Budzę się. Jak zwykle wydaje mi się, że budzę się w środku nocy i kiedy zamierzam odpłynąć w kolejny etap objęć Morfeusza, budzik dobitnie uświadamia mnie, że to koniec snu na dziś. Po chwili otwiera się automatyczna roleta w sypialni i oczom moim ukazuje się rzeczywistość. Niebo ma barwę monitora nastrojonego na nieistniejący kanał. O rany, bez sensu, przecież to Gibson, a nie Spielberg i Zemeckis. To nie tak miało wyglądać. Zupełnie nie tak!
Zwlekam się z wyra, odbębniam wszystkie poranne czynności. Niecałą godzinę później wracam do domu. Patrzę jeszcze raz na kalendarz. Tak, to dziś. To dziś jest 21 października 2015 roku. Dzień w którym Marty McFly przyleciał do przyszłości. Dzień o którym tak bardzo marzyliśmy. O wszystkim co widzieliśmy na tym filmie, ale przede wszystkim o deskolotkach. I w to właśnie bawiliśmy się po wyjściu z kina. I na to tak bardzo liczyliśmy.
Upewniam się, że ubrałem się tak jak trzeba. Jest brązowy tshirt, dżinsy i dżinsowa kurtka. Trochę zbyt ciemne, ale co zrobić. Koszula w kratkę i czerwony, puchowy bezrękawnik. Buty – mam tylko białe Adidasy, moje Nike są czarne. Założę, choć jestem pewien, że ktoś się przypierdoli jak wrzucę na fejsa. To u nas norma.
Idę do garażu. Wyciągam skrzynkę. W niej efekt dłubania po nocy i wpatrywania się w 5 sposobów na, Majsterkowo.pl i twojediy.pl. Flux capacitor. Bez niego nie da się podróżować w czasie. Wkładam go do bagażnika i podążam w kierunku M1 Marki. To właśnie tam stoi najbliższy DeLorean.
Na miejscu trochę mi się schodzi. Banda nerdów robi sobie zdjęcia w DeLoreanie – są tak przejęci, że nie widzą nawet mojego wspaniałego cosplaya. W końcu jeden z nich zauważa stojący nieopodal Batmobile – uciekają przejęci w jego kierunku.
Otwieram maskę. Wszystko wydaje się być na swoim miejscu, dokładnie tak jak opisywali to na forach. Niepostrzeżenie montuję przewody i sprawdzam czy wszystko działa.
Wtedy pojawia się ochroniarz. Z twarzy może Mirek, a może bardziej Zdzisław? Wiecie, jeden z tych co ma na twarzy narysowane poczucie misji i “chcesz wpierdol?” jednocześnie. Podciąga błyszczący, wyprasowany w kant, przykrótki spodeń i rusza dziarsko w moim kierunku. To oznacza, że mam jakieś kilkanaście sekund. Obiegam wehikuł zamykajac jednocześnie prawe drzwi, wsiadam na miejsce kierowcy i uruchamiam stacyjkę, zamykając lewą drugie skrzydło. Ruszam z piskiem w momencie kiedy Zdzisław próbuje dokonać aktu zatrzymania i nawiązania kontaktu z bazą. Taranuję stoisko z książkami po trzy pińdziesiąt i wyjeżdżam przez szklane drzwi awaryjne. Teraz tylko kilka manewrów i jestem na długiej i pustej drodze asfaltowej biegnącej wzdłuż Trasy Toruńskiej. Ustawiam datę. Nie, nie 1985. To bez sensu. Nic ciekawego się wtedy nie dzieje – szaro buro i daleko do upadku komuny. Poza tym przecież jeszcze nic nie wiem o przyszłości. 1989. Będę nieco starszy i rozumniejszy. Uruchamiam Flux Capacitor. Odpalam soundtrack ze Spotify – jakoś tak klimatyczniej. 86…87…88…
PACH. Pole. Oczywiście pole. Może i lepiej? Jeszcze nie nasrali tu tylu osiedli. Reszta aż tak bardzo się nie zmieniła. Jeśli moje obliczenia są w porządku, tego dnia idę na trzecią lekcję. I to właśnie tego dnia chłopaki rozwalą z procy manometry Teatru Wielkiego wywołując największa drakę w historii szkoły. Podjeżdżam pod sklep. Zmieni się dopiero za 30 lat, to niewiarygodne. Pod sklepem chłopak – rozdziawione usta, przedziałek na środku głowy. O matko, to ja.
Wysiadam.
– Tak, tak. To Delorean. Musimy pogadać.
– Mmmmy? Kim pan jest?
– Nie mów do mnie “pan”, pało! Na ile lat wyglądam? Albo dobra, nic już nie mów. Przyjrzyj mi się.
-…. O, KUŹWA.
No tak. Kuźwa. Za “kurwę” nie grałbym w komputer dobre dwa tygodnie.
– Posłuchaj mnie teraz. Starzy są w domu?
– Pojechali na niemiecki.
– Dobrze. To chodź. Pogadamy.
Wchodzimy do domu. Uderza mnie nostalgia – komoda stojąca po prawej stronie, stary salon. I pokój. TEN pokój. Fototapeta w zwierzątka Disneya. To znaczy Dizneja. Podrabiana.
– O Boże… – wzdycham.
– No co, przecież chcieliśmy ją mieć.
– Tak tak, problem polega na tym, że ojciec miał rację.
– To znaczy?
– Za dwa lata będą przychodzić do ciebie dziewczyny. I będziesz cholernie się wstydził tej fototapety.
– Dlaczego?
– Gościu, masz 12 lat. Za dwa lata będziesz miał 14.
– I co z tego?
– Echh. Nieważne.
Myśli. Nagle świecą mu się oczy.
– Tak wcześnie?!
– Aaaa. No ten, to też. No chwilkę później!
– Z kim?
– Zgłupiałeś? Nie mogę ci powiedzieć! To zaburzy kontinuum czasoprzestrzenne!
– To po co przyleciałeś?
– Pogadać. O czym innym. Zobaczyć ciebie. Tę głupią fryzurę!
– Spierdalaj! – rozzuchwaliłem się nieobecnością rodziców – Lepiej mieć przedziałek na środku niż łysą pałę! Ej, ty chyba jesteś w sumie w wieku Taty! 38 lat!
Rany, rzeczywiście. Tata miał w 1989 roku dokładnie tyle samo lat co ja teraz.
– Musiałeś?
– To za ten przedziałek.
– No dobra, dobra.
– To co możesz mi opowiedzieć? Jest fajnie w tej przyszłości?
– Nie nakręcaj się. To znaczy tak i nie. Deskolotek nie będzie. To znaczy będą. Ale tylko na pokaz. Latające na specjalnym podłożu i w ogóle.
– No właśnie! Tak z Jachem wymyśliliśmy, że to niemożliwe, bo jak bez magnesu?
– Były jakieś próby na YouTubie, ale to nie to.
– Co to jest Youtuba?
– Ach, no taki jakby telewizor. Ale sam decydujesz co oglądasz.
– Video jakby?
– O tak, tak, tak. Tak jakby. Ej, pokaż Amigę!!!
– Jaką Amigę?
– Ach, jeszcze nie masz Amigi! Dopiero w przyszłym roku. Teraz C64.
– Będę miał nowy komputer?
– Nieważne, nieważne. Oba joysticki sprawne?
– No chyba.
– Dawaj, pogramy w Wizball. Ale ty jesteś kotem :P
– To co jeszcze się zmieniło?
– Dużo. I mało.
– Czyli?
– Wszystkie kompy są połączone w sieć.
– I można razem grać?!
– Grać, grać. Szukać wiedzy możesz. Wszystkiego w sumie.
– Ale po co?
– Ech.
– A samochody latają?
– Nie no tu dalej jesteśmy w ciemnej dupie. Kiepskie drogi, benzyna. Tak naprawdę nic się nie zmieniło.
– A ubrania?
– A spójrz na mnie.
– No przebrałeś się chyba jakoś?
– No właśnie niespecjalnie. O, te adidasy mają kilka lat. A dżinsy i koszula też są całkiem normalne.
– Serio taka nuda w strojach?
– Ano. To znaczy trochę się zmieniło. Mam 38 lat. Imprezy wyglądają nieco inaczej.
– Wujek Janusz nie przychodzi w garniturze, koszuli i krawacie?
– Nie. I nie wręcza gerberów. Przychodza kumple. I gramy na PS4.
– Na czym?
– Taka konsola, zajebista. Wiesz co, w pokoju Marty mam urządzony specjalny pokój do grania.
– Mieszkacie w naszym domu? Ej, a masz, to znaczy mam żonę i dzieci?
– Dobra, dobra, tego ci nie powiem. No dobra, tylko o Franku. Jest takim samym geekiem jak ty.
– Ej, to co w ogóle jest fajnego? Jak w filmach science fiction?
– Wiesz co, dla mnie to w sumie nic nadzwyczajnego, ale ty pewnie posikałbyś się z radości. Mamy takie szybki w kieszeni. Można z nich dzwonić, można wyszukiwać rzeczy, można pisać do innych, czy grać. Ale psy wyprowadzamy samemu. Buty się nie wiążą. Kurtki nie suszą. Pizza nadal w piekarniku, a nie uwadniaczu.
– Ej, to nuda.
– No trochę.
Tracimy ostatnie życie. Na ekranie pojawia się napis GAME OVER.
– Wiesz, co, ja będę się już zbierał.
– Ej no, przyjechałeś tylko po to, by pogadać o bzdurach i już?
– Nie mogę mówić za dużo, to niebezpieczne. O wiem. Te naklejki co masz tu w pokoju. Solidarność.
– No, rozlepiamy wszędzie, koło szkoły jest biuro Solid…
– Wiem przecież, tłuczku.
– A no tak. No co z nimi?
– No wygrają. W sensie, komuny nie będzie.
– I jak będzie?
– Pamiętasz wyjazd do Grecji?
– No chyba! Będzie jak w Grecji?
– No tak. A nawet lepiej. O wiele lepiej. Kolorowo. Będzie można jeździć gdzie się chce. Bez paszportów nawet. W sklepach będzie mnóstwo rzeczy. I nie będą wsadzać za to, że ktoś pisze coś głupiego. Choć czasem bym chciał, żeby niektórych wsadzać. A w Grecji wcale nie będzie lepiej. Gorzej nawet.
– Ej, wujku Górku… Naucz mnie czegoś.
– Spieprzaj.
– Ej no serio, naucz mnie czegoś. No nie wiem, czegokolwiek. Naprawdę nie możesz? Nie masz Almanachu?
– Nie mam. Nadal mam w dupie wszystkie wyniki sportowe. Sorry.
Wyciągam rękę żeby się pożegnać. Czas spadać. Ale wtedy w mojej diabełek siedzący na moim lewym ramieniu szepcze mi do ucha: “A może jednak?”
– Ech. No dobra. Niech co będzie. Nie wiem czym to się skończy, ale w końcu, chyba nie jesteśmy mistrzami planowania, co?
– Nadal?
– Nic nie mów.
– To ty mów.
No więc mówię. O kobietach. O tym, że i tak ich nie zrozumie. O tym co robić na pierwszej randce. I na drugiej. I na trzeciej. O seksie. O tym co i jak. I dlaczego. O uczuciach. O emocjach. O tym co chcą usłyszeć kobiety. I o tym kiedy mówić prawdę. O tym, że nie urośnie specjalnie wysoki, ale jeśli zacznie dobrze rozkminiać gitarę, to będzie miał powodzenie. O korzystaniu z życia. O tym, żeby się nie zestarzeć mentalnie. O tym, żeby uczyć się języków. I o koszulkach. Dużo o koszulkach. O tym, że tak naprawdę zawsze chciałem je robić, ale jakoś nie wyszło.
Patrzę na zegarek. Późno. Przybijam piątkę i biegnę pod sklep. Wokół DeLoreana tłum gapiów. Waldek – kierownik sklepu gdzieś dzwoni – pewnie na milicję. Przyspieszam kroku, ale czuję dziwne swędzenie na klatce. Rozpinam koszulę, a tam zamiast brązowego t-shirtu, czarny. Z nadrukiem dat. I metką z napisem Koszulkowo. Hmm? Boli mnie głowa. Czuję jakby jedne wspomnienia zostawały zastąpione innymi. Wsiadam, ruszam. Waldek z trymfująca miną patrzy na nadjeżdżające milicyjne polonezy. Nie mają szans, jeszcze tylko Gilarska i wciskam gaz. I już po chwili 2015. I wibrujący telefon. Powiadomienie z fejsa: 4 osoby potwierdziły oglądanie Powrotu Do Przyszłości. A w kieszeni wizytówka.
Michał Górecki.
Koszulkowo
Chief T-shirt Officer.
Posłuchał czyli. Dobrze.