A więc zaczęło się – to największy strajk nauczycieli od lat 90. Paraliż edukacji, problem dla wielu rodziców. Ja – choć nie szczędzę zazwyczaj słów krytyki polskiemu systemowi edukacji – ten strajk popieram. Jak to możliwe?
Wiem, że istnieje – jak zwykle – kilka perspektyw z których można na całość spojrzeć.
Perspektywa JA
To dość znana perspektywa, obecna właściwie wszędzie w naszym życiu publicznym. “Co mnie te strajki, ja tu dzieci mam, ja tu pracę mam!”. Rozumiem ją trochę. Rozumiem, że jest to problem, ale taki problem występuje podczas większości strajków. Gdy strajkują pracownicy branży transportowej – nie masz jak się przemieszczać. Gdy strajkuje służba zdrowia – ciężko z opieką medyczną. Niestety na tym to polega. Strajk to zazwyczaj ostateczny sposób zwrócenia uwagi na problem, a problem jest. Niestety społeczeństwo to nie tylko TY i TWOJE potrzeby i warto o tym pamiętać.
Perspektywa partyjna
“Bo jakże można atakować obecny rząd, skoro jest on gwarantem (dobrej) zmiany i wszystkiego co najlepsze ja się pytam?” To w sumie trochę śmieszno-straszne, bo środowisko które chce wywodzić swój rodowód ze strajków lat 80, patrzy na to zupełnie inaczej gdy znajduje się po drugiej stronie. A partyjne zaślepienie zawsze jest złe – czy chodzi o PZPR czy o PiS.
Perspektywa korwinoidalna
I moja “ulubiona” perspektywa na poziomie nastoletniego libertarianizmu. “Przecież mogą zmienić pracę!”. No tak, to oczywiste. Właściwie wszyscy mogą zmienić pracę, jak im nie pasuje. I zostać dyrektorem banku, wtedy będzie się dużo zarabiać. Nawet nie chce mi się zaczynać tłumaczenia dlaczego to niedojrzałe, osoby piszące takie rzeczy zazwyczaj same jeszcze nie mają pracy. Życie jest trochę bardziej skomplikowane niż proste teorie z internetu, a wybór życiowej kariery to rzecz nieco bardziej skomplikowana niż zmiana jednej aplikacji w telefonie na inną.
Perspektywa zawiści
“Dobrze im tak, pracują po 18 godzin tygodniowo i mają 3 miesiące urlopu!”. Tu znowu pozostaje mi tylko załamać ręce. Bo to bzdura na bzdurze. Napisane już na ten temat zostało dużo – nie jest to ani 18 godzin, ani 3 miesiące urlopu. W praktyce jest to o wiele więcej, często więcej niż 40 godzin tygodniowo.
Zawsze gdy ktoś tak mówi mam w głowie weekendową imprezę u mnie, kiedy znajoma nauczycielka, gdy zaczęliśmy nalewać wino – poprosiła o szklankę wody i możliwość zamknięcia się w jednym z naszych pokoi. Miała do sprawdzenia kartkówki. Tak to wygląda w praktyce.
Nauczyciel, czyli kto?
Ale wróćmy do podstaw i zastanówmy się przez chwilę o kim rozmawiamy. Bo jeśli odrzucisz te wszystkie durne perspektywy, jeśli odrzucisz jakieś traumy z dzieciństwa i czasów szkolnych (a większość z nas je ma), to myśląc “nauczyciel” myślisz o osobie, która jest twoim najważniejszym partnerem w wychowaniu dziecka. Osobą, której zawierzasz swoje potomstwo z nadzieją, że je czegoś nauczy. Oraz nauczy je się uczyć. Oraz – choć wiem, że to trochę idealistyczne założenie – przekaże ileś wartości.
A patrząc globalnie – to właśnie od poziomu systemu edukacji i jakości tej edukacji, zależy jaka będzie Polska, jaki będzie świat. To przecież to pokolenie będzie tym światem rządzić. Czy to tak dziwne, że powinien to być jeden z najważniejszych zawodów? To właśnie tu powinni trafiać specjaliści, którzy są w stanie tego dokonać?
Nie jest dobrze – to prawda
Nie raz krytykowałem polski system szkolnictwa i nie zamierzam go – jako systemu – bronić. Jest przestarzały, zmienia się zbyt wolno, ciągle przypomina XIX wieczny pruski system, który pasuje bardziej do fabryk niż dzisiejszej rzeczywistości. Ławki, przerwy, dzwonki. Testy zamiast uczenia się kreatywności. Ogrom prac domowych, przez które dzieciaki tracą swoje beztroskie lata – w wielu szkołach nie zmieniło się to od kilkudziesięciu lat.
Potrzebna jest gigantyczna reforma, której nie chce podjąć się żadna ekipa. Bo po co? Pewnie wiedzą, że nie spowoduje im to wzrostu poparcia. Jedyne reformy jakie się dokonują to deformy jak obecna, w imię “Kurła, kedyś to było, wywalmy te gimnazjony”.
Ale czy w związku z tym powinniśmy zrzucać to na nauczycieli? Czy to ich wina, że system tak działa, czy oni sami są w stanie go zmienić? Wielu z nich stara się to robić i robi – tyle ile może. Ale jak już napisałem, to zupełnie inna skala działań.
Czy pieniądze dają szczęście?
Nauczyciel zarabia w Polsce tyle co kasjerka w Biedronce. Często mniej. Z całym szacunkiem do pracy kasjerek, czy kasjerów – zawód nauczyciela jest mimo wszystko bardziej odpowiedzialny i wymaga znacznie większych kwalifikacji i ciągłego dokształcania się. Czy wyższe pensje coś zmienią? Pisałem kiedyś cały tekst o pieniądzach i szczęściu, więc nie będę się tu rozpisywał, powiem tylko krótko – szczęście za same pieniądze trudno kupić, ale ich brak mocno doskwiera. A pensje na obecnym poziomie nie pozwalają na zbyt godne życie, o ile współmałżonek nie zarabia więcej.
Oni naprawdę nie chcą zarabiać bajońskich sum…
Najbardziej przeraża mnie tu nawet nie tyle kwestia samych zarobków w danej chwili (choć jak widzicie wygląda to średnio), ale też to, że taki nauczyciel zazwyczaj nie ma specjalnie ścieżki kariery w tym zawodzie, a pensja mu prawie nie rośnie. Więc za 10 lat ta osoba z Biedronki czy McDonalda będzie na przykład kierownikiem, a może nawet dyrektorem. A nauczycielowi tylko zmienią się klasy…
PS Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy w Koszulkowo nie wymyślili kilku wzorów dla nauczycieli na tę okazję ;)
