Jima Jarmuscha przez długi czas kojarzyłem jedynie z “Truposza” którego oglądałem dawno temu, z dość małym zrozumieniem. Był o Indianach, grał w nim Depp, to wystarczyło, by go obejrzeć, ale to w sumie tyle. Swoją drogą muszę obejrzeć go znowu, ale to zupełnie inna sprawa. Potem był obejrzany wreszcie Ghost Dog, którego jakoś strasznie długo odkładałem. Zachwyciłem się jego formą, choć prawdę mówiąc chyba też było dla mnie zbyt wcześnie bym go w pełni pochłonął.
Zabawy formą uwielbiam. W ogóle forma jest dla mnie ultra ważną częścią filmu, czy tak bajkowa jak u Tima Burtona, czy tak wykręcona jak u Braci Coen. Czy tak przerysowana jak u Franka Millera, albo Quentina Tarantino. I to właśnie chyba na twórczości tych wymienionych skupiłem się przez ostatnią dekadę. Szedłem więc do kina na “Only lovers left alive” z nadzieją, ale niezbyt wielką. Rany, jak ja kocham takie rozczarowania. Tak bardzo przyjemne rozczarowania.
Jeśli miałbym porównać do czegoś oglądanie tego filmu, to byłoby to smakowanie niesamowitej potrawy w bardzo ekskluzywnej restauracji. Idealnie przyrządzonych przegrzebków św. Jakuba, albo pierożków w sosie truflowym. Czegoś co jesz po drobnym kawałeczku i delektujesz się każdym kęsem.
Po recenzjach i opisie filmu spodziewałem się chyba większej intrygi, bardziej rozwiniętej akcji, czy choćby skomplikowanej historii. Ale ona chyba by przeszkadzała w degustacji tego filmu. Bo degustowałem go kawałek po kawałku i z chęcią zrobię to jeszcze raz. Prawdę mówiąc pierwsze skojarzenie to chyba Drive. Jeśli ci się nie podobał, to nawet nie podchodź do tego tytułu. Łącznikiem w mojej świadomości pewnie było Detroit, nocne Detroit, nocne Detroit widziane oczywiście z samochodu. Ale to przecież tylko jedna ze składowych tego smaku. Oprócz tego smaki retro, egzotyczny smak Maroka i chyba najbajeczniej pokazany motyw wampirów jaki pamiętam. Jeśli “Blade Wieczny Łowca” stanowi jeden z biegunów, to ten film zdecydowanie jest na drugim. Ani sekundy otwartej agresji, ani chwili retrospekcji opowiadanych historii (trochę tego żałowałem, ale z drugiej strony trochę strywalizowałoby to całość) – a było co opowiadać, nie zespojluję chyba filmu mówiąc, że według niego to właśnie wampiry stoją za największymi odkryciami i dziełami wszechczasów. I krew – jeszcze nigdy picie krwi nie było tak delikatne i namiętne zarazem, a muzyka… A muzykę będę trzymał w mojej głowie zaraz obok soundtracku z Drive i Vanilla Sky – a jest to jedna z moich ulubionych muzycznych szufladek. Shoegazowo, indie’owo ambientowa. Kosmiczna.
Jak nigdy dotąd cieszyłem się, że już w drodze z kina do samochodu mogłem wyszukać całość na Spotify i puścić sobie podczas nocnego powrotu do domu.
Tak więc jeśli Drive wydawał ci się denną dłużyzną, to odpuść sobie ten film. W przeciwnym wypadku koniecznie obejrzyj.
BTW, to niesamowite, ale Tilda Swinton ma już 53 lata. I genialnie gra kochankę 21 lat młodszego Toma Hiddlestona. I tak, była w dużej mierze sobą w tym filmie. A Tom był w dużej mierze Lokim. Kompletnie mi to nie przeszkadzało. Co więcej, nie potrafię sobie wyobrazić lepszej obsady tego filmu.
Zdecydowanie trafi do kolekcji w wersji BluRay.