W ubiegły weekend odbyła się szósta już edycja Blog Forum Gdańsk, czyli największej blogowej imprezy w Polsce. To już moje czwarte #BFGdansk, więc mogę spojrzeć na całość z pewnej perspektywy. Są podobno osoby, które były na wszystkich sześciu, ale powoli odchodzą od nas ze starości – w końcu to były chyba czasy dinozaurów ;)
Przez te kilka lat udało mi się uczestniczyć również w wielu innych imprezach tego typu – konwentach, konferencjach, forach, więc chcąc nie chcąc porównuję je w głowie do tejże imprezy. Postaram się być szczery i ocenić imprezę dość obiektywnie, choć to trudne, bo znam organizatorów, znam w sumie wszystkich kurde, a lubię żyć w dobrych stosunkach i z nikim się nie kłócić. A więc jeśli pojawi się krytyka, to będzie konstruktywna, bólu dupy nikt nie uświadczy – a przecież skupia się on często wokół tej imprezy. No bo jak to BLOGIERY gdzieś jadą, jeszcze mają czelność imprezować, jeszcze mają czelność o tym gdzieś pisać! No dobra, dobra. Do rzeczy.
Organizacja
Kiedy mówisz Blog Forum Gdańsk, to myślisz Ida Mokwa. Choć oczywiście to nie jest tak – ludzie lubią upraszczać pewne sprawy. Tak samo jak ja często zgarniam laury za Koszulkowo, a w rzeczywistości stoi za tym cały sztab ludzi. Tak samo tu – nie umniejszając gigantycznych zasług Idy – trzeba pogratulować całemu zespołowi zaangażowanemu w organizację, choćby Projekt PR, który ogarnia wszystko tak jak należy. Szapoba, w tym roku nie pamiętam żadnych wpadek technicznych, może poza leciutkimi problemami z wizją na rzutniku na samym początku, ale takie drobnostki zdarzają się zawsze i wszędzie. (chociaż jak ja mówię BFG to widzę jeszcze Ewę i Krystiana I CO MI MOŻECIE ZROBIĆ? :P)
Konferansjerem był niezastąpiony Radek Kotarski, choć brakowało mi na scenie Karola Paciorka – on zajmował się snapowaniem. Lubię imprezy prowadzone przez duety – niegdyś Karola z Włodkiem. Ma to swój urok.
Nie było problemów z identyfikatorami, zbyt długimi kolejkami gdziekolwiek (pamiętam kolejkę gigant na lunch BFG w 2012), wszystko raczej grało. Miejsce też dobrane bardzo fajnie – Europejskie Centrum Solidarności nie jest za duże, ani za małe. Pamiętam, że gubiłem się nieco na PGE Arena w 2012, pamiętam też, że w 2013 było trochę ciasno. Tutaj przestronne wnętrza, a z drugiej strony niezbyt duża powierzchnia. Dobre i na dyskusje w kuluarach, i na afterparty.
No i pogoda! Wreszcie #BFGdansk zorganizowane nieco wcześniej, bo we wrześniu! Słońce i ciepełko – w sam raz!
Program
Program to jedna z ważniejszych (zaraz po afterparty :D) rzeczy na tego typu imprezie. Tym razem miałem wrażenie (i nie tylko ja z tego co wiem), że mocno nasycony był panelami dyskusyjnymi. Prelekcji zdawało się być dość mało – aż porównałem to z zeszłym rokiem.
I co się okazało? Paneli było tyle samo – 8, po 4 każdego dnia. Natomiast prelekcji, warsztatów (i innych rzeczy prowadzonych przez jedną osobę) 12 z roku ubiegłym, 9 w tym. Ale mniejsza o liczby (pewnie jak zwykle coś pomyliłem) – naprawdę miałem wrażenie, że to panele górowały w tym roku. Dlaczego? Może dlatego, że prelekcji było mniej, a może dlatego, że część była hmm no mówiąc oględnie średnia.
A może to już po prostu ja oczekuję coraz więcej, bo staję się starym wyjadaczem? Chociaż blogosfera też dojrzewa i spora część osób podzielała moje zdanie. Po mocnym uderzeniu Austina Kleona oczekiwałem chyba więcej hitów – jak chociażby dawne wystąpienie Jurka Owsiaka, czy ojca Leona Knabita. Trudno mi oceniać czy to wina prowadzących, czy doboru tematyki prelekcji – było ok, choć mówiąc dosłownie – „dupy mi nie urwało“ ;) Warsztaty też były mało warsztatowe – Maciek, nothing personal (kurde jak ja nie lubię krytykować), ale abstrahując od wulgarnej formy (znanej widzom zDupy, trochę szokującej dla reszty) po prostu nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele oprócz tego, że film z muzyką zmienia wydźwięk, a przeplecenie śmiesznymi scenami… też zmienia wydźwięk. Ja wiem, że to dla początkujących, ale to był level zero i chyba oczywiste oczywistości nawet dla osób nie parających się video.
Panele jak to panele – jedne lepsze, inne gorsze, wszystko zależy od prowadzącego. Ja jako etatowy panelista znowu trafiłem na Konrada Traczyka, który moim zdaniem jest genialny w prowadzeniu tychże, a inni powinni się od niego uczyć :) Najbardziej podobał mi się chyba panel o wolności – Gosia Halber jak zwykle mądrze (sorry, jestem fanem), Make Life Harder też całkiem fajnie, Krzysiek Kotkowicz dość emocjonalnie i z drugiej, dosłownej strony. Chociaż łeb w łeb szedł z nim panel z profesorem Bralczykiem, Arleną i Pauliną Mikułą, choć to nie panel, to jak zwykle show profesora ;)
Najgorzej chyba poszło z panelem dziennikarskim – dość szybko doszło do niepotrzebnej konfrontacji dziennikarzy z blogerami, choć niestety w dużej mierze przez – moim skromnym zdaniem – dość mentorski ton Michała Broniatowskiego, naczelnego Forbesa. Większość tych konfrontacji wynika albo z często naszczuwania tych środowisk na siebie, albo z niezrozumienia ich roli. To dość długi temat, który z chęcią opiszę gdzie indziej, ale powiem tylko tyle – najmądrzej o tym kim są blogerzy mówił w 2013 roku Marek Staniszewski. Duża część osób nie zrozumiała wtedy tego (moim zdaniem) ale wspominał on wtedy o pewnej ludyczności blogosfery. Obiecuję, kiedyś rozwinę :)
W każdym razie mentorski ton wzbudził komentarze na Twitterze, a gdy dziennikarze je zobaczyli – zaczęły się odszczekiwania. To było bez sensu – nie ma co wywyższać się zbytnio, możemy porównywać dobre dziennikarstwo ze złym blogowaniem, możemy też porównywać bardzo dobre blogi z dziennikarstwem szmaciano-szambianym na poziomie Faktu czy Super Ekspressu.
Kuluary i afterparty
Cóż tu dużo mówić? Był Jack Daniel’s, był Coffeedesk. Czy mogło być lepiej? No pewnie tak, gdyby na przykład był jeszcze Monkey Shoulder i Glenfiddich, ale bez przesady :D Przynajmniej nie było tego perfumowanego napoju na bazie piwa, za którym specjalnie nie przepadam :) A fakt iż był tylko jeden rodzaj alkoholu (także w wersji miodowej) powodował, że nie było bólu głowy na drugi dzień, ha!
Impreza była całkiem fajna, choć brakowało chyba klasycznego densflora – ale nie można mieć wszystkiego. Ma to jednak jeden niezaprzeczalny plus – można pogadać! A tego przecież często brakuje.
No właśnie – pamiętam czasy psioczenia, że jak to, że te same gęby. To zawsze było śmieszne, bo kto ma przyjechać na taką imprezę jak nie blogerzy? Mechanicy samochodowi? Poszukiwacze monet? Dziś tylko co głupsze egzemplarze homo sapiens mają tego typu bóle – ja się tym nie przejmuję. Uwielbiam spotkać się z wieloma osobami, których nie widzę czasem miesiącami, a może nawet rok.
W tym roku było dość grzecznie. Nie było co prawda przejęcia hotelowego hallu jak w 2012, nie było nocnych wędrówek do pokoju #225 jak rok później. Ekscesów z zeszłego roku nie pamiętam, bo grzecznie wróciłem z dzieckiem do hotelu. W tym roku kulturalnie i rozsądnie chodziłem spać gdzieś między 2 a 3 w nocy. Było po prostu w sam raz!
Podsumowanie i …
Miałem napisać jeszcze jedną rzecz. Prawdę mówiąc zacząłem ją pisać, ale rozrosło się to do rozmiaru notki, więc zostawię to sobie na później. To dość ważne, bo dotyczy blogosfery jako takiej – liderów których mieliśmy, liderów których usilnie szukamy oraz braku jednej, jedynej słusznej drogi blogowania. Trudno – napiszę kiedy indziej. Chcę by dojrzało to nieco w mojej głowie.
Mam nadzieję, że byłem dość szczery w opisie imprezy – pewne niedoskonałości muszą być, by można było zrobić ją lepiej za rok. A to robi się coraz trudniej, bo będzie coraz więcej starych dinozaurów mówiących: „W ’65 to było!“ Chyba, że nie zostaną zaproszeni. He he he. Ogólnie jak zwykle mam poczucie samotności, jak po każdej dużej imprezie. Buu.
P.S. Przemiłe siostrzyczki, między które wepchnąłem się na zdjęciu to Martyn i Monika z kakufashioncook.pl. Nie moge ich nie lubić. Martyna lubi cytat”NIE MA BARDZIEJ SZCZEREJ MIŁOŚCI NIŻ MIŁOŚĆ DO JEDZENIA!”, a Monika uwielbia mój GooSongBook :) Fot. Paweł Wyszomirski