Zawiodłem się trochę na przyszłości. Nie tak ją sobie wyobrażałem.
Zawiodłem się na motoryzacji – marzyliśmy o latających samochodach, jak w Gwiezdnych Wojnach, czy Piątym Elemencie, tymczasem nadal stoimy w korkach na asfalcie, a diesel przed nami wstrzykuje nam spaliny prosto w nawiewy.
Zawiodłem się na ubraniach – liczyłem na jakieś rewolucyjne zmiany zgodnie z tym co proponowali kostiumologowie filmów science fiction, tymczasem nadal chodzimy w jeansach i koszulach (i koszulkach ;) )
Ale to wszystko nic. Najbardziej zawiodłem się na przepływie informacji.
Bo wiecie, gdy rozpoczynała się era internetu, miałem nadzieję, że już wkrótce będziemy dużo wiedzieć. Tymczasem od tego czasu minęło jakieś dwadzieścia lat i prawdę mówiąc… gówno wiemy.
Cały tragizm obecnej sytuacji polega na tym, że jesteśmy zalani informacjami o zerowej wartości. Fastfoodem informacyjnym, który powoduje więcej szkód niż korzyści. Ilość informacji wzrosła niesamowicie, ale jedyne co to powoduje, to chaos i dezinformację. Informacja przestaje mięć jakąkolwiek wartość, a my w erze wszędobylskich kamer, mikrofonów, w erze gdy każdy ma sprzęt pozwalający mu być dziennikarzem, nadal nie wiemy nic.
Cały tragizm obecnej sytuacji nie polega na tym, że różnimy się między sobą co do teorii naprawy państwa. Nie dyskutujemy o tym, czy Friedmann czy Freeman. Czy wolny rynek, czy nie. To znaczy o tym też dyskutujemy, ale przede wszystkim nasze myśli zaprząta niezgodność wobec FAKTÓW. Wobec tego, co naprawdę się wydarzyło. Lub też nie. Media nie tyle przedstawiają informacje stronniczo. One przedstawiają je w zupełnie różny sposób. Na podstawowym poziomie – bytu lub niebytu. Nie mamy zgodności nie tylko co do wydźwięku niektórych słów. Mamy niezgodność nawet co do tego, czy jakiekolwiek słowa padły, czy też nie. A przez nadmiar informacji i chaos który w nich panuje, odcinamy się od nich i wybieramy z nich tylko te, które pasują do naszej wizji świata.
Wiecie pewnie, że nie kibicuję zupełnie obecnej ekipie (choć poczucie żenady ogarnia mnie też gdy patrzę na nieudolność opozycji), ale muszę przyłożyć kijem z obu stron. Tak zwane “media niezależne” produkują na potęgę bzdury, których nie powstydziłaby się propaganda PRL. Na siłę kreują poczucie wojny i zagrożenia, bo jeśli ktoś ma we krwi retorykę wojenną, a tak się zdarzyło, że nie ma wojny, to trzeba ją stworzyć. Ludzie łykają urywki informacji i tworzą z nich rzeczywistość. Co chwilę słyszę, czy widzę “przecież wiesz, co się dzieje w Szwecji!” Serio, a Ty wiesz, co tam się dzieje? Czy zobaczyłeś cztery filmiki na youtubie, przeczytałeś dwa demotywatory I WIESZ? Co konkretnie się tam dzieje? Na jaką skalę?
Druga strona też ma swoje grzechy na sumieniu, bo przecież pisze dokładnie to, co czytelnicy chcą przeczytać. Choćby sprawa z Mannem, w którą też dałem się wkręcić – cała Polska (a dokładniej pół) nakręciła się, że Mann usłyszał o brakach warsztatowych. Okazało się to kaczką dziennikarską. Dlaczego do cholery taka informacja idzie w Polskę? Czy rzeczywiście jako czytelnicy musimy WSZYSTKO sprawdzać? Ale jak? Dzwonić do Manna? Absurd goni absurd.
Ale to wszystko nic. W XXI wieku, w erze informacji, ideologia wygrywa z informacją. Coraz mniej ludzi wierzy w szczepionki, w jedną z podstaw dzisiejszej medycyny. Nadal nikt nie potrafi dotrzeć masowo do ludzi i prostym językiem wytłumaczyć w czym rzecz. Coraz więcej ludzi poddaje w wątpliwość zmiany klimatu, coś co potwierdza 99% naukowców na świecie. Ba, nawet prezydent największego mocarstwa na świecie je neguje. Ideologia wygrywa z nauką. Jak to możliwe, że w 2016 roku tysiące, jak nie miliony ludzi wierzą w “chemitrailsy” i wpadają w panikę widząc normalne spaliny samolotów? Zatrważające jest to, że istnieją nadal całe fora poświęcone temu, że Ziemia jest płaska, ba, pojawiła się teoria o tym, że Ziemia jest tak naprawdę wklęsła! Za chwilę do mainstreamu przebije się wiara w teorię o Reptilianach.
Ale najgorsze jest to, że tą papką informacyjną karmi się młodzież. Jeśli chodzi o jedzenie – jesteśmy świadomi tego, żeby nie karmić dzieciaków zbyt duża ilością fastfoodów. Tymczasem jeśli chodzi o informację – pozwalamy im robić co chcą, karmią się więc informacyjnym fastfoodem, napychają się informacyjnymi słodyczami. Uczą się świata z demotywatorów, z memów z internetu, niekorzystnych stopklatek, fejkowych infografik, zmontowanych filmików wyrwanych z kontekstu. Ich młode i naiwne mózgi nasiąkają fałszywymi informacjami. Szkoła? Ona została w poprzednim stuleciu, błagam, nie wygra w starciu z memami. To pokolenie właśnie kończy pełnoletność, za chwilę zobaczymy jeszcze gorsze skutki tych zaniedbań.
Dlaczego nikt nie potrafił przez lata uświadamiać ludziom ile dało nam wstąpienie do UE? Władza byłą zbyt zajęta europejskimi aspiracjami i jedzeniem ośmiorniczek, by tym się zajmować. Okazało się, że w tym czasie druga strona skutecznie siała dezinformację i ośmieszała Europę, przez co całe rzesze ludzi nie mają pojęcia o tym jak było naprawdę, ile kasy wpłaciliśmy, a ile zyskaliśmy. I to główni płatnicy, tacy jak Niemcy, mogą być na Unię źli, a nie my, beneficjenci.
Ale prawda nie ma znaczenia. Znaczenie ma ilość informacji, bo kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą. Kłamstwo ideowe, bo pasuje do idei. Kłamstwo biznesowe, bo coś lepiej się sprzeda.
Potrafimy latać w kosmos, przeszczepiać twarze i serca, potrafimy zderzać hadrony, planujemy misję na Marsa, a nadal kompletnie jako cywilizacja, dajemy ciała z informacją. Zwykły człowiek nadal musi bardziej wierzyć niż wiedzieć. Czekałem na erę informacji, dostałem erę dezinformacji. Smutne to.