Przejechałem się do Biedry. Otworzyli nową, blisko mnie, w sumie po drodze z przedszkola do domu. Idealnie. Postanowiłem odwiedzić z kilku powodów.
Po pierwsze ciągle jaram się Lidlem i już nawet osoby o mniejszym stopniu umacierewiczowienia zaczynają knuć że ten mi płaci. Yeah, sure. Chociaż teraz pewnie będzie jeszcze więcej takich teorii. Dodam więc tylko że nigdy nie uprawiam krypciochy i jesli by tak było to byście o tym wiedzieli.
Po drugie kupowałem kiedyś często w Biedronce i rzeczywiście jest tam dużo fajnych rzeczy. Mnóstwo taniego szitu także, ale można znaleźć fajne krewetki (surowe!) w dobrej cenie, ich ser Stary Olęder jest bardzo dobry, jeszcze kilka rzeczy też się znajdzie. Ale potem zakochałem się w Lidlu – zarówno w produktach jak i marketingu i zacząłem regularnie robić zakupy właśnie tam.
Dlaczego dyskonty? Po pierwsze dlatego, że zawiodłem się nieco na ekskluzywnych delikatesach – w Piotrze i Pawle o raz za dużo wydano mi żarcie z terminem ważności kończącym się za dwa dni (tak, nie zawsze patrzę, nie jestem kurą koszykową dziobiącą w każdy produkt), po drugie – naprawdę można znaleźć dobre produkty w dobrej cenie. Po trzecie – tu zakupy robi się szybko, nie tak jak w marketach wielkopowierzchniowych gdzie parkujesz, idziesz, dochodzisz do hali, spacerujesz kilometr, blabla. Dobra, do rzeczy.
Kupiłem mięso. Boczek wędzony. I przekąski mięsne. Każdy kto mnie zna, wie że jestem mięsaninem. Boczek wędzony, surowy, kabanosy wędzone. Omnomnom. Jem zamiast słodyczy.
Skubnąłem sobie jednego w samochodzie. Dziwnie pachniał. Jeszcze dziwniej smakował. No cóż, może wędzony był w dziwnym dymie. W domu natomiast otworzyłem boczek – chciałem usmażyć skwarki. Ale zapach który z niego doszedł był jak z “plastikowego drzewa”. Mega silny i sztuczny. W smaku też tragicznie – wyraźnie czułem, że to nie jest po prostu wędzone mięso. I zrobiłem to, zerknąłem na etykietę. Patrzcie:

AROMAT DYMU WĘDZARNICZEGO. Ok – powiecie – czego się spodziewałeś. Każdy tak robi! Przynajmniej tak głosi plotka. Ale nie, uwierzcie mi, wyczułbym. To naprawdę jest paskudztwo.
Pomyślałem sobie, że może Lidl którego tak uwielbiam też tak robi. “Niby wędzi” a naprawdę macza w jakimś syfie. Poszedłem więc dzisiaj do Lidla i kupiłem wędzony boczek który kupuję tam regularnie. I UFF. Ani w składzie, ani w smaku żadnych substancji udających wędzarnię.
I wiecie co? Ja bym się nawet nie pluł o to, gdyby oszukane były tam krewetki, czy homary. To jednak dyskont, sklep dla tych biedniejszych. W teorii. Jak ktoś kogo stać na Almę chodzi tam to niech nie narzeka że słabej jakości jedzenie. Zaraz usłysze, że bogaty jestem, że Warszawka, że ludziom do pierwszego nie starcza.
NIE! To jest straszna chujnia. Bo to nie są homary. To jest wędzone mięcho, coś co chciałby jeść (prawie) każdy Polak. To takie nasze tradycyjne żarło trochę. Więc taki pan Kazio któremu się nie przelewa też chciałby zjeść porządny boczek wkrojony do bigosu, a nie takie gówno. Ale nie, będzie jadł prawie-wędzone mięso. Masakra.
Biedra, shame on you. Nie dość, że uparłaś się na płatności dukatami, a nie kartą, to jeszcze ściemniasz na mięsie. Ściemniasz, bo dla mnie to jednak jest ściema, sorry. Będę nadal wpadał na Porto – bo to masz dobre, wiadomo dlaczego, albo na krewety. Ale wolę jednak Lidla. Przepaść między wami pogłębia się coraz bardziej. Idę jeść boczek. Nie kąpany w substancji udającej wędzarnię.
P.S. Do wszystkich rozpoznających boczek po zdjęciu – ten w zdjęciu głównym jest z Lidla, sorry Sherlocki :)