O Thermomixie słyszałem już dawno. Zresztą trudno o nim nie słyszeć – wszyscy znajomi, którzy go posiadają wytrzymają zazwyczaj pięć minut zanim ci o tym powiedzą – zupełnie jak student prawa o swoich studiach ;) Abstrahując od samego urządzenia to właśnie model sprzedaży śmierdzący piramidami (nie trawię tych wszystkich amwayopodobnych sieci MLM) oraz niemalże kult wokół urządzenia odstraszały mnie nawet od myślenia o nim. Cena może i też, ale teraz podchodzę do tego inaczej – gdy kupujesz urządenie na kilka lat i rozłożysz sobie cenę na miesiące (w głowie, albo kupując na raty) to okazuje się, że składniki są droższe i nie jest to takie straszne.
Okazją do wypróbowania Thermomixa był wyjazd ze znajomymi – wzięli go dla wygody i oszczędności – wyjechaliśmy z dzieciakami, więc szybkie przygotowanie zupy, czy czegoś innego jest naprawdę wygodne. A ja postanowiłem się przyjrzeć mu na chłodno.
Doświadczenia są całkiem pozytywne, zacząłem nawet rozmyślać nad zakupem podobnego urządzenia, ale nie byłbym sobą, gdybym nie zaczął robić researchu i szukać podobnych urządzeń.
Co jest dla mnie ważne?
Najtrudniejszym zadaniem przy zakupie dowolnego sprzętu jest przebicie się przez copywriterski bełkot pełen przymiotników i porównań, tych wszystkich bzdur, które mają zerową wartość, a pisane są tylko po to by ogłupić i skłonić do zakupu. Tu problemem jest fakt, że większość tych urządzeń nie jest dostępna w normalnej sprzedaży. To albo MLM, albo ściąganie z zagranicy, albo obieg wtórny, bo Lidlomix został wykupiony na pniu. I tak dalej. Czasem urządzenia występują pod różnymi nazwami, albo są dostępne tylko na jednym rynku. To nie ułatwia. Dlatego mogę coś pomylić – jeśli tak, prostujcie!
Ważna dla mnie jest wielkość michy, bo mam dużą rodzinę i często mam gości. Ważny dla mnie jest interfejs – lubię schludne, ładne interfejsy – apki nas nieco rozpieściły. To z interfejsem obcujesz cały czas. Ważna jest społeczność i ilość przepisów w sieci – pod dany model. To często upraszcza działanie i pozwala uniknąć uczenia się przepisów metodą prób i błędów. W końcu ważne jest to jak robot radzi sobie z przygotowaniem poszczególnych potraw.
“Lidlomix, Biedromix, Kauflandomix, Aldimix” 800-1000 zł

Chodziła mi po głowie myśl, aby kupić najpierw coś taniego, zanim kupię porządną maszynę, ale relacje z sieci przekonały mnie, że chyba nie chcę. W większości testów potrawy, które wychodziły z tych urządzeń były gorsze. Nie takie ciasto, nie taki majonez, nie takie masło. Oczywiście to są dobre urządzenia i na pewno można z nimi coś zrobić, ale to jak z samochodem – niektórym nie przeszkadzają piszczące plastiki i ograniczone możliwości, innym nie. Choć i tym, i tym można dojechać do celu :) Do tego małe misy i mało dostępnych przepisów. Nie mówię jeszcze zupełnie “nie” (może się nie zdecyduję na te drogie), ale jak na razie moje myślenie nie idzie w tym kierunku.
Thermomix TM5 4799 – 5199 zł

To najnowszy model Thermomixa, ten który testuję na wyjeździe. Jest mimo wszystko dość kompaktowy (w porównaniu z niektórymi robotami), obsługuje się go też całkiem nieźle.
Co mi się w nim podobało?
- Waga. Wbudowana waga jest świetna. Nie trzeba brudzić dodatkowych naczyń, przecież po wbiciu jajek możemy od razu dosypać mąkę. Przy dodatkowej wadze trzeba zmienić lub umyć naczynie (no nie zawsze, ale jednak).
- Społeczność, wbudowane przepisy i automatyzacja. To fajna sprawa. Nawet bardzo. W sieci jest multum przepisów pod TM, z gotowymi nastawami. Dodaj to, ustaw na tyle. Dodaj to, ustaw na tyle. Ktoś może mówić, że to zabija kreatywność, ale serio, mnie nie trzeba tego tłumaczyć. Ja właśnie tęsknię za powtarzalnością – to ważne przy dzieciakach. Nie ma, że “tym razem inna zupa”. Fajnym bajerem jest wbudowane menu z przepisami, aczkolwiek ekranik jest nieco mały i nie jest to super wygodne. Jednak prowadzi to krok po kroku, samo ustawia czas i temperaturę, trzeba tylko ręcznie ustawić prędkość miksowania, ale to też jest podpowiedziane. Dzięki temu nawet Franek ugotował to i owo sam. Co prawda za dodatkowy moduł Wifi trzeba zapłacić kilkaset złotych, a potem jeszcze abonament, ale to nie są olbrzymie koszty gdy spojrzy się na to miesiąc po miesiącu. Choć może dziwić, model abonamentowy w kuchni to nowość :>
- Jakość wykonania. To firma niemiecka, produkcja odbywa się bodajże we Francji. Widać, że to nie made in china, a to przekłada się – z tego co wiem – na wieloletnie funkcjonowanie.
Co mi się nie podobało?
- Misa. Ona jest trochę mała. Dwa litry to mało dla naszej rodzinki, a jeśli mam coś gotować dla gości – nie ma szans :(
- Brak możliwości gotowania bez mieszania. To w ogóle dziwna sprawa. Na przykład ciasto do pizzy nie wyrośnie w misie (tak jak w maszynie do chleba), bo TM nie potrafi grzać bez mieszania. Przez to też nie można przygotować potraw nie wymagających mieszania, np podgrzewać mięsa sous vide.
- Niski zakres temperatur. TM grzeje maks do 120 stopni, to mniej niż konkurencja. Nie da się w nim choćby podsmażać.
Kohersen MyCook 3499 zł, (Touch ok 3993 zł)

Tu jest dziwna sprawa, bo widziałem te urządzenia pod co najmniej trzema nazwami i w różnych modelach. Generalnie urządzenie to jest plasowane jako lepsze (i droższe) od TM – stal chirurgiczna zamiast nierdzewnej, noże samoostrzące, nagrzewanie indukcyjne. Chociaż obecna cena w Polsce jest znacznie niższa. Może dlatego, że urządzenie ma interfejs podobny do TM31 – nie ma ekranu dotykowego ani wbudowanych przepisów. Chyba, że chodzi o…

No właśnie. Znalazłem jedną wersję z dużym ekranem dotykowym – MyCook Touch. Ale znalazłem go tylko w wersji na rynek hiszpański, pod marką Taurus (oni produkują te roboty dla Kohersena). W tej wersji wygląda naprawdę nieźle, ekran jest wielkości smartfona, wszystko obsługuje się automatycznie. Ale nigdzie poza Hiszpanią nie mogę go znaleźć. W Polsce o nim cisza. Hmm…
Kenwood Cooking Chef – 3799 zł

To sprzęt normalnie dostępny w Polsce, z polską stroną itp. Jest też baza przepisów, choć żaden sprzęt nie dorówna tutaj rzeszy wyznawców Thermomixa :)
Kenwood zbudowany jest nieco inaczej, przypomina zwykłego robota. Ma więcej końcówek do różnych zastosowań, końcówki są na górze, nie na dole i kręcą się planetarnie. Misa grzeje się indukcyjnie. Aha, ten robot obiera ziemniaki! :D Oczywiście za pomocą odpowiedniej przystawki. Właśnie, tych jest multum, to nie jest robot jednomichowy.
No właśnie. To plus i minus. Plus taki, że on rzeczywiście może wszystko – można podłączyć maszynkę do mięsa nawet. KWestia odpowiednich akcesoriów. Ale to wymaga przekładania i kombinowania, to nie to samo co robot z jedną michą. Z drugiej strony nie chce mi sie wierzyć, że te jednomichowe robią wszystko. Bo jak można robić wszystko jedną końcówką? Chciałbym posłuchać kogoś kto realnie to porównał :)
Interfejs – no niestety oldskulowy :(
Kitchenaid – 3839 zł

Kolejny produkt, którego po ludzku nie można u nas dostać, bo dostępne sa inne sprzęty, ale nie ta maszyna. Oglądałem filmy z innych krajów i czytałem sporo materiałów australijskich.
Robot przede wszystkim jest większy zewnętrznie ale też wewnętrznie – micha to aż 4 litry! To mnie bardzo przekonuje.
Jeśli chodzi o interfejs to przypomina niestety nieco Thermomixa poprzedniej generacji i większość innych robotów – ma po prostu ustawianie temperatury i prędkości mieszania / siekania. Ale ma predefiniowane programy gotowania: “chop, knead, purée, whip, stir, steam, cook”. Nie ma żadnych wbudowanych przepisów, ale w sumie apka i książka mówią dokładnie co robić.
Plusem jest też to, że po pierwsze Kitchenaid potrafi rozgrzać się o 20 stopni więcej, co powoduje, że można podsmażać i karmelizować (te 20 stopni między 120 a 140 jest kluczowe), może też grzać bez mieszania co jest kluczowe na przykład przy wyrastaniu ciasta.
Werdykt
No dajcie, spokój, za wcześnie na werdykt. Jednak z moich pierwszych wyliczeń i rozkminek do finału przepuszczam Thermomixa i Kitchenaida. Thermomix kupuje mnie wagą, interfejsem i dostępnością przepisów oraz społecznością, ale Kitchenaid większą michą, smażeniem, wyrastaniem ciasta. Niestety jest droższy od konkurencji o 1000-1500 zł i nie widzę do końca uzasadnienia tego.
Na trzecim miejscu plasuje się Kohersen/Taurus, ale tylko w wersji touch – muszę jeszcze poniuchać w temacie, ale jeśli rzeczywiście to tak dobra jakość sprzętu i nowa wersja z interfejsem dotykowym, to może to być całkiem fajne. Tylko czy na pewno? Czy nie lepiej zabrudzonymi rękoma ogarniać zwykłe pokrętła? Nie wiem, moja geekowska natura chce touchscreen, ale nie wiem czy to ma sens.
Kenwood nie przekonuje mnie tym, że mimo wszystko to tysiące różnych urządzeń, a nie jedna micha (sorry). Co do tańszych wersji z marketów lub polskiego sprzętu (Speedcook) nie jestem specjalnie przekonany, ale ja z reguły rezygnuję z tanich sprzętów, bo w większości wypadków ich niska cena jest czymś uzasadniona :)
No i chyba tyle. Czekam na wasze doświadczenia. Oczywiście większość z Was będzie po prostu chwaliła to co kupiła (szczególnie termomiksiarze :D) ale jednak może jest ktoś, kto testował pozostałe sprzęty.