Zanim napiszę o tym, o czym mam dziś napisać, pozwolę sobie na krótki wstęp. Temat wyglądu mężczyzn to temat tabu. Zdominowaliśmy świat w tak wielu kwestiach, a jeśli chodzi o nasz wygląd, o jego mankamenty, czy nie daj Boże jakieś kwestie kosmetyczne, jesteśmy speszeni jak nastolatki. Facet chodzący do kosmetyczki jeszcze niedawno był kimś z kogo należy się śmiać, ba, w wielu środowiskach jest tak nadal. Sprawy poluzowało trochę nadejście ery facetów „metroseksualnych“, a potem „lumberseksualnych“, którzy pomimo bród i koszul w kratę przykładają się mocno do swojego wyglądu. Ale o wielu sprawach nie mówi się nadal.
Czym innym jest „dziara“ czy zrobienie „sześciopaka“, a czym innym łysienie, siwienie, czy nawet kwestie związane z opadającą powieką lub innym mankamentem wizualnym. Jeśli już to robimy to szybko, po cichu, tak aby nikt nie dowiedział się o tej skazie na męskim honorze. No bo jak to? Ano tak to. Dlaczego mamy być tu inni od kobiet? Każdy chciałby wyglądać dobrze i nie ma nic złego w dbaniu o wygląd. Ani w korzystaniu z dobrodziejstw technologii w tym zakresie. No dobra. Do rzeczy.
Jak wyłysiałem?
To wydarzyło się dość szybko – właściwie w kilka miesięcy. Do tej pory nie wiem do końca dlaczego. Może przez guza tarczycy, który już wtedy mógł zacząć się kształtować, może przez stres, którego wtedy trochę miałem – nie mam pojęcia. Spodziewałem się, że nie dotrwam z bujną czupryną do starości, ale wyłysiałem tak szybko, że jeszcze w lipcu stawiałem sobie na głowie irokeza, a zimą goliłem się już na 3 mm. A potem – no cóż. Potem zostało się tylko z tym pogodzić. Było to o tyle łatwiejsze, że wcześniej już kilka razy – tak sobie – goliłem się już na zero. Teraz miało już tak zostać.
Pisałem już kiedyś o łysieniu. Najprostszą metodą – zupełnie darmową i skuteczną po jej wdrożeniu, jest przyzwyczajenie się do tego faktu. U mnie minęło właśnie 10 lat od tych wydarzeń, a moja żona poznała mnie zaraz po tym jak postanowiłem, że zostanę Kojakiem. To nie jest trudne, ale z drugiej strony też nie jest łatwe.
Po pierwsze walczysz ze sobą. Śni ci się że masz długie włosy, że masz dready. Działa podświadomość. Ja sam wytłumaczyłem sobie to dość szybko – włosy nie są aż tak ważnym czynnikiem jeśli chodzi o wygląd – nie jeden owłosiony chciałby wyglądać jak Bruce Willis.
Po drugie walczysz z innymi. Dla niektórych problemem mogą być docinki ze strony kumpli. To są niby żarty, ale coś tam zawsze zostaje i w zależności od siły psychicznej może gdzieś tam się “odkładać”. Ja szybko sobie z nimi poradziłem. Większość z nich, mimo włosów, jest brzydsza ode mnie :P
A może jednak?
Po krótkim etapie pogodzenia się, przychodzą różne myśli. A może się da? A może jednak coś wykombinować? Bo sposobów jest trochę, tak mówi o tym internet.
Są przeszczepy. Istnieją już wiele lat, ale powiedzmy sobie szczerze – to nie jest jeszcze dojrzała technologia. Są nadal cholernie drogie, włosy pobiera się zazwyczaj z karku, gdzie rosną najmocniej. Zostaje po tym długa blizna, która jest chowana, ale mimo to jednak widoczna. Włosy mogą rosnąć w nieco innym kierunku, gdy wyłysieje reszta głowy, może wyglądać to komicznie. Nie, przeszczep zdecydowanie nie był dla mnie nigdy opcją. Owszem, można je stosować przy małych ubytkach, u mnie jednak włosy przerzedziły się sporo po całości, a ubytek ich jest tak spory, że musiałbym chyba przeszczepić sobie futro niedźwiedzia.
Są różnego rodzaju peruki, doklejane, czy przyczepiane bardziej na stałe. Zdziwilibyście się ilu aktorów, czy innych celebrytów z nich korzysta. To jednak dla mnie byłoby już zupełnie uwłaczające – trochę jak na amerykańskich filmach, gdy komuś spadnie tupecik. Nie ma takiej opcji, te sceny mrożą krew w żyłach :) Nie chcę żadnych sztucznych włosów, doklejanych, włosów przeszczepianych.
Są specjalne proszki zagęszczające włosy. Ale to też cholernie upierdliwe, poza tym trzeba mieć co zagęszczać. Ten proszek zostaje potem na czapce, albo koszuli – nie, to dla mnie zupełnie chybiony pomysł.
Bo tak naprawdę to… dość wygodnie jest mi bez włosów. Nie muszę suszyć głowy, dbać o fryzurę. Mogę wreszcie nosić czapki bez obawy popsucia fryzury – miałem dość cienkie włosy i każde zdjęcie czapki kończyło się hardkorem na głowie. Pogodziłem się z tym i nie mam z tym problemów.
Jest jednak coś…
Moda na łyse głowy bardzo tu pomogła. Gdy w latach 90 strzygłem się na 1 cm, rodzina do której pojechaliśmy mówiła na mnie „rekrut“. Później fryzury bardzo krótkie, lub wręcz na „zero“ stały się normą. Gdy kilka lat temu przywędrowała do nas moda na brody, okazało się, że łysy brodacz nikogo nie dziwi.
Ale jest jedna rzecz, która denerwuje, szczególnie brunetów, czy też osoby, które niegdyś nimi byli. Rzecz często niezauważalna przez osoby które nie mają styczności z łysymi. Rzecz, która drażniła mnie niesamowicie. A mianowicie linia włosów.
Osoby które łysieją w sposób androgeniczny najpierw dostają w prezencie od losu zakola, które powiększają się coraz bardziej, a następnie zazwyczaj tak zwanego „księdza“, czyli łysienie z tyłu głowy. Boki i kark rosną dość mocno i równomiernie, często utrzymują się jeszcze przez kilkadziesiąt lat, ale to właśnie ta góra przerzedza się, by w końcu podzielić głowę na dwie kępki włosów po bokach głowy. I to moi drodzy wygląda moim zdaniem tragicznie. TRA-GICZ-NIE. Oczywiście mówię o swoim odczuciu, ale dziś już wiem, że nie tylko moim.
Mówię nawet o sytuacji w której golimy się na zero, bardzo dobrą maszynką. Głowa może być gładka jak kolano, ale miejsce z których nie wypadły włosy będzie miało ciemnoszary kolor – zależny od koloru włosów, jednak u większości osób widoczny. Ja nie miałem zbyt ciemnych i grubych włosów, więc nie było to specjalnie ciemne, jednak już na samym początku przestałem golić się trymerem, a zacząłem maszynką, bo po prostu mi się to nie podobało. Ale kluczowy był moment w którym zobaczyłem się od tyłu. „Lotnisko“, które zrobiło mi się na czubku głowy wyglądało tak tragicznie, że ucieszyłem się, że nie widzę go na codzień.
(Tutaj pomny jestem kilku wyjaśnień, bo wiem, że zaraz takie komentarze się pojawią. Tak, chodzę w czapkach. Często. Nie, nie po to by kryć łysinę. Zresztą, żeby było śmieszniej – mój „czapkowy“ styl to jakieś 2,5 roku, to wtedy nawiązałem współpracę z pewnym sklepem od którego dostałem ich całkiem sporo. Po prostu pasowały do t-shirtów. Okazało się też, że wreszcie mogę pozwolić na nie sobie jeśli chodzi o ceny – kiedyś były dla mnie zbyt drogie. Zresztą jest prawda czasu i prawda ekranu – nie chodzę przecież w nich cały czas ;)
Ale moja linia włosów to jeszcze nie jest jak się okazało tragedia. Są ludzie, którzy łysieją w wieku dwudziestu lat. Bruneci, którzy nie mogą się z tym pogodzić. Są ludzie, którzy cierpią na łysienie plackowate – i to jest dopiero tragedia! Pomimo faktu, że się ogolisz, twoja głowa zaczyna przypominać skórę krowy. I niestety nie wszyscy mają tak silną psychikę jak ja – po rozmowach z osobami „z branży“ dowiedziałem się o próbach samobójczych – pierwsza depresja po wyłysieniu, druga po nieudanym przeszczepie. Wygląd JEST ważny dla wielu ludzi i nie chodzi tu wcale tylko i wyłącznie o „podrywanie“. Nigdy nie rozumiałem, gdy kobiety mówiły, że malują się i ubierają się ładnie „dla siebie“. A nie „na podryw“. Dziś wiem, że to prawda. Chodzi o samopoczucie, o pewność siebie. Ubiór i ogólny wygląd jest częścią naszego JA i nie ma co temu zaprzeczać.
A może… tatuaż?!
Zadzwoniła do mnie Mama.
– Michał wiesz co, widziałam jak w telewizji opowiadali o tatuażach zamiast włosów. Słyszałeś o tym?
Zaciekawiłem się. Czemu nie poszukać informacji o tym? Krótki research i byłem już w trakcie pisania maila do Agnieszki z Mikrohair.
Zżerała mnie ciekawość – czy to możliwe? Zdjęcia z sieci wyglądały kosmicznie – rzeczywiście udawał on włosy w taki sposób, że osoby te wyglądały jak by po prostu obcięły sobie zupełnie dobrze rosnące włosy maszynką. Prawie godzinna rozmowa i wiedziałem już prawie wszystko.
Co to jest?
Mikropigmentacja skóry głowy to tak naprawdę nie jest tatuaż – bliżej temu do makijażu permanentnego, który wcale nie jest – jak część z Was wie – permanentny. Utrzymuje się przez około trzy lata i tak jest właśnie w tym wypadku. To koniecznie – po pewnym czasie nawet czarny tusz staje się niebieskawy i dziwnie to wygląda. Dodatkowo i tak linia włosów przesuwa się, więc warto zrobić korekcję.
Tak jak w przypadku makijażu permanentnego, wykonuje się go o wiele płycej niż tatuaż. I w przypadku niezadowolenia można usunąć go laserem. Ale podobno jeszcze ani jednego niezadowolonego klienta nie było. Na początku dobiera się kolor tuszu, ustala linię włosów i jazda! Dokładnie o elementach zabiegu opowiem na końcu tekstu.
Wypytałem, posłuchałem i… umówiliśmy się na współpracę. Raz się żyje – tym bardziej, że nie jest to zabieg, które efekty są wieczne, a w razie niezadowolenia dostałem gwarancję usunięcia jego skutków laserem. YOLO!
Uwaga, tatuaż zrobiłem sobie już w grudniu, czyli cztery miesiące temu. Wiedziała o nim tylko garstka osób – specjalnie. Chciałem przetestować reakcje, chciałem zobaczyć, czy wygląda nienaturalnie. Czy w ogóle jest zauważalny. Nie, nie zauważył go nikt! Z kilku powodów.
Po pierwsze to nie jest tak, że każdy przygląda się naszej linii włosów. Zazwyczaj robią to albo fryzjerzy, albo… inni łysi. Serio :) Ja robię to ZAWSZE. Po drugie efekt jest tak naturalny, że nikt, kto nie słyszał o tym zabiegu nie domyśli się, że to właśnie tusz. A nawet gdy wie – widziałem z bliska kilka innych łbów po tym zabiegu i szczerze, miałem problem z oddzieleniem linii prawdziwych włosów od tych po zabiegu.
To po co, skoro nikt nie widzi?
Po pierwsze jak już pisałem – to nie musi być dla innych. Po drugie to tak jak z makijażem. Dla mnie, dobry makijaż na codzień, to taki, którego nie widać. Który koryguje wady i lekko upiększa twarz, ale nie wygląda jakby jego właścicielka właśnie szła na imprezę sylwestrową. Podobnie jest tutaj. Po weekendzie spędzonym z moim kumplem powiedziałem mu o zabiegu.
– O ja pierdziele! Ja tak właśnie patrzyłem i zastanawiałem się – po ch… ty te włosy obcinasz, skoro tak normalnie ci rosną? :)
No dobra, czas na zdjęcia.
Uwaga – ja zdecydowałem się na wariant dość jasny. Z kilku powodów.
Po pierwsze mam naturalnie dość jasne i dość rzadkie włosy. Nie chciałem uzyskać efektu w którym kropki dorobione są ciemniejsze od tych świeżo ogolonych. Wyglądałoby to kuriozalnie. Po drugie nie chciałem mocnej linii włosów z przodu, nie chciałem zbyt dużego szoku. On i tak był, jak po zupełnej zmianie fryzury – choć możesz w to zupełnie nie wierzyć. Niska i twarda linia włosów skraca twarz i można wyglądac grubiej. Zupełnie jak wtedy gdy goli się dłuższa brodę :) Po trzecie wreszcie denerwowało mnie najbardziej to „lotnisko“ z tyłu głowy – choć go nie widziałem.
To teraz jeszcze małe Q&A
Jak kropki mogą udawać włosy? Co z dłuższymi?
Obszar na którym rosną włosy składa się jakby z dwóch składowych. Szarego podkładu oraz kropek samych włosów – kolor obydwu elementów zależy od gęstości twoich włosów, ich grubości i koloru. Zazwyczaj kolor dobiera się tak, aby idealnie wyglądać w kilka godzin po ogoleniu głowy. Wtedy naturalne włosy już lekko pokazują swój kolor. Ważne jednak, żeby nie przedobrzyć. „Kochanie, będe dopiero gotowy za kilka godzin, dopiero się ogoliłem“ ;) U niektórych będzie to rzeczywiście czarne jak u Meksykanów i Włochów zaraz po ogoleniu, u innych mało widoczne. Blondyni mający rzadkie włosy mogą zupełnie nie znać tego problemu.
Jedno jest pewne – zabieg oznacza decyzję, że golisz się na zero, maszynką.Nie trymerem na kilka mm, bo wtedy będzie to wyglądać kuriozalnie – część włosów będzie długa, a część będzie wyglądać jakby była ogolona na zero.
Ile to kosztuje?
Koszt zależy od tego jak dużo głowy trzeba pokryć, ale należy liczyć go w tysiącach złotych. Mały zabieg to ok 2 tys, cała głowa może dochodzić do 6 tys, choć rzadko robi się zabiegi na tak dużej powierzchni.
Czy to boli?
Nie będę owijał w bawełnę – TAK. Nie mam pojęcia jak boli tatuaż, ale jest to ból porównywalny. Mniejszy, bo igła nie wchodzi tak głęboko, większy, bo to jednak głowa. U mnie były miejsca które bolały bardziej, tak, że leciały mi łzy, były takie gdy mniej. Ale nie było to jedno z ulubionych wydarzeń w moim życiu :) Chłopaki, których spotkałem na sesji zdjęciowej mieli zdania podzielone – generalnie mówili, że to porównywalne do tatuażu.
Ile to trwa?
Ja miałem wykonane 3 zabiegi. Dwa po 3h, ostatni to właściwie finalizacja. Kropki robione są bardzo szybko, kilka na sekundę. Potem sekunda przerwy. I tak dalej. Podczas zabiegu można sobie spokojnie rozmawiać. No dobra, w niektórych momentach niezbyt spokojnie, ale to pewnie jak z tatuażem :)
Ile trwa rekonwalescencja?
Na głowie nie ma żadnych bandaży, nie ma krwawienia, nie ma folii itp znanej z tatuaży. Przypominam, że to o wiele płytsze. Kropki są natomiast zaczerwienione i całość wygląda dość intensywnie i nienaturalnie. Jeśli więc chcesz wyjść „do ludzi“ tego samego dnia, to raczej o tym zapomnij. Głowa będzie też nieco rozgrzana, możesz mieć stan podgorączkowy. Lepiej położyć się spać.
Przez kolejne 2 dni zaczerwienienie schodzi, więc też – w zależności od upodobań – nie radziłbym planować występów, czy spotkań.
Przez następny tydzień efekt jest już normalny, ewentualnie nieco mocniejszy niż finalnie. Ale to już sa małe różnice. Po tym okresie tusz rozpływa się tworząc właśnie ten szary podkład i przybiera finalny wygląd. Zabiegi są wykonywane w odstępie około dwóch tygodni, czy miesiąca.
Czy można zrobić to źle?
Oczywiście. Zupełnie jak tatuaż, albo tatuaż permanentny. I chciałbym to wyraźnie napisać – nie róbcie tego tanio i byle gdzie. Widzieliście ofiary kiepskich operacji plastycznych albo makijaży permanentnego? Dziewczyny-lalki? Ja tak. Brrr. Podobno podobnie można spieprzyć właśnie ten zabieg. Nie oszczędzajcie. Ja z ręką na sercu polecam salon Mikrohair – zajmują się tym od lat i ma naprawdę doświadczenie i uznanie, także międzynarodowe.
A ja świadczę o tym moją głową. Tak, możesz obejrzeć z bliska. Tak możesz dotknąć, ale bez przesady :P Chyba, że jesteś kobietą ;)
P.S. A na deser filmik z naszej sesji:
P.S. Fotki robił nm Bartek Maciejewski, którego też bardzo polecam!