Na pewno ich znacie. Ludzie którzy dopiero co się nawrócili. Nie ma znaczenia, czy to wiara w Boga, czy bieganie, czy fitness, czy wegetarianizm, czy cokolwiek innego. Dokonali rewolucji w swoim życiu i jest tylko jedna rzecz która kręci ich od tego bardziej – nawracanie innych i epatowanie swoją zmianą.
Świeżo upieczony biegacz nie będzie pisał o niczym innym na fejsie. Fotki z trasy, samojebki co 100 metrów, zdjęcia butów do biegania, koszulki do biegania, endomondo co pół dnia, maraton jeden, maraton drugi, maraton trzeci. Możemy też poszydzić z grubasów, uznać że wszyscy którzy nie biegają są gorsi, a my kroczymy Jedyną Słuszną Drogą. Zresztą to działo się w ostatnich dniach – biegacze, niby dla dobra zainteresowanych i pod wpływem własnych doświadczeń, zaczęli pisać o tym, co myślą o osobach otyłych. Kurcze, trochę żałuję że ja, który z otyłością nie mam problemów, nie szydziłem wcześniej z waszych piwnych bębnów, grubych, tłustych dup, czy ocierających się o siebie ud.
Rowerzysta który dopiero co zaczął jeździć rowerem do pracy, będzie najgoręcej atakował pieszych i kierowców, uważając, że rower jest Pojazdem Wybranym, a on boskim avatarem chyżo popierdalającym przez miejskie ścieżki.
Wegetarianin, który do tej pory wpieprzał mięso stanie się nagle oświeconym prorokiem, który będzie udawadniał, że mięso to zło, a ludzkość podąża w złym kierunku.
I wreszcie świeżo nawrócony chrześcijanin będzie sto razy bardziej surowy w swoich osądach i tysiąc razy bardziej gorliwy niż ktokolwiek inny. Nie wierzysz? Ja mam co najmniej dwa przykłady. Pierwszy to Jan Pospieszalski, który nawrócił się za sprawą osobistej tragedii, która spotkała go w 1999 roku. I dziś znany jest nam nie jako współpalacz dżointów Kamila Sipowicza i wyluzowany basista Czerwonych Gitar (wiedzieliście o tym?) tylko jako dziennikarz-bojownik. Drugi to “gwiazda” ostatnich dni, czyli Profesor Chazan, który choć w młodości wykonywał aborcje dość seryjnie, teraz gorliwie z nimi wojuje. To może nie są przemiany, które nastąpiły wczoraj, ale mimo wszystko w przypadku tak dużych zmian, określam tych ludzi mianem neofitów.
Nie odmawiam ludziom możliwości przemiany. Co więcej, jestem jak najbardziej za zmianami – niech ludzie zmieniają zdanie, zmieniają siebie i kroczą ścieżką która według nich jest tą lepszą. Ale wiem jedno – neofici, jesteście śmieszni w swojej gorliwości. Bo nadgorliwość – jak mówie stare powiedzenie – jest gorsza od faszyzmu.
Świeżo upieczone matki pierwszego dziecka myślą, że są specjalistkami we wszystkich dziedzinach związanych z macierzyństwem. Biorą udział w każdej dyskusji, są pewne swojej racji na każdy temat i nawet nie przyjmują do wiadomości, że mogą robić coś źle, albo, że po prostu ktoś może robić coś w inny sposób. Adeptki chust będą atakowały posiadaczki wózków, a te piorące w kasztanach i używające tylko mega-hiper-super-eko ubranek i pieluch będą oskarżały resztę o brak troski i świadomości. Ba, w tym wypadku to działa nawet wcześniej – często już kobiety w ciąży wiedzą wszystko najlepiej. A potem przychodzi rzeczywistość i wszystko weryfikuje.
Człowieku, wyluzuj.
Jesteś neofitą.
Adeptem.
Czeladnikiem.
Jesteś na pierwszym levelu.
Fajnie, że masz dużo energii na start, ale nie zgrywaj specjalisty. Wszyscy wiemy, że to twoje początki. Nie kozacz już na starcie.
Jeśli wkraczasz na nową ścieżkę, przybastuj nieco z wojowaniem. Dopiero co na nią wszedłeś, pamiętamy co robiłeś wcześniej, wiemy też że nie możesz być pewien że to najlepsza droga z możliwych. Skąd masz wiedzieć, skoro jesteś na niej od stosunkowo niedawna?
Amen.