Są pewne tematy do których zbieram się naprawdę długo. Miesiącami, a nawet latami. Nie dlatego, że jestem leniwy, a dlatego, że czuję wobec nich wielką pokorę. Bo jakże pisać o szczęściu, sensie życia, czy pieniądzach i posiadaniu, skoro na temat ten dywagowały wielkie umysły od całych tysiącleci? Wiem, że może nigdy nie będę w stanie podejść do wielu tematów tak dojrzale jak oni, jednak gdyby każdy człowiek na świecie choć trochę zastanawiał się nad tym kim jesteśmy, do czego dążymy i po co to wszystko, to świat byłby lepszy. A na pewno pełniejszy bardziej świadomych ludzi.
Wrzucałem ostatnio film, w którym lekko zahaczyłem o temat, ale to nie było miejsce na dłuższe dywagacje, tym bardziej, że te wychodzą mi lepiej tekstowo. Postanowiłem jednak skorzystać z okazji i rozwinąć moje myśli na ten jednak dość ważny temat – rozmyślam nad nim od lat. A to temat wokół którego kręci się życie wielu ludzi.
Przecież to oczywiste!
Im jestem starszy, tym bardziej doceniam sokratejskie „wiem, że nic nie wiem” i z tym większym dystansem patrzę na osoby, które mają na wszystko proste odpowiedzi. Ja wiem, że zazwyczaj takich odpowiedzi nie ma, a jeśli są, to są błędne. Tak jest i tym razem – najczęstszą odpowiedzią na to pytanie jest „jeśli nie, to oddaj mi swoje”, albo już bardziej żartobliwe „podobno nie, ale sam chciałbym się o tym przekonać”. I oczywiście jest coś na rzeczy, ale sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, co zaraz spróbuję wyjaśnić.
Na starcie jednak powiem dość jasno – nie, moim zdaniem pieniądze raczej nie dają szczęścia. A mówię to z punktu widzenia osoby, która może nie jest multimilionerem, ale zarabia więcej niż 99,5% mieszkańców Polski. Jednak do zrozumienia całości (lub postawienia mi kontrargumentów, bo przecież mogę się mylić) potrzebna jest spokojna lektura całości. Co ważne, piszę to ze swojego punktu widzenia, pod koniec napiszę dlaczego to nie musi być prawdziwe dla każdego.
Ale co to jest szczęście?
Prawdę mówiąc, aby zacząć w ogóle nasze rozważania musielibyśmy zastanowić się nad tym co to właściwie jest szczęście, a na to pewnie zeszłoby następne 50 lat. Pozwólmy więc sobie na jedno założenie – nie chcę mówić o szczęściu jako chwilowej przyjemności, tylko czymś więcej – stanem do którego dążymy w życiu. Stanem długotrwałym, stanem pozytywnym, stanem momentami nawet euforycznym. Nie chcę wchodzić w filozoficzne definicje szczęścia, ale chyba zrozumiemy się jeśli założę tylko, że odróżniam szczęście od właśnie krótkotrwałego odczuwania przyjemności. Trzymajmy się tego, że trwałe szczęście to: „zadowolenie z życia połączone z pogodą ducha i optymizmem; ocena własnego życia jako udanego, wartościowego, sensownego.” (to niby definicja z Wikipedii, ale całkiem fajna).
Nigdy nie przymierałeś głodem!
Tak, zaraz usłyszę właśnie to. To prawda. Pochodzę z dużego miasta, w dzieciństwie niczego nie brakowało i choć Tata zdobywał kasę często z narażeniem się ówczesnym władzom, to nigdy nie dał mi odczuć nędznej strony PRL-u. Rozumiem marzenia wielu osób pochodzących z mniej zamożnych rodzin i od lat wmawiających sobie „dorobię się!”. Rozumiem na tyle na ile mogę je zrozumieć – warto podążać za swoimi marzeniami z dzieciństwa! Warto je jednak czasem weryfikować. Ja z dzieciństwa pamiętam Dynastię – serial o tym, że bogaci ludzie też mają swoje problemy. Oraz niektórych znajomych Taty, którzy mieli mnóstwo kasy, ale w gruncie rzeczy sprawiali wrażenie smutnych, nieszczęśliwych i zagubionych w swoich problemach ludzi. Chyba już wtedy zacząłem się zastanawiać nad tym, czy kasa rzeczywiście jest tym za czym chcę gonić. Ale przejdźmy może od moich wspomnień do nieco mądrzejszych teorii.
Teoria Herzberga
Dość częstą odpowiedzią na „pieniądze nie dają szczęścia” jest pokazanie sytuacji, w której osoby bez pieniędzy, żyjące na granicy nędzy, nie mogą specjalnie nawet o nim myśleć, bo muszą zadbać o podstawowe potrzeby. I to rzeczywiście jest prawdziwe. Jak to?
Ja w swoich rozważaniach na ten temat przypomniałem sobie idealnie pasującą tu teorię Herzberga, dotyczącą co prawda motywacji, ale dotykającą też kwestii wynagrodzenia. W 1957 roku psycholog Frederick Herzberg zaprezentował swoją dwuczynnikowa teorię motywacji, w której podzielił czynniki motywujące na dwie grupy: czynniki higieniczne i czynniki motywacyjne.
Odpowiednio dobrane czynniki motywacyjne motywują pracowników, natomiast czynniki higieniczne działają w nieco inny sposób. Ich brak powoduje demotywację, ale nie znaczy że ich ciągłe zwiększanie będzie motywowało coraz bardziej. Rozumiesz? Idealnym przykładem takiego czynnika jest toaleta w pracy. Brak toalety jest oczywiście dużym problemem i musi to wpływać dość demotywująco i stresująco :D Podobna sytuacja może nastąpić gdy jest ich za mało – zdarzało się Wam pewnie być w takich miejscach, szczególnie w klubach (pozdrawiam Klub Chwila) gdzie toalet jest po prostu za mało. Ale czy ciągłe zwiększenie ilości toalet w pracy będzie wpływało na ciebie w jakikolwiek sposób? Nie sądzę. Powyżej pewnej ilości – ilości potrzebnej – przestanie mieć to jakiekolwiek znaczenie. To nie jest tak, że 100, czy 1000 toalet w pracy podniesie twoją motywację w jakikolwiek sposób.
Czy tak jest właśnie z pieniędzmi? Herzberg zalicza pensję do czynników higienicznych – jeśli chodzi o motywację – i pewnie ma ku temu swoje powody, ja skłaniałbym się do tej teorii, ale nie do końca. Jedno natomiast jest pewne – brak pieniędzy w większości wypadków będzie powodował nieszczęście, natomiast powyżej pewnej granicy wpływ kasy na szczęście nie będzie już taki prosty. To znaczy każdy człowiek ma pewną granicę do której dąży. Granicę zaspokojenia swoich potrzeb. Powyżej jej kasa coraz bardziej staje się luksusem i czymś dodatkowym.
Jaka to granica? Oczywiście to zależy. Nie ma uniwersalnej kwoty, która potrzebna jest do przeżycia, można pewnie nawet wyróżnić kilka takich progów. Pierwszy to prób przeżycia, drugi to próg pewnej godności. W dyskusji, którą odbyłem na ten temat ostatnio padła kwota 8 tysięcy złotych. Rozmówca twierdził, że powyżej tej kwoty kasa w zdecydowany sposób cieszyła coraz mniej. Dla pewnych osób będzie to więcej, dla pewnych mniej. Chciałbym tylko podkreślić jeszcze raz najważniejszą rzecz w tym zakresie – to, że brak danej rzeczy daje nieszczęście, nie oznacza, że jej nadmiar da szczęście.
Owszem, istnieją przypadki w których ta granica będzie dość wysoko. Możesz mieć dużo dzieci do utrzymania, możesz mieć chore dziecko, możesz sam być chory. To wszystko kwestia indywidualna, pamiętaj jednak, że dla każdego istnieje pewna (rozmyta) granica powyżej której kasa coraz bardziej służy po prostu kupowaniu pojedynczych przyjemności.
Teoria przyspieszenia
Teorię przyspieszenia wymyślił na początku XXI wieku znany bloger – Michał Piotr Górecki.
:D
No dobra, nie jest to jakaś wielce rewolucyjna teoria, a raczej obserwacja, którą pewnie poczyniło też większość z Was, a przynajmniej te osoby, które miały w swoim życiu trochę podwyżek.
Czy czujesz prędkość lecąc samolotem? Raczej nie. Chyba, że to otwarty dwupłatowiec, ale o tym nie mówimy. Jedyne co czujesz to przyspieszenie w trakcie startu i hamowanie podczas lądowania. I tak właśnie czuję się za każdym razem gdy mój budżet zwiększa się lub zmniejsza. Pamiętam, że za każdym razem, gdy dostawałem podwyżkę, nie miałem pojęcia co zrobić z taką ilością kasy. A po jakimś czasie okazywało się, że wszystko wracało do normy. Do normy – przyzwyczajałem się do tego, że nie musze sprawdzać wszystkich cen, że jem trochę lepsze rzeczy, że mogą pozwolić sobie na więcej spontanicznych zakupów, ale… to tyle. Jestem pewien, że choć mój budżet od czasów studenckich urósł ponad 10-krotnie, nie oznacza to, że jestem o tyle razy bardziej szczęśliwy! Owszem, pojawienie się dodatkowej gotówki prawie ZAWSZE cieszy. Bo zawsze jest coś fajnego, co można za nią kupić, albo nawet komuś podarować – to też przecież może sprawić wiele przyjemności. Ale cały problem polega na tym, że kasę czujesz właściwie tylko w momencie „przyspieszenia”. A jej brak oczywiście w momencie hamowania, szczególnie gwałtownego, bo gdy przyzwyczaisz się do danego poziomu jeszcze trudniej zejść z niego niżej. Ale podczas trwania na danym poziomie powoli przyzwyczajasz się do swojego poziomu i to nie jest tak, że każdy kolejny dzień spędzasz już zawsze o wiele bardziej szczęśliwy i zadowolony z życia.
Cieszę się mniej
Część z Was zauważyła też pewnie fakt, że w pewnym momencie kupione rzeczy cieszą o wiele mniej. Gdy kupiłem wreszcie komputer z naprawdę dobrą specyfikacją, wydając na niego trzy i pół tysiąca złotych, cieszyłem się z niego może tydzień. Niestety. Kiedyś, gdy był jedynie w zasięgu moich marzeń, pewnie rozpalałby moje myśli przez cały pobyt w szkole. Gdy możesz pozwolić sobie na więcej rzeczy, po prostu przestają one tak cieszyć. Owszem, możesz przecież sięgnąć po nieco droższe zabawki, ale to trochę jak z narkotykami – potrzebujesz coraz silniejszych dawek, żeby poczuć to co wcześniej.
Kupuj doświadczenia, nie przedmioty
Ale jest przecież do kupienia tak dużo rzeczy, z których mogę się cieszyć! Jasne. Nie mówię przecież, by rezygnować zupełnie z rzeczy materialnych i wyjeżdżać do chatki w lesie jak Henry David Thoreau (choć przecież tak wiele osób marzy by to właśnie zrobić, tylko lasy concordzkie zastępują Bieszczadami). Jednak tak jak pisałem – im więcej rzeczy posiadasz tym mniej i krócej się z nich cieszysz. Zupełnie jak dziecko mające zbyt dużo zabawek i mówiące, że nie ma się czym bawić. Przecież nawet najwspanialszy telefon po kilku tygodniach staje się po prostu kolejnym telefonem.
Psychologowie mówią dość zgodnie – staraj się kupować doświadczenia, a nie przedmioty. Wspólne wyjazdy, koncerty, wyjścia do restauracji. One zostają w głowie i w przeciwieństwie do przedmiotów z każdym dniem nie powszednieją, ale pięknieją. To je właśnie będziesz pamiętać na łożu śmierci i to ich brakuje często ludziom pytanym w sędziwym wieku, gdy pyta się ich o życie. Choć ich intensywność też nie jest zawsze zależna od wyłożonej kasy, a raczej od ludzi z którymi te doświadczenia przeżywasz. Jeden z piękniejszych w moim życiu wyjazdów to wakacje w rozpadającym się domku na lubelszczyźnie z grupą bardzo dobrych przyjaciół. Wyjazd, który przebija wspomnieniami wiele droższych wyjazdów.
Wyjątek: lubisz zarabiać
Uwaga, jest wyjątek! Jest grupa ludzi, która lubi zarabiać, bo lubi zarabiać. Po prostu. Fascynuje ich rosnący stan konta, fascynuje ich sam fakt pomnażania majątku, bo przecież w pewnym momencie zupełnie tego nie odczuwają. Nie wiem jak to jest, ale mam wrażenie, że nie czujesz na codzień dużej różnicy między posiadaniem na koncie 10, a 100 milionów dolarów. Myślę, że podobnie jest już przy mniejszych kwotach, ale nie chciałbym nimi teraz rzucać. Po prostu są ludzie, których to fascynuje i ja im tego nie odmawiam. Zupełnie jak w grze komputerowej gdzie po prostu pomnażasz wirtualną kasę, czy punkty, tylko po to by to robić. Może kieruje nimi jakaś chęć posiadania, może fun z tego co robią, może rywalizacja z innymi. Czasem pewnie brak hamulców i powiedzenia sobie, że może czas się nieco zatrzymać i zadanie pytania czy ma to sens. A dlaczego?
Życie jest jak plecak
To oto wspaniałe porównanie godne Paulo Coelho wymyśliłem sam. Plecak możesz oczywiście zastąpić czym innym, choćby bagażnikiem samochodowym, czy czymkolwiek innym o określonej pojemności. Bo przecież doba zawsze będzie miała 24 godziny, godzina 60 minut, a twoje życie – jak dobrze pójdzie – około 100 lat. Co więcej, od czasu ukończenia pełnoletności, albo nie, od czasu najwcześniejszego ukończenia studiów – czyli wieku 25 lat – do pierwszego momentu, gdy ludzie nazwą cię starcem, czyli 40 lat masz tylko… 15 lat! Tak, właśnie tak to wygląda. A o ile uczeni nie wynajdą wehikułu czasu (w sumie lepiej by go nie wynaleźli) nie będziesz miał w tej grze już nigdy możliwości przejścia kolejnych poziomów. Już nigdy nie wrócisz do czasów studenckich, nie przeżyjesz pierwszych strachów przed skończeniem 30 lat. Na pewno nie przeżyjesz chwil młodości swoich dzieci – to straszne, że znam tak wielu ojców, których rodziny żyją już na naprawdę niezłym poziomie, ojców którzy wracają do domu gdy ich dziecko już śpi. Tego nie da się kupić, tego nie da się cofnąć.
Co spakujesz do tego plecaka? Jak będą wyglądały twoje wspomnienia z bycia 20, czy 30 latkiem? A uwierz mi, już przed 40-tką włączają się sentymenty i choć chciałbym w życiu coś tam jeszcze osiągnąć, nie raz wspominam to co było 10 czy 20 lat temu i tak już pewnie będzie zawsze.
Pewnych rzeczy też po prostu NIE kupisz, co jest dość oczywiste i uwiecznione w kultowej piosence „Can’t buy me love” Beatlesów.
Nie kupisz prawdziwej miłości, a musisz mieć czas, by móc ją w ogóle odszukać.
Nie kupisz przyjaźni, ona wymaga czasu, rozmów i wspólnego rozwiązywania wielu problemów.
Nie kupisz radości ze świata, bo czasem możesz cieszyć się bardziej spokojną chwilą w Bieszczadach, niż chwilą na rajskiej plaży z jednoczesną koniecznością odbierania telefonów, odpisywania na maile i pracy 24h na dobę.
Nie kupisz dobrego wychowania swoich dzieci, ich miłości i zadowolenia z dzieciństwa.
Nie odkupisz chwil spędzonych ze swoimi rodzicami i dziadkami.
Większość z tych rzeczy wymaga czasu. Czasu, który być może spędzasz na kolejnej rzeczy prowadzącej do zwiększenia stanu posiadania. Dlaczego tak wiele osób skarży się na brak czasu – a nie kasy – a jednocześnie nie robi nic by mieć więcej czasu, a tak dużo, by mieć więcej kasy?
Jak żyć, panie premierze?
Rozpisałem się straszliwie, o czym ostrzegałem już na początku, czas więc na kilka końcowych refleksji.
Kasa niekoniecznie daje szczęście, choć brak kasy może dość mocno utrudniać nawet myślenie o tym, czy jest się szczęśliwym. Kasę czujesz głównie w momencie gdy zwiększa się budżet – warto więc mimo wszystko dbać o jej przyrost, przynajmniej do pewnego poziomu. Ale gdy już masz ten przyrost warto pamiętać, że więcej radości i szczęśliwych wspomnień zostawią wydarzenia i doświadczenia, a niekoniecznie przedmioty. Warto też wiedzieć, że nie ma jednej cienkiej, czerwonej linii po przekroczeniu której pomyślisz, że już wystarczy.
Oraz przede wszystkim warto pomyśleć o tym, że nie spakujesz wszystkiego do swojego bagażnika i zawsze pakując jedną z rzeczy rezygnujesz z innych. Zastanów się więc z czego rezygnujesz, czy warto, jaka jest tego cena. Nawet na pierwszym etapie – pewnie w wieku 20, czy 25 lat jesteś jeszcze daleko od granicy powyżej której możesz powiedzieć „kasa cieszy mnie coraz mniej”, ale fajnie mieć jakieś wspomnienia z tego czasu – nieco inne niż praca. Zresztą w ogóle fajnie mieć jakieś wspomnienia :)
Ja nie wierzę w słynne „Teraz będę ciężko zapieprzał, a potem dorobię się i się ustatkuję.” Z doświadczenia wiem, że to zazwyczaj nie następuje. O balans między pracą a wszystkim innym warto dbać na każdym etapie, bo mając 90 lat i nawet grube miliony na koncie zapłaciłbyś wszystko, by jeszcze przez chwilę pobyć dwudziestolatkiem. Ale to se ne vrati.
Bronnie Ware, pielęgniarka pracująca w hospicjum postanowiła pytać osoby, którym zostało kilkanaście tygodni życia o to, czego w życiu żałują. O czym pamiętaliby, gdyby mieli możliwość przeżyć swoje życie jeszcze raz.
Nie żałowali oni swojego stanu posiadania. Tego, że nie dorobili się, że mieli zbyt brzydkie samochody. Że nieodpowiednio planowali życie. Że nie stali się sławni. Mówili o czymś zupełnie innym.
O tym, że pracowali zbyt ciężko. Że żyli według tego, czego oczekiwali od nich inni. Że zaniedbywali bliskich i przyjaciół, nie utrzymywali z nimi relacji. Daje do myślenia, co?
Spoko, zarabiaj. Ale pamiętaj o tym, że masz tylko 24 godziny w każdej dobie. Że tylko raz* przeżyjesz bycie dwudziestoparolatkiem. Trzydziestoparolatkiem. Nie spieprz tego.
(*chyba, że wierzysz w reinkarnację, ale wtedy i tak nie pamięta się poprzedniego wcielenia, right?)