Nie, nie widziałem Gry o Tron. Serio. Dlaczego? To długa historia.
Moje serialowe życie mógłbym właściwie podzielić na dwie epoki.
Pierwsza epoka to seriale dzieciństwa. Oprócz tych które leciały po teleranku (Janka, Niebieskie Lato) muszę wymienić koniecznie te oglądane przez rodziców, choćby takie jak Powrót do Edenu. Ten sześcioodcinkowy mini serial był takim wydarzeniem w PRL, że gdy w 1984 jechaliśmy z rodzicami do Grecji, szlaban na granicy polsko-czechosłowackiej był zamknięty na stałe, a samochody w kolejce puste – wszyscy poszli razem z celnikami oglądać kolejny odcinek.
Oprócz tego mnóstwo klasyków takich jak Mac Gyver, Airwolf, Alf, Renegat, czy też kultowych seriali kryminalnych w czwartki wieczorem – Dempsey I Makepeace, Gliniarz i procurator, czy oczywiście Miami Vice. Dlaczego to oglądałem? BO MIAŁEM MNÓSTWO CZASU! :)
A później – później pojawiły się dziewczyny, imprezy i inne sposoby spędzania wolnego czasu. Seriale zeszły trochę na drugi plan. Szczególnie, że w porównaniu z produkcjami kinowymi jednak troszkę stanęły w miejscu. A i coraz dynamiczniejszy tryb życia przestawał pasować do oglądania czegoś o konkretnej porze.
I tak właściwie mijały lata, a właściwie nadeszło nowe millenium. I wtedy po raz pierwszy zacząłem czuć się nieswojo – wszyscy wokół zaczęli mówić o rozbitym samolocie, wyspie i Dharma Initiative. Tak, zaczęła się druga epoka i… LOST. I to właśnie ten serial pokazał mi, dlaczego oglądanie seriali może być niebezpieczne :) Oglądaliśmy jeden odcinek. I jeszcze jeden. I jeszcze tylko jeden. No dobra, jeszcze ostatni. WTEM świt. Pamiętam dobrze jak zaspany jechałem do pracy – po raptem godzinie snu. Mary przysypiała na wykładach, ale oboje czekaliśmy tylko do popołudnia, by znowu nadrobić zaległości. Tak, oglądanie seriali hurtem może źle się skończyć.
No właśnie. Trzeba to powiedzieć jasno i wyraźnie. Seriale w ciągu ostatnich lat poszły znacznie naprzód. Można spokojnie powiedzieć, że dystans dzielący niegdyś kino i telewizyjne seriale zmalał praktycznie do zera. Co więcej, najlepsze seriale mają na IMDB o wiele lepsze oceny niż najlepsze filmy kinowe!
Skazani na Shawshank i Ojciec Chrzestny, czyli dwa najlepsze filmy wszechczasów mają oceny 9.2, tymczasem Gra o Tron – 9.5!
Seriale przestały być ubogim kuzynem produkcji kinowych, stały się ich równoprawnym partnerem. Niestety rzeczywistość nieco pokrzyżowała mi plany.
Po LOST było jeszcze kilka seriali które nas pochłonęły doszczętnie, aż w końcu proza życia troszkę wybiła nas z serialowego rytmu. Minęło kilka lat, nagle dom i dwójka dzieciaków, własna firma. Na seriale po prostu przestało starczać mi czasu.
Ale to nie jest sytuacja która może trwać wiecznie. Wszyscy wokół mnie gadają o serialach. Otaczają mnie serialowe memy i dowcipy. A ja na serio nie mam pojęcia o co chodzi. Chociaż oczywiście udaję, że mam.
Winter is coming! Hahaha.
HODOR HODOR HODOR! Hahahah.
A w jednym odcinku wszyscy umarli – nie wiem o co chodzi, ale cała Polska chodziła wkurzona przez tydzień.
Widziałem trailer pierwszego odcinka Gry o Tron, gdy wchodził. Pamiętam, że obiecałem sobie, że koniecznie muszę go oglądać. Bo nie dość, że to klimaty które lubię, to jeszcze serial – jak wynika z opowieści 99% moich znajomych – jest epicki. W obu znaczeniach tego słowa.
A co więcej – to przecież dla mnie genialne źródło tekstów na koszulki. Iniside joke’ów, czy innych pomysłów na wzór.
Tak więc, gdy HBO zaprosiło mnie do promocji serialu, przyznałem się posypując resztki włosów popiołem, że nie widziałem ani jednego odcinka. Ale obiecuję to nadrobić! Teraz muszę, skoro obiecałem publicznie. I skoro siedziałem na tronie. A siedziałem przecież. W Koszulce Wstydu, którą sam sobie – niczym wór pokutny – zrobiłem.
Tym bardziej, że po przeprowadzce będę mógł to robić w moim specjalnym geek-roomie z rzutnikiem, ekranem 2,40m i dźwiękiem 5.1.
Będziemy musieli na to wyasygnować wieczory. I to zrobimy.
Słowo zucha!
Notka powstała we współpracy z HBO Polska