Gdybym zobaczył ten teledysk bez głosu jakieś 10 lat temu, to kompletnie nie wiedziałbym o co chodzi, a na pewno nie skojarzyłbym wokalisty. Piosenka jest oczywiście bardzo, bardzo znana i choć 99% z was nie wymieni żadnego innego kawałka Eagle Eye Cherry, to “tadadam, tadadam” potrafi zanucić każdy.
Prawdę mówiąc zawsze wyobrażałem sobie wokalistę jako grzecznego, amerykańskiego, białego blondyna z przedziałkiem delikatnie plumkającego na swojej gitarze, gdzieś na scenie. Tymczasem Eagle-Eye Lanoo Cherry jest… Mulatem i Szwedem. Synem ciemnoskórego Amerykanina, który przeprowadził się do Szwecji oraz szwedzkiej malarki. Oraz przyrodnim bratem Neneh Cherry, znanej chyba najbardziej z 7 seconds.
Ale wróćmy do piosenki i trochę absurdalnego clipu. Pamiętam, że kiedyś jako gnojek piekliłem się na teledyski nie mające nic wspólnego ze słowami piosenki. Ale teraz na tle wszechobecnego podrygiwania wokalisty i tancerek, krzyczącego JA, JA, JA, te wydają się całkiem słodkie :) Poza tym, to nie jest wcale tak absurdalne, bo najprawdopodobniej są to zakupy na wspomnianą właśnie randkę.
Piosenka oczywiście opowiada o rozstaniu, a raczej o ostatnich chwilach przed nim i jest chyba jednym z bardziej kultowych kawałków puszczanych w takiej chwili.
Go on and close the curtains
Cause all we need is candle light
You and me and a bottle of wine
Going to hold you tonight
Well we know I’m going away
And how I wish, I wish it weren’t so
So take this wine and drink with me
Let’s delay our misery
Ty, ja, butelka wina, świeczka. Wyjeżdżam, nie chcę, pijmy.
Choć zdarzają się w sieci interpretacje tej piosenki mówiące o Bogu albo wojnie, to przychylam się do dość prostego wyjaśnienia tychże. Jest wino, są świece, jest rozstanie. Każdy kto przeżywał podobną sytuację wie, że to wystarczy i większa dramaturgia nie jest potrzebna :)
Piosenka doczekała się oczywiście mnóstwa remixów i coverów, w tym jednego wykonanego przez szwedzki boysband E.M.D. którego to – pozwólcie – tutaj nie zamieszczę ;) Remixów też, nie wiedziałbym gdzie zacząć. Warto natomiast obejrzeć wersję unplugged, która wyraźnie pokazuje, że cztery chwyty na których opiera się ten kawałek, czyli
Am / F / C / G
są do ogarnięcia dla każdego. No każdego, kto potrafi złapać chwyt barowy :)
No dobra, jeszcze jedna wersja dla tych, którzy nie mogą wczuć się w miłosny klimat, gdy śpiewa 46 latek (choć w chwili debiutu tej piosenki, czyli w 97 miał przecież 28 lat) – oto wersja współczesna śpiewana i grana przez dwóch cukierkowych chłopaków. Dla mnie brakuje jej tego czegoś, ale cóż.
I to chyba tyle. Z komentarzy na blogu dowiedziałem się, że jest tu więcej fanów evergreenów lat 80 i 90, jeśli tak jest – lajkujcie i komentujcie. Wierzę, że trochę nas jest :) Oraz wrzucajcie w komentarzach fajne wykonania, covery i remixy piosenek o których piszę :)
A ty playlista: