Nie do końca wiedziałem co to za film. Prawdę mówiąc nie wiedziałem nawet co to znaczy SAJĘS FIKSZĄ, ale mój brat cioteczny powiedział, że to znaczy, że będzie o kosmosie. A kosmos był fajny, znałem go dobrze z LEGO. Więc poszliśmy. Rafał na pewno miał rację. Miał aż 10 lat. To o dwa więcej ode mnie. Był 1985 rok i do kin właśnie wszedł Powrót Jedi.
(Notka powstała we współpracy z AXN)
Nie rozumiałem wszystkiego. Prawdę mówiąc w dużej mierze dlatego, że nie mogłem skupić się na przebiegu akcji. Zbyt dużo rzeczy mnie rozpraszało. Był robot, który wyglądał jak człowiek. I ruszał się jak człowiek. W dodatku był cały złoty i nie za bardzo ogarniałem jak to możliwe. Co prawda ruszał się nieco sztucznie, ale mówił pięknym angielskim. Był też taki drugi – mały jakiś i strasznie piszczał. Śmieszny, przypominał nieco odkurzacz. Był też duży pan. Bardzo duży. Gruby nawet. Nazywał się DŻABBA czy jakoś tak. Był śmieszny, bo w ogóle się nie ruszał, siedział w jednym miejscu jak Wiedźma Ple Ple. Ale to wszystko nic. Bo najważniejsza była zupełnie inna rzecz. Były lasery. LASERY. Nie jakieś tam wymyślone, tylko takie prawdziwe i to w postaci mieczy! Rozumiesz? Miecz, który był laserem. Ale nie był takim laserem który jest długi tak jak normalny laser, tylko kończy się. Jak taki normalny miecz. I przecinasz nim wszystko. I walczysz. I on wydaje dźwięk – bziu, bziu, bziu.
A potem pojawiły się włochate stworki i je pamiętam najbardziej, bo one spuszczały takie drewniane bale i zabijały złe roboty. I to było chyba najfajniejsze z całego filmu. Bo stworki wygrały. I w ogóle wygrało dobro. A przecież dobrzy musieli wygrywać, bo byli dobrzy. Na tym to wszystko polegało.
***
A potem dowiedziałem się wszystkiego. Że to wcale nie pierwsza część. Że to trzecia. Choć wcale nie trzecia, tylko ostatnia. Bo jeszcze jest pierwsza. Która wcale nie jest pierwsza, tylko czwarta. I nazywa się wcale nie tak jak powinna, bo powinna nazywać się A NEW HOPE, a nazywa się Gwiezdne Wojny, a to przecież nazwa całej serii. I wszyscy z nas to wiedzieli, a kto nie wiedział, był mięczakiem, był słaby i niegodny zabawy z nami.
Gwiezdne Wojny ukształtowały moje dzieciństwo. Były zawsze, od kiedy byłem wtedy, w tym kinie. Może Kinie Moskwa, może Kinie Skarpa, jakimkolwiek – nie pamiętam. Pewnie już go nie ma. Byliśmy na tym wszyscy. Bo to był film, który ukształtował nasze pokolenie. I następne. I następne. To jest film, który kształtuje mojego syna, rocznik 2009. To jedna z najbardziej (jeśli nie najbardziej) kultowych serii, w historii wszechczasów. Każdy był Lukiem, każdy nienawidził Vadera, choć potrafił sapać tak jak on. Każdy chciał być pilotem. Każdy chciał wstrzelić pocisk i rozwalić Gwiazdę Śmierci. Kiedy na obozie harcerskim pojawiła się mgła, każdy wyciągał latarki i walczył na miecze świetlne. To po prostu była nasza rzeczywistość.
I wtedy nadeszły ONE. Nowe części. Podeszliśmy do nich z dystansem, bo jakże ktoś mógłby kalać nasza świętość. Pojawiły się w kinach – z dubbingiem, co już na starcie je dyskwalifikowało i powodowało, że były “dla dzieci”. Bo były dla dzieciaków – ten młody Anakin, Jar-Jar wyglądający jak z bajki dla dzieci i wszystko inne. HELLOŁ! To brukało nasze dziedzictwo. Choć… im więcej razy je oglądaliśmy tym bardziej się z nimi zżywaliśmy. Qui-Gon-Jin był całkiem spoko, a młody Obi-Wan-Kenobi też niczego sobie. Wreszcie mogliśmy zobaczyć walczącego Yodę, a Samuel L. Jackson (którego znaliśmy już z Pulp Fiction) był całkiem przekonujący. Pierwsza, druga i trzecia część nigdy nie dorównały części czwartej, piątej i szóstej, choć wrosły przecież w całość. Zrosły się z nią tak samo jak miliony innych historii znanych już tylko przez prawdziwych geeków i fanatyków.
Tym bardziej, że nagle pojawiły się Nasze Trzy Odcinki – w wersji nowoczesnej, postmatrixowej, ulepszonej. I oglądaliśmy je po raz kolejny, wiedząc, że przecież nic innego już nie powstanie. Bo jakże mogło powstać? Księga się zamknęła, więcej filmów nie będzie. Koniec, fin, finito. The End.
WTEM! Nikt w to nie wierzył. Bo było to jak niepotwierdzona plotka. Jak Half-life 3. Jak sequel, który nigdy nie powstanie. Minęło kilkanaście lat, wszyscy zapomnieliśmy o tym że coś może się tu zmienić. Ożeniliśmy się, pozakładaliśmy rodziny, zapuściliśmy brody. I wtedy właśnie okazało się, że to prawda. Że powstanie kolejna część.
Nie wierzę. Jestem niewiernym Tomaszem. Nie wierzę, choć wyobrażam sobie moment, kiedy pójdę do kina. I zacznę bić brawo, kiedy pojawią się pierwsze napisy. Zostawię dzieci z Babcią, wezmę żonę (młodszą o 6 lat, ona wychowała się na 1,2,3 i wersjach remastered). Może nawet uda się wziąć jej brata, Szwagra czyli. Wezmę mojego najlepszego kumpla Soo.
Chciałbym wziąć tam mojego syna, Franka. Ma dopiero 6 lat, pewnie dużo nie zrozumie, ale chciałbym, aby kiedyś mógł pochwalić się kolegom, że był właśnie WTEDY. Tak jak ja w 1985 na Powrocie Jedi. Że widział, że oglądał, że coś tam pamięta. Będziemy dumny, będzie szczęśliwy.
Zresztą… po co te słowa. Jeśli choć trochę czujesz popkulturę, jeśli nie obrzydza cię science-fiction, to wszystko co piszę musi być dla Ciebie oczywiste. Jeśli natomiast uważasz, że Gwiezdne Wojny są bez sensu… przepraszam. Czy my się znamy?
NIECH MOC BĘDZIE Z TOBĄ!
P.S. Na zdjęciu na górze to nie ja. Nie mam niestety zdjęcia z tamtego okresu, a na pewno nie z mieczem świetlnym. Zsikałbym się z radości gdybym wtedy mógł dotknąć miecza świetlnego. Huh. To mój syn, Franek. Jara się tak jak ja :)
P. S. S. Gdyby ktoś chciał przypomnieć sobie poprzednie części. Od 1 października w każdy czwartek AXN będzie wyświetlał wszystkie poprzednie części serii Gwiezdnych Wojen:
- Gwiezdne wojny: Mroczne widmo (1 października o godz. 22:00 w AXN)
- Gwiezdne wojny: Atak klonów (8 października o godz. 22:30 w AXN)
- Gwiezdne wojny: Zemsta Sithów (15 października o godz. 22:00 w AXN)
- Gwiezdne wojny: Nowa nadzieja (22 października o godz. 22:00 w AXN)
- Gwiezdne wojny: Imperium kontratakuje (29 października o godz. 22:00 w AXN)
- Gwiezdne wojny: Powrót Jedi (5 listopada o godz. 22:00 w AXN)