Wiatr przynosi zapach morza. Jest troszkę chłodno, już wieczór. Słońce schowało się za horyzontem. Podnosisz lampion. Delikatna bibuła szeleści i niecierpliwi się. Przykładasz rozpaloną zapałkę do palnika – już po chwili płomień wypełnia cały lampion – ten coraz bardziej wyrywa ci się z rąk. Jest gotowy do startu, jak motyl po opuszczeniu kokonu. Puszczasz go i obserwujesz jak razem z setkami innych majestatycznie sunie po nieboskłonie. Już po chwili jest jednym z setek malutkich punkcików na niebie.
Wtedy bierzesz rozbieg. Biegniesz coraz szybciej, nie przerywając wybierasz duże drzewo i z całym impetem uderzasz głową w pień. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Aż do twojego głupiego łba cokolwiek dojdzie. O ile w ogóle to możliwe.
Czuję się jak ksiądz, który krzyczy z ambony, że ludzie nie chodza do kościoła. Do ludzi, którzy przyszli. Bo myślę, że większości osób, które puszcza “lampiony szczęścia“ obce jest słowo pisane. Za wyjątkiem tabloidów. Ale to nie tak do końca, puszczanie lampionów popiera trochę, wydawałoby się inteligentnych ludzi.
Siedzę sobie właśnie w nadmorskiej miejscowości, na kempingu 300 metrów od plaży. Oddziela mnie od niej las wydmowy – drzewa wysokie na dobre kilka pięter. Dziś wiatru prawie nie ma. Jest godzina 21.00, a niebo powoli wypełnia się puszczanymi z plaży lampionami. Kupić je można na każdym stoisku z pamiątkami. Lampiony zazwyczaj nie lecą nad morze – wiatr wieje raczej w kierunku lądu. Unoszą się nad wydmami i pobliskim lasem, nad kempingami i domami. I spadają. Masowo spadają. Tak po prostu.
Po pierwsze pożar
Zbadałem jeden z lampionów. Wykonane są z niepalnego materiału, więc raczej nie ma możliwości, by się podpalił i spadł płonący na ziemię. Dodatkowo kiedy pali się, raczej unosi się w górę, spada dopiero po dogaśnięciu, co jest logiczne. Prawie. Podczas praktycznie każdej imprezy, która ma w programie masowe puszczanie lampionów, straż pożarna odnotowuje pożar lub chociaż mały ogień. Dlaczego?
Obserwowałem dzisiejsze lampiony – jeden z nich opadał jeszcze płonąc. Być może przedziurawił się w jakiś sposób, a może płomień był z słaby. Zgasł opadając na pobliskie drzewa, będąc dosłownie jakieś 10-15 metrów nad nimi. Gdyby wzniósł się nieco niżej, spadłby na nie jeszcze płonąc. Mocniejszy podmuch wiatru może też spokojnie znieść go na drzewa jeszcze w fazie wznoszącej – to nietrudne przy drzewach które są wysokości siedmiopiętrowego bloku. Mogą też uderzyć w siebie i spaść razem.
A teraz wyobraź sobie, że płonący lampion spada na dach pokryty papą…
Po drugie śmieci
Ale zostawmy dywagacje pożarowe. I rozłóżmy całość na czynniki pierwsze. Przecież to nic innego jak puszczanie w świat setek drutów owiniętych szmatami. Czy one się zdezintegrują? Magicznie znikną? Rozłożą się? Tylko dzisiaj na nasz kemping spadło siedem lampionów. Pięć zdobyły tryumfalnie dzieciaki, dwa opadły na drzewa. I pewnie tam zostaną. Jutro być może dojdą kolejne. Kilkudziesięcioletnie, dostojne drzewa z kolorowymi szmatami zawieszonymi na gałęziach. Czy ludzie puszczający lampiony choć przez chwilę o tym myślą?
Podczas ostatniej imprezy w Warszawie, mnóstwo lampionów spadło na Zoo. Nie trzeba chyba mówić, że zwierzęta były wystraszone, a część próbowała je zjeść, co mogło skończyć się tragicznie. Tak czy inaczej, to po prostu masowe puszczanie śmieci które lądują cholera-wie-gdzie. Bo przecież nikt ich nie śledzi i nie biegnie, aby posprzątać, prawda?
Ludzie…
…ogarnijcie się! Na władze nie liczę – powinny masowo wlepiać mandaty ludziom puszczającym lampiony na plaży, ale pewnie zajęci są czym innym – za dużo roboty. Liczę na was. Na to, że w społeczeństwie wykształci się taka sama pogarda dla ludzi, którzy wyrzucają śmieci na ulicy, czy na górskim szlaku. Owszem, nadal mnóstwo kretynów to robi, ale ludzie na poziomie są zgodni, że to karygodne. Liczę na to samo w przypadku lampionów – ogarnijcie się, bo jak przestaniesz myśleć o tym jak o pięknym show na niebie i włączysz logiczne myślenie, to okaże się, że fascynujesz się masowym wysyłaniem śmieci w okolicę. Shame on you.