Ci którzy obserwują mnie w socialu wiedzą dokładnie, że moim głównym kanałem komunikacji jest mój profil na Facebooku, właściwie łącznie z Instagramem. Blog to miejsce na dłuższe podsumowania i przemyślenia, często tak długie, że dla niektórych są tl;dr. Trudno, nie piszę codziennie, więc to usprawiedliwia dłuższe teksty. Natomiast profil fejsbukowy jest zarzucany ilością 10-15 postów dziennie. I po części są to wpisy o markach – różnych markach oraz produktach. Pojawiają się cichsze i głośniejsze głosy, że na pewno stoi za tym taka, czy inna firma. Chciałbym więc jasno i wyraźnie opisać kilka spraw a także odnieść się do tego jak to wszystko postrzegam.
Czy marka śmierdzi?
Jest takie przekonanie w narodzie, że jeśli coś jest choć trochę komercyjne, to “śmierdzi komerchą”. Nie wiem skąd się to wzięło, tym bardziej, że jesteśmy jednym z najbardziej przedsiębiorczych narodów w Europie, a może i świecie. Jednak wszędzie, gdzie zaczyna się kontakt z jakąś marką, zaczynają się zgrzyty. Chociaż chyba wiem. Z dwóch powodów. Z powodu zawiści (na pewno na tym zarobił) oraz z powodu postrzegania komunikowania się o markach przez pryzmat klasycznej reklamy. A przecież reklama kłamie. No cóż. Trochę tak.
Spójrzmy na to jednak inaczej. Marki nas otaczają. Trudno pisać o rzeczywistości w oderwaniu od nich. Inaczej byłoby tak sztuczne, jak zakrywanie logo mercedesa czarną taśmą w polskich serialach – bo nie zapłacili za placement. Lol. To dopiero jest żenujące. Codziennie natrafiamy na dziesiątki, jak nie setki produktów, markowych produktów. Jedne przypadają nam do gustu, inne nie. I tak, rozmawiamy o tym ze znajomymi, jedne chwalimy, na inne narzekamy. Tak było zawsze! To siła rekomendacji. Nie ma w tym nic zdrożnego. Oczywiście dopóki jest to szczere. No właśnie. Czas na pewne oświadczenie.
Wiarygodność to mój największy skarb
Nie napisałem w swoim życiu ani jeden raz na temat jakiejkolwiek marki “za kasę”, nie informując o tym. Not a single fuckin’ time.
Naprawdę kocham Lidla.
Naprawdę uwielbiam KFC.
Naprawdę jestem zadowolony z Peugeota 5008.
Naprawdę uwielbiam Apple.
Naprawdę ubóstwiam IKEA.
Naprawdę ubieram się w H&M.
Naprawdę przejechałem się na Warcie, Poczcie Polskiej, PKP, Netii, czy innych firmach o których pisałem źle.
Przeprowadziłem w swoim życiu kilkanaście (serio, nie więcej) akcji płatnych i za każdym, każdziutkim razem o tym informowałem. Nie wyobrażam sobie nawet krypciochy w stylu “marka mi płaci, a ja piszę, że jej produkty są zajebiste, nie informując o tym”. Dlaczego? Dlatego że czułbym się po prostu, że was chamsko oszukuję.
To źle? Tak, to źle. Nazywajcie mnie staromodnym harcerzykiem, ale dla mnie to jednak byłaby masakra, gdybym mówił wam, że coś naprawdę lubię, a byłaby to opinia kupiona. Co więcej, uważam, że ludzie którzy uprawiają takie krypciochy nie mają szacunku do swoich czytelników, czy jak ich tam zwał.
Nie jestem aktorem z reklamy TV. Nie odgrywam roli zakochanego w jakimś produkcie. Nie wyobrażam sobie nawet tego. Kiedy aktor w TV mówi, że to najlepszy krem, to ja wiem, że pewnie go nawet nie używał. A może używał. Zostawię już biednego Czerkawskiego o którym ciągle piszę, ale to przecież oczywiste, że ani Linda nie reklamuje tej wódki bo ją uwielbia, ani Karolak nie reklamuje swojej wódki z tego powodu.
Jasne? Mam nadzieję, że tak. Po prostu tracąc wiarygodność straciłbym w Waszych oczach praktycznie wszystko. Nie, nie zrobię tego. Co więcej, odmówiłem udziału w krypciochach, chociaż były to fajne kwoty. Nie, po prostu nie.
Co więc robię za kasę?
Po pierwsze recenzuję produkty. Ale tu sprawa też jest jasna. Piszę prawdę. Jeśli produkt jest fajny – piszę o tym. Jeśli są wady – też o nich napiszę. Prawdę mówiąc, recenzja będzie wtedy bardziej wiarygodna. Jeśli produkt ma więcej wad niż zalet – po prostu nie napiszę o nim w ogóle mówiąc zleceniodawcy “słuchaj, to jest bez sensu, będzie lepiej dla was jak po prostu o tym zapomnimy, bo musiałbym was zjechać.”
W ramach płatnych współprac bywam w jury konkursów, czy też piszę notki w których wspominam o produktach, czy usługach, albo bezpośrednio je opisuję. Zawsze, zawsze zaznaczając, że to współpraca. I nie, nie jest to klasyczny artykuł sponsorowany, który w wersji prasowej jest zazwyczaj tak słaby, że szkoda gadać. Staram się pisać neutralnie i ciekawie :>
A co robię za #darylosu?
I teraz największy kij w mrowisku – słynne gifty. Owszem, dostaję ich sporo i jak wiecie często wrzucam na fejsa. Towarzyszą temu pomruki z różnych stron, że “sprzedałem się za X”. To oczywiście jakieś straszne bzdury.
Po pierwsze zdefiniujmy co oznacza słynne “sprzedanie się”. Sprzedałby się Bralczyk, gdyby za 500 zł wystąpił w reklamie ogrodzeń albo wózków widłowych. Ale fakt, że ja wrzucę zdjęcie giftu na fejsa oznacza sprzedanie się? Na Trygława i Swaroga…
A więc “sprzedaję się” w o wiele mniejszym stopniu niż gwiady TV. Piszę prawdę. Nie mówię, że “to najlepsza maść na suchość pochwy”. Piszę, że “dostałem produkt X”. Bo dostałem. Taki jest fakt. Wrzucam zdjęcie, to wszystko. Nie wyrażam koniecznie swojej opinii o produkcie, a jeśli ją wyrażam to jest ona prawdziwa, a nie podpimpowana “bo dostałem gifta”
Oczywiście wcale nie wrzucam wszystkiego.
Nie wrzucę zdjęcia wódki która do mnie przyjdzie, bo nie piję wódki(no może za wyjątkiem White Russian :). Nie wrzucę czegoś czego nie lubię, albo czegoś co jest po prostu badziewiem, czy zwykłą wysyłką promo jakich są tysiące. Nie wrzucę kubka, czy smyczy.
Natomiast wrzucę fajnę, stargetowaną wysyłkę z kilku powodów.
Po pierwsze sam takie wysyłki robię. Wysyłam czasem koszulki do ludzi i wiem, że fajnie jak ktoś to doceni. Nie musi, ale fajnie jak to zrobi.
Po drugie mój post na fejsie to nie jest coś wartego wielkiej współpracy za 5 tys zł. Kaman. Jeśli ktoś chce mi tyle zapłacić za post na fejsie to kaman, ale byłby jednak frajerem. Są lepsze sposoby wydania tej kasy. Płatna współpraca ze mnę obejmuje zawyczaj notkę na blogu (coś dłuszego, coś co zostanie jako treść na dłużej, będzie wyszukiwalne), mój udział w czymś, przetestowanie produktu, moją pracę IRL, itp, itd. NAtomiast jeden post na fejsie? Kaman, nie jestem gwiazdą TV, która za coś takiego chciałaby gruby hajs.
Po trzecie wreszcie – tak, lubię dostawać prezenty. Większość z nas to lubi. Ja się z tym nie kryję. Nazywajcie to wewnętrznym dzieciakiem we mnie, jak chcecie. Nie widzę w tym nic złego.
I jeszcze mały poliszynelek. Uwielbiam zaperzenie szczególnie ludzi związanymi ze starymi mediami, na #darylosu. Wiecie, że dziennikarze je dostają od dawna? Oczywiście, że tak. Bardzo duża część artykułów “nowości na rynku” opiera się na tym, że ktoś dostał gifta i to nie byle jakiego, bo jakiś sprzęt. Więc co to za burza o jakieś pieprzone 3 butelki piwa, lol. Duże gwiazdy dostają gifty, bardzo drogie gifty. Wózki za kilka tys zł. Nie mają swoich kanałów, więc po prostu czekają, az paparazzi je ustrzeli. I to są dopiero krypciochy! Więc błagam, szczera informacja, że dostałem to czy owo jest NICZYM w porównaniu do tamtych praktyk. Że już o tandetnych placementach w serialach, czy żenujących artykułąch sponsorowanych, albo placementach reklam koło artykułów niesponsorowanych (artykuł o grillu, gdzie “niechcący” autor wspomina, że kiełbaski Krakowskiego Kredensu są najlepsze na grilla, a obok full page reklama tegoż) nie wspomnę.
Czy kogoś to obchodzi?
Gdy ktoś mnie o to pyta zawsze wchodzę na jego fejsowego walla, podaję mu kilka jego postów z brzegu i pytam: “Myślisz, że KOGOKOLWIEK to obchodzi?”. Tak działają media społecznościowe. Odbiorce decyduje czy kogoś to obchodzi – jeśli nie, zmienia kanał. Oh wait, nawet telewizja tak działa. Ogarnij to wreszcie. BTW, ja do tej pory nie rozumiem, dlaczego kilka tysięcy osób chce czytać to co piszę ;))
Jestem tu i teraz. Jestem zwykłym człowiekiem. Pisze o markach które mnie otaczają, bo to jest nasza rzeczywistość. Nie pisze natchnionych cytatów gości z doliny krzemowej czy innych pierdów. Piszę o naszej codzienności. Marki są jej częścią. Inaczej będzie to sztuczne jak wspomniane zaklejanie logotypu czarną taśmą.
Czy moi subskrybenci nie mają dosyć?
No cóż. Część i tak ma mnie dosyć. I “ja się nie dziwię się” jak to mówił Kononowicz. Śmieszą mnie te bohaterskie wyznania co poniektórych, że mnie zablokowali. Wow, nauczyłeś się używac funkcji fejsa! Zostałeś bohaterem w swoim domu :)
Piszę dużo, sporo osób to czyta, nie wszyscy muszą, serio. Ja też nie czytam wszystkich postów moich znajomych, choć edżrank decyduje tu sporo za mnie. Części natomiast to odpowiada – jeśli będę miał dużo negatywnego feedbacku z tym związanego to pewnie przestanę to wrzucać. Ale szczerze – często wrzucacie na fejsa takie bzdury, że wszystko, wszystko jest od tego lepsze.
A darami z chęcią się dzielę. Przecież sam tego wszystkiego nie wypiję ;)
Tak więc jeszcze raz – piszę prawdę, tylko prawdę i nic poza prawdą. A jeśli ktoś uważa inaczej niech powie mi to osobiście. Żebym mógł go strzelić w pysk. Za pomawianie :)