sytuacja się zmieniła, ale nadal pijam whisky z colą (niektóre) i uważam, że osoba początkująca może pić co tylko zechce. Wydźwięk notki się nie zmienia :)
Dlatego też zupełnie nie wiem dlaczego miałbym nie dolewać do niego coli? Albo sprite? Albo czegokolwiek innego? Bo “się nie powinno”? Co to do cholery znaczy? Mam pić, coś co mi mniej smakuje, tylko dlatego, że PRAWDZIWI FACECI PIJĄ JE SOLO?
Piwo lubię. Ale czasami mam chęć napić się go z sokiem. O zgrozo, czasem lubię napić się go wtedy z plastiku. Ma to swój letnio-plażowy smaczek. Po prostu.
Nie mówcie mi co mam pić, a czego pić nie mam. Ba, napiję się nawet Malibu z mlekiem jak będę miał na to ochotę. Co, takie wieśniackie? Choć oczywiście zdecydowanie wolę pójść w ślady Dude Lebowskiego i napić się białego ruska.
Nie musze nikomu udawadniać swojego męstwa. Serio. Mam dom, posadziłem drzewo, mam syna. Żona zadowolona :) Piję to co lubię. Nie to co “się powinno”. W ogóle jakiekolwiek ograniczanie się w takiej materii jak szeroko rozumiana kuchnia jest straszliwym błędem. Ostatnio jadłem meksykańską potrawę której podstawę stanowił kurczak w sosie pomidorowo… czekoladowym.
I na koniec – notkę zainspirował* Ballantine’s. A raczej jego marketing. Obserwuję od dłuższego czasu jak szukają swojego błękitnego oceanu i wyłamują się lekko z tradycyjnej komunikacji która podkreśla męstwo, męstwo, męstwo. Prawdziwi faceci, cylindry, cygara. Ma to swój urok, ale… dlaczego oficjalnie nie przyznać, że whisky świetnie nadaje się do drinków? Bo się nadaje! Ja już chyba dzisiaj posmakuję specjalnego wariantu świątecznego z aromatami cynamonu, pomarańczy jabłek i rodzynek.
Oczywiście nie są jedyni, Jack wypuścił już jakiś czas temu wersję miodową, a Jim Beam wspaniałą wersję o smaku czarnej wiśni. Wódki wypuszczają co chwilę nowe warianty smakowe, a browary – smakowe piwa.
I bardzo dobrze. Niech będzie różnorodnie. Guys, otwórzcie swoje ciasne głowy i przestańcie odgrywać twardzieli. Możemy pić whisky z colą, możemy pić piwo z sokiem, driny, a nawet wino zamiast wódki na weselu. Może czas wreszcie wejść w epokę w której alkohol się smakuje, a nie spożywa tylko po to żeby się napier*lić.
A to co komu smakuje jest sprawą kompletnie indywidualną. Uwielbiam whisky z colą. I ze spritem. Hough.
* tak sobie myślę, że sam czytając tę notkę zastanawiałbym się, czy jakiś hajsik za nią nie stoi, więc tradycyjnie przypomnę, że gdy pojawi się u mnie na blogu tekst sponsorowany to będzie stosownie oznakowany :) Nie lubię krypciochy.