Tytuł tej notki zaczerpnąłem z pewnego programu edukacyjnego o tolerancji, który miałem w rękach dawno temu. Ale nie będzie to notka o tolerancji i równości. Będzie to notka o tejże imprezie, a może raczej notka nią zainspirowana, bo przemyślenia te zaprowadziły mnie o wiele dalej. A prawdę mówiąc krystalizowały się od zeszłorocznej edycji. Tak, będzie o blogosferze. Ostrzegałem.
Ja nie umiem w relacje. Z imprez.
Trudno pisze mi się zawsze relacje z imprez, bo jestem optymistą z masą pozytywnej energii i po powrocie ze spotkania z fajnymi ludźmi po prostu jestem w tak dobrym nastroju, że przymykam oczy na różnego rodzaju niedociągnięcia, czy braki. I tym razem ich specjalnie nie dostrzegałem, co więcej – powiedziałem organizatorom, że to najlepsze programowo BFG na jakim byłem, a było to już moje piąte. I zdania wcale nie zmieniłem, natomiast teksty Pawła Opydo i Zwierza Popkulturalnego trochę skłoniły do przemyśleń i odgrzebania moich myśli na temat blogosfery.
Z czego zwierza się Zwierz
Z tekstu Kasi wynika, że dojrzała już blogersko do momentu w którym nie ma sensu być uczestnikiem takiej imprezy, chce to miejsce oddać młodszym i “młodszym”. Ja z mojego punktu widzenia mimo wszystko czułem, że sporo się uczę, ale to pewnie kwestia indywidualnego podejścia. Natomiast zasygnalizowała jeszcze jedną ważną rzecz, ja też w sumie myślałem nad nią już rok temu.
Mam wrażenie, że mamy trochę kompleksy. Że czujemy się czasem niedojrzałą formą dziennikarza, czy pisarza. Może ze względu na fakt iż “profesja” blogerska jest dość młoda, może ze względu na to, że samo bycie blogerem nie cieszy się zbyt dużą estymą w społeczeństwie (a to temat na zupełnie inny tekst). I żeby było jasno, to nie jest tak, że to wynika bezpośrednio z zaproszenia takich gości. Ja to czuję podskórnie. I widzę, że nie tylko ja. Czas chyba jednak powiedzieć sobie jasno – nie, tak nie jest. Używając języka gier RPG – to zupełnie inna klasa. Kleryk nie jest magiem, a bloger nie jest pisarzem, dziennikarzem, czy felietonistą. Jest blogerem. Owszem, czasem ciężko wyznaczyć granice, czasem to się mocno pokrywa, ale ustalmy raz na zawsze, że to osobna profesja, nawet jeśli do końca profesją nie jest (bo jest nierzadko wykonywana jest amatorsko).
Mam wrażenie – może mylne – że zapraszamy gwiazdy z innych branż trochę jako mistrzów. Że patrzymy na znanych dziennikarzy myśląc o sobie trochę jako o osobach, które są niżej. Tymczasem one mogą zupełnie nie rozumieć blogowania i blogosfery, co niestety często pokazują. Zeszłoroczny panel dyskusyjny dziennikarzy skończył się butą i przerostem ego w wykonaniu Michała Broniatowskiego. W tym roku czadu dała Karolina Korwin-Piotrowska, która choć do blogerów ma o wiele przyjaźniejszy stosunek, popłynęła zupełnie w rozmowie z prof. Vetulanim.
To SĄ inne światy i choć ten nasz może drażnić zarówno dziennikarzy, przedstawicieli agencji reklamowych i wiele innych grup, to jest to nasz świat, którego nie należy się zbytnio wstydzić. Najwyżej jego pojedynczych przedstawicieli, ale przecież można się wstydzić pojedynczych pisarzy szmir, czy dziennikarzy szmatławców. Nie ma co dokonywać ekstrapolacji na całą grupę. Tym bardziej, że choć niektórym blogerom do dziennikarzy dość blisko, tak niektórym będzie bardzo daleko. Dlaczego? Dlatego, że…
Jesteśmy różni
O tym za chwilkę. Paweł Opydo poruszył dość ważny temat, a mianowicie tego, że jako blogerzy jesteśmy RÓŻNI. Mamy różne blogi, różne style, różne potrzeby. To temat dość ważny i pojawiający się przy wielu okazjach, ale trudno się z tym nie zgodzić. Dlatego też dobrym pomysłem według niego byłby powrót do równolegle toczących się prelekcji i warsztatów, tak, aby każdy mógł wybrać sobie to co mu pasuje. Ja pamiętam BFG na którym tak było, trochę na to psioczyłem. Teraz jednak widzę, że to ma sens. Bo choć fajnie słuchało mi się Mariusza Szczygła, to wiem dobrze, że ja i reportaż to jak ja i weganizm, lub ja i szampon do włosów. No nie, to zupełnie inny kierunek.
A więc zanim przejdę do dalszej części ustalmy jasno, że na tym kończą się moje dwie wątpliwości i moje uwagi co do samego BFG. Bo będzie, że psioczę. Nie, było naprawdę świetnie. Organizacyjnie i programowo. No i afterparty znowu z Jack Daniels, a nie Sommersby ;) Tylko po pierwsze – nieblogowi goście z zewnątrz nie zawsze rozumieją kim jesteśmy i co mogą nam dać, po drugie pamiętajmy o naszej różnorodności i może dobrze jednak zrobić więcej równoległych bloków, tak jak kiedyś. Ale co do różnorodności…
Ta myśl Pawła skłoniła mnie do o wiele głębszych przemyśleń.
Jesteśmy kompletnie różni! I to w sumie jest fajne. A co ważne – nie ma jednej skali, którą możemy mierzyć to jak dobrzy jesteśmy. Nie ma, choć szczególnie ostatnie lata i myślenie w kategoriach OSIĄGANIA SUKCESU ciągle każą nam wszystko mierzyć i porównywać. Rany, jak ja tego nienawidzę.
Nie chcę porównywania. Nie chcę określania, czy blog kulinarny jest gorszy, czy lepszy od parentingowego. Czy blog modowy jest lepszy od bloga Pawła Tkaczyka. Tak Paweł, piję do Ciebie :P Drażniły mnie nieco te docinki do blogerek modowych. Szafiarki to zawsze łatwy temat do beki, bo przecież co one robią, tylko ciuszki przymierzają. Świata nie zmieniają.
A KTO POWIEDZIAŁ, ŻE BLOG MA ZMIENIAĆ ŚWIAT? Może wcale nie musi. Blogi wyrosły z pamiętników, i te które nimi nadal są, mogą sobie istnieć. Nasz Mikemary.pl właśnie po to był założony i choć kończy za rok 10 lat, to przez większość czasu nie miałem jakiegoś poczucia misji pisząc go. Czy to źle? Dlaczego?
(Chociaż chwilkę, może zmieniają! Czy zmiana sposobu ubierania się ludzi, kształtowanie wrażliwości na piękno, to nie jest zmienianie świata? :P)
Owszem, miałem kiedyś blogowe kompleksy. Przez wiele lat nie nazywałem się nawet blogerem. Bo za mało UU, bo za mało się przykładam, bo za rzadko piszę. SO WHAT? Czy naprawdę bloga pisze się po to, by osiągnąć jakiś wynik na jakiejś skali? Co to za skala?
Unikalni użytkownicy? Błagam, to statystyka wymyślona dla agencji reklamowych, żeby mogły wpisać coś na slajd. Możliwa do napompowania, mało znacząca. Co z tego, że napiszę kilka lotnych tekstów, które nabiją mi UU, skoro notka dla klienta będzie miała mało wejść? Ale kto w ogóle twierdzi, że to ilość wejść jest najważniejsza? A może “wpływowość” blogera? Ale jak ją zmierzyć? A może jego marka osobista?
Jakiś czas temu pewna znana blogerka kulinarna obruszona tym, że napisałem coś o sobie z właściwą mi autoironią o (ironii nie zrozumiała) napisała w komentarzu: “A kim ty w ogóle jesteś, ja mam więcej UU!”. Śmiechłem mocno, z jednej strony trochę współczując jej przerostu ego, z drugiej roniąc łzę nad tym jak bardzo potrzebujemy udowadniania innym bycia lepszym. Jestem blogerem, droga blogerko. Tym jestem. Może masz więcej UU, a może po prostu przychodzą do Ciebie ludzie z Googla. A może ja mam silniejsza markę osobistą. A może jeszcze coś – z nikim nie walczę, o nic się nie kłócę. To nie zawody.
Nie szukajmy jednego guru
Jesteśmy różni! Mamy różne style pisania, różne potrzeby i powody założenia bloga. Różne wizje i misje. Różną tematykę i różną grupę odbiorczą. I o ile rozumiem mówienie “zobacz, ja to zrobiłem tak i mi się udało”, tak zupełnie nie rozumiem autorytarnego mówienia “na pewno robisz to źle”. Odruchowo próbujemy znaleźć sobie blogerskie guru i myślimy, że podążanie jego śladami zapewni nam sukces. Nie, to nie tak.
Pierwszy był Tomek Tomczyk i choć postać przez niego wykreowana (bo Kominek na blogu i Tomek IRL jednak się różnią) zawsze była dosadna i dosłowna, to trzeba oddać mu to iż nie mówił “to jedyna słuszna droga”. Mówił “to jest moja droga, polega ona na tym”. Nie wszyscy musza go lubić, nie wszyscy muszą pisać w ten sposób i o tym samym. To chyba oczywiste.
Potem pojawiła się przeciwwaga w postaci Konrada Kruczkowskiego i Michała Szafrańskiego. I choć osobiście bardzo ich lubię i szanuję za to co robią, doskonale wiem, że to co robią może sprawdzać się w 100% tylko dla nich. Ja jestem zupełnie inny niż Konrad i zupełnie inaczej podchodzę do misji blogowania, czy choćby do zarabiania na blogowaniu. Nie do końca zgadzam się też z Michałem, który jasno i dość autorytarnie odnosił się do pewnych kampanii z udziałem blogerek. I znowu – chłopaki mają dużo racji w tym co mówią, ale przy całym moim szacunku do nich – nie stawiajmy ich na piedestały, posłuchamy co mają do powiedzenia i zastanówmy się co z tego i dla kogo to zadziała. Zresztą znam ich na tyle, aby wiedzieć, że wcale na tych piedestałach być nie chcą.
To może wynika nieco z moich ogólnych życiowych przemyśleń, które ostatnio wylewają się nieco z moich notek, ale z wiekiem staram się coraz mniej używać sformułowania “na pewno” i innych autorytarnych stwierdzeń i nisko latających kwantyfikatorów. Nie oceniam zbyt szybko. Niektórzy blogerzy twierdzą, że przyjmowanie “darów losu” jest bez sensu – mają do tego prawo! Ale ja mam prawo je przyjmować i wrzucać ich zdjęcia, lubię prezenty i takie mam podejście. Mam do tego prawo! Ja nie wezmę współpracy za 1000 zł, choć nie mam prawa mówić blogerce z małego miasteczka, że to bez sensu, bo dla niej być może to fajne pieniądze. Mogę jej coś poradzić, zastanowić się, podpowiedzieć by wypytała o budżet, ale dlaczego ma z tego zrezygnować dla dobra jakiejś tam mało określonej blogosfery?
Jesteśmy różni. My, blogerzy piszący teksty. A co dopiero youtuberzy? Oni mają zupełnie inny świat i choć jest wiele wspólnych obszarów, to mnóstwo spraw, nawet dotyczących warsztatu jest kompletnie nieadekwatna. I znowu – pojawiło się gdzieś tam ze sceny kwękanie, że za dużo na youtubie kanałów humorystycznych, za dużo Abstrahuje, a za mało nauki. A ja między słowami słyszałem, że to drugie jest lepsze. A dlaczego? Może ludzie zasługują na rozrywkę w sieci? To normalne, że popu słucha więcej osób niż ambitnego jazzu, ale nie chcę jednoznacznie określać, że ten drugi jest oczywiście lepszy. Obiektywnie.
Jesteśmy różni, mamy różne blogi, różne motywacje do pisania, różne cele, różną tematykę. Nie da się tego spiąć jedną klamrą, jednym wspólnym mianownikiem. Jesteśmy różnymi ludźmi i ja z moim nieblogującym kumplem z Warszawy mam więcej wspólnego niż z nastoletnią blogerką z małego miasteczka przy zachodniej granicy Polski. Ale kompletnie nie mam jak się do niej porównać. Bo ona może nawet mieć więcej wizyt na blogu, ale być mniej znanym nazwiskiem. Bo może trafiać do piętnastolatków, podczas gdy ja trafiam do trzydziestolatków. Co jest lepsze?
Ale nie muszę daleko patrzeć – obok mnie siedzi w ciągu dnia osoba, która ma zupełnie innego bloga! Moja żona :) Mamygadzety.pl to platforma prowadzona w kompletnie inny sposób i mająca inne cele. Przemyślane, przepracowane recenzje które zajmują Mary czasem więcej niż jeden dzień. A u mnie przemyślenia na gorąco i emocje. Co jest lepsze? Nie wiem. Czy koniecznie musimy to porównywać?
Przestańmy więc mieć jedną receptę na uniwersalny blogowy sukces. Przestańmy robić głupie porównania. Przestańmy mieć kompleksy wobec innych profesji – zapraszajmy na imprezach ludzi “z zewnątrz”, ale traktujmy ich jako kogoś, kto jest obok, a nie nad nami. I w końcu może rzeczywiście dajmy ludziom wybór zajęć, o ile jest taka techniczna możliwość.
Uff. Się rozpisałem. Peace and love dla wszystkich. Szczególnie dla “szafiarek” ;) To straszne jak je czasem stygmatyzujemy. Nie dość, że robi to ogół, to jeszcze my czasem staramy się wybić z ich głów, by udowodnić sobie, że robimy “coś więcej niż pisanie o ciuchach”. Kaman…
Blogowanie to jedna z najwspanialszych przygód mojego życia. Nie tylko dlatego, że pozwoliło mi się to wznieść ponad moją tróję z polskiego na maturze. Nie dlatego, że udaje mi się zarabiać na tym w sumie już niezłą kasę. Także dlatego, że poznałem tylu wspaniałych ludzi. Pamiętaj – twój blog nie jest gorszy, bo piszesz, o tym, czy tamtym. Ważne, by jego pisanie sprawiało ci przyjemność.
Hough.