Nowe przepisy na gookbooku nie pojawiają się z konkretnej przyczyny – w obecnych “okolicznościach przyrody”, czyli remontowaniu naszego nowego domu, nie mam po prostu kiedy gotować. Tym bardziej, że musiałbym gotować tylko dla siebie – Marysia mieszka tymczasowo we Wrocławiu. Postanowiłem jednak napisac co nieco o moim dzisiejszym postanowieniu i nowej diecie.
Nigdy nie miałem problemów z nadwagą. Wręcz przeciwnie. Całe liceum chciałem przekroczyć magiczną granicę 60 kg (!), udało mi się tego dokonać dopiero na studiach. Później przytyłem o 8 kg po znalezieniu pierwszej siedzącej pracy i tak mi już zostało. Jednak brzuch daje o sobie powoli znać i z chęcią zgubiłbym te 5-7 kg, tym bardziej, że waga w międczyasie podskoczyła do 72-73. Pewnie winić za to mogę przestawienie się na kuchnię polską, więcej wieprzowiny niż wołowiny (którą żywiłem się w Szwajcarii) i inne takie tam.
Ale jak to zrobić? Chciałem już zrzucać wagę kilkukrotnie, ale prawdę mówiąc, przy mojej dość słabej woli na nic się to nie zdawało. Tym bardziej, że nie lubię zbytnich wyrzeczeń, na pewno chciałbym móc jeść mięso (a nie żywić się tylko zielskiem) i generalnie jeść do woli. Odpada też staranne planowanie posiłków o danych godzinach – no ze mną i moim improwizowanym dość stylem życia nie ma na to szans. Wydawałoby się,że sytuacja jest beznadziejna. A jednak :) Nie uwierzyłbym, gdybym nie zobaczył znajomych którzy schudli… Czasem nawet o 20-30 kg!
Więc może w skrócie. Organizm potrzebuje generalnie 3 rzeczy – węglowodanów, tłuszczu i białka. Jeśli jednak będziemy mu dostarczali tylko jednego z tych składników, zacznie spalać własne zasoby, czyli tłuszcz. Istnieje dieta węglowodwanowa (owocowa) – zwana Beverly Hills, czy eskimoska polegająca na jedzeniu wysokotłuszczowych pokarmów – ale tu mogą być problemy z cholesterolem i otłuszczeniem żył. Niejaki dr Pierre Dukan, francuski lekarz, opracował dietę polegającą na 4 fazach. Nie będę się zbyt rozpisywał, znajdziecie o tym pełno informacji w necie. Krótko mówiąc w pierwszej fazie jemy TYLKO białka (chude mięso, jaja, ser, itp), w drugiej dorzucamy warzywa, trzecią całość stabilizujemy, z czwarta… trwa do końca życia i polega na jedzeniu samego miałka tylko w jednym dniu tygodnia, w celu stabilizacji i uniknięcia jojo.
Dla mnie najważniejsze jest to, że:
– Całość nie trwa zbyt długo (pierwsza, najgorsza faza to u mnie max 2 tygodnie)
– Mogę jeść mięso, także smażone
– Mogę jeść ile chcę i kiedy chcę.
Ze słodyczami i tak nie mam problemów – nie jadam ich właściwie, z coli będę musiał zrezygnować (chyba że diet). Nie jestem wielkim fanem makaronów. Brakować najbardziej będzie mi oczywiście ziemniaczków i chleba. No ale zupełnie bez wyrzeczeń się nie da…
Kupiłem książkę i własnie wertuję przepisy. Nie są złe, da się z tym żyć :) Nie jest to plasterek szynki sojowej na chlebie z otrębów. Bynajmniej ;) Mając do dyspozycji kurczaka (skrzydełka, piersi) i wołowinę (o ile ją dostanę) możemy zrobić naprawde dużo. Do tego jajka, ryby, biały ser…
Pierwszy dzień ma się ku końcowi. Rano zjadłem dwa jajka i było to trochę mało – normalnie zapycham chlebem. Potem smażony beztłuszczowo kurczak, bulion z jajkiem. Po powrocie do domu nieco wędzonej szynki. I duuużo wody. Na jutro kupiłem już ser biały i wędzoną makrelę. Zobaczymy. Na razie cholernie chciałbym zjeść jakąś świeżą bułeczkę. Nic z tego! Czekam już na drugą fazę, gdy będe mógł jeść też warzywa, wtedy nie powinno być problemu. Zobaczymy :]