Nie lubię noworocznych postanowień, może dlatego, że jest tam ciągle gdzieś we mnie dusza buntownika, który nie lubił nigdy chodzić tam, gdzie wszyscy inni. Dlatego też zeszłoroczne postanowienia postanowiłem podjąć na początku lutego :) Ci, którzy mnie już wtedy czytali, wiedzą, że postanowiłem trochę wziąć się w garść po sporym okresie rozluźnienia. Doszedłem do etapu w życiu, gdzie mało muszę, gdzie decyduję sam o sobie w praktycznie każdym aspekcie, gdzie za niczym nie gonię (o tym jeszcze nie pisałem, ale napiszę), gdzie generalnie panuje luz blues. Ale po jakimś czasie mi się to znudziło i zatęskniłem za stawianiem sobie wyzwań. Dlatego trochę ich sobie postawiłem. Minął prawie rok, czas się z nich rozliczyć i napisać co w 2016.
O uzależnieniu od fejsa pisałem już nie raz, nie będę nawet linkował moich wpisów, bo jest ich za dużo. No dobra, do jednego. W przyszłym roku minie równo 10 lat od kiedy pochłonął mnie niebieski gigant i jest on dla mnie zarówno zbawieniem jak i przekleństwem. Dzięki niemu znalazłem pracę po powrocie do Polski w 2010 roku, rozwinąłem się w branży social media, dzięki niemu rozwinąłem swój biznes, czy blogi. Kosztowało mnie to jednak mnóstwo czasu i ciągłą walkę z uzależnieniem – moje bycie ekstremalnym ekstrawertykiem tu nie pomaga. Czy udało mi się to okiełznać? Częściowo i jestem z siebie w miarę zadowolony. Przez większość roku miałem włącozny plugin Stayfocusd, który limituje mój czas na fejsie w godzinach pracy. Ustaliłem go sobie od 9 do 16, najpierw 2h, potem 1h. Niestety czasem się to nie udawało, bo musiałem akurat (lub „musiałem“) na fejsie załatwić, więc wyłączałem plugin i wtedy następował efekt yoyo. Mimo wszystko pomimo iluś „ciągów“ staram się ten czas kontrolować i nie oszukuję się, że zwiększa to moją kreatywność czy coś. I po raz kolejny mówię – to, że mało piszesz nic nie zmienia, to nie pisanie zajmuje czas tylko scrollowanie i czytanie :)
Próbowałem kilka razy też zupełnie zrezygnować, tzn zminimalizować czas na fejsie do prawie zera, odinstalowałem apkę nawet. I owszem, fajne to i oczyszczające, ale przy moim trybie życia i zarabiania nierealne. Tym bardziej, że od razu spadły mi zasięgi :(
Wieczory, granie i dom.
Pisałem o tym, że właściwie codziennie grałem do późna. Dodatkowo pomimo możliwości przesunięcia części pracy na wieczór trochę przestałem zajmować się domem – poza najważniejszymi sprawami. Narosło mi multum zaległości. To też trochę ogarnąłem. Postanowiłem grać tylko w weekendy (razem z piątkiem) plus ewentualnie w tygodniu gdy rzeczywiście albo nie mam nic do roboty, albo jestem na tyle zmęczony że i tak nic konkretnego nie zrobię. I to mi nawet wyszło, rzeczywiście zmniejszyłem sporo ilość wieczorów w które zasiadałem przez PS4. To oczywiście nadal sporo (spokojnie, spokojnie, ciągle jestem gamerem :D), ale zrobiłem sporo rzeczy w domu, ogarnęliśmy ogródek, wyburzyliśmy wreszcie starą komórkę, powiększyliśmy ogród, wybudowaliśmy plac zabaw, urządziliśmy ogród pod kątem mebli i grilla. Spędziłem w nim sporą część lata. Ogarnąłem wreszcie garaż tak abym mógł tam trzymać samochód w zimę (przedtem służył jako magazyn), posprzątałem piwnicę (po remoncie z 2013 roku) i urządziłem tam spiżarnię. Tak, rzeczywiście jestem z siebie zadowolony! :)
Alkohol
Napisałem o tym osobną notkę. Trochę się przestraszyłem tego codziennego picia prawdę mówiąc. Nie mam pojęcia od kiedy zaczyna się uzależnienie, ale pomyślałem sobie, że to bez sensu że piję go prawie codziennie. I rzeczywiście raczej trzymałem się mojej zasady picia tylko w weekendy, lub gdy robię to towarzysko. Moja miłość do whisky musiała być nieco okiełznana. Dodatkowo dałem sobie jeden dzień w tygodniu jeśli rzeczywiście mam ochotę na skosztowanie dobrego single malta. Robię to też bardziej świadomie – to nie musi być tak, że grając, czy czytając książkę muszę koniecznie coś popijać :)
Myślę, że mam też większą kontrolę nad ilością wypijanego alkoholu. Ileś razy bardzo świadomie podczas imprezy powiedziałem sobie STOP, co może brzmieć śmiesznie, ale wcześniej nie chciałem sobie zawracać głowy takimi bzdetami :) Nie, nie schlewałem się wcześniej na umór (no może czasaaaaaami ;) ale nie kontrolowałem tego zbytnio. Przy piciu piwa to rzadko jest konieczne (bo prędzej bywałem pełen niż upijałem się piwem) przy whisky staje się to konieczne. Ale tekst o tym jak pić też się pojawi w tym roku. Udało mi się przez cały rok nie napić wódki. Piszę „udało“, bo w tym kraju to niestety achievement. Wiecie jak jest, ZE MNĄ SIĘ NIE NAPIJESZ? Oczywiście miałem multum propozycji, było po drodze nawet jedno wesele (mieli whisky!), ale pomyślałem sobie, że skoro ja naprawdę nie lubię wódki, to dlaczego mam ją pić? Więc kilka stanowczych NIE załatwiło sytuację. Aha, pewnie wypiłem jakiegoś drinka z nią w środku, np White Russian, ale oczywiście nie o tym mowa. Mówię o żłopaniu jej na szoty. Nie i koniec. Nie lubię. Więc po co mam pić? Asertywność naprawdę nie jest tak trudna.
Dieta
W zeszłym roku postanowiłem przez cały Wielki Post nie jeść mięsa (za wyjątkiem ryb i owoców morza) i udało mi się to. To było fajne przeżycie pod wieloma względami – zarówno ćwiczenia siły woli jak i poznawania nowych potraw. Niestety mam sobie jeszcze sporo do zarzucenia w tym temacie, ale poczyniłem sporo postępów. Nadal nie jem słodyczy, przestałem praktycznie jeść niezdrowe przekąski – chipsy i inne takie. Przestałem prawie pić napoje gazowane choć usilnie poszukiwałem jakiegoś zamiennika. Nadal pijam sporo Redbulla (choć staram się bez cukru), sprawdzam cukier w napojach. Dwa napoje, które mi podpasowały to Vibe który cukru ma dość mało (i nie jest tak cholernie słodki jak większość napojów w puszkach) oraz – o dziwo! – ostatnio sprzedawany napój Star Wars z Biedronki, który bardzo mi smakuje i ma tylko 2g cukru. Niestety był chyba tylko sezonowo.
To wszystko mi dużo nie pomogło – mój siedzący tryb życia, mała ilość ćwiczeń (o tym za chwilę) i mała ilość ruchu pod koniec roku (tymczasowo pies jest u teściów) spowodowały, że znowu przytyłem osiągając rekordową wagę. Tym bardziej, że poziom tłuszczu mnie zupełnie nie zadowala. Jest daleko od bycia grubym i pewnie wiele osób chciałoby mieć takie problemy, ale postanowiłem się za to mocniej wziąć.
Sen
Nie zarywam nocy jak kiedyś gdy sporo grałem na PC (gry na PC nadal bardziej mnie wciągają jeśli chodzi o czas, nie wiem dlaczego, na przykłąd w Cywilizację mógłbym grać do rana), chodzę spać regularnie około północy. Zaplanowałem sobie spanie o 23, ale zupełnie mi nie wychodzi, nawet gdy nie gram. Wstaję o 6:45, no może o 7:15 po dziesięciu drzemkach budzika :) Ale to mimo wszystko trochę mało snu – powinno być 8, a nie 7 godzin. Mam straszliwe wory pod oczami, co pewnie widąc na wielu moich zdjęciach, ale to związane jest raczej z chorymi zatokami i niedotleniem. Już za miesiąc trzecia już operacja zatok i podniebienia, mam nadzieję że przestanę chrapać i i ułatwi mi się oddychanie – to bardzo dużo daje jeśli chodzi o dotlenienie, wyspanie i potrzebną ilośc snu.
Ćwiczenia
Tu niestety porażka na całej linii. Nie udało mi się wdrożyć stałego planu ćwiczeń. Z tego samego powodu – nudzi mnie to cholernie. Serio. Są sporty, które uprawiam z przyjemnością. To chociażby żeglarstwo, czy górski trekking. Natomiast rzeczy takie jak bieganie, czy chodzenie na siłownie są dla mnie tak kurewsko nudne, że na samą myśl czuję mdłości. Serio. Nigdy nie robiłem rzeczy, które mnie nudzą i ciężko mi tu się złamać. Oglądanie mojego osiedla zasapanym i spoconym ryjem kręci mnie w takim samym stopniu jak oglądanie Klanu. Moje potrzeby sprawdzania się w różnego rodzaju biegach i zdobywanie medali natomiast są u mnie wykształcone mniej więcej tak jak skrzydła u ameby. Zero, null, nada. Chodzenie na siłownię (mogę wyskoczyć na godzinkę w ciągu dnia) skończyło się dość szybko i choć zajarałem się kilkoma apkami do logowania tegoż, to patrzenie na spoconych, stękających facetów na siłowni… No nie, serio, nie mogę. Tragedia. Wiem, że robi się to instrumentalnie, ale to dla mnie jak picie tranu czy jedzenie szpinaku w dzieciństwie. No way.
Całe szczęście tu wpadłem na pewien pomysł. Ale o tym później.
Blogi
Nadal nie jestem zadowolony z częstotliwości i regularności pisania na blogach, moje plany pisania na konkretnym blogu w konkretny dzień tygodnia nie wypaliły zupełnie. Ale to chyba niezgodne z moją naturą, z pisaniem gdy mam wenę i posiadaniem dużej rodziny – tu planowanie wygląda zupełnie inaczej :) Mocno zaniedbałem Mikemary, natomiast wreszcie zdecydowałem się na karkołomny krok podziału bloga michalgorecki.pl na dwa, co z perspektywy czasu uważam za świetną decyzję, ale to nie ten temat. Ogarnąłem tego bloga na tyle, że załapałem się do 30-tki najbardziej wpływowych blogerów sporządzanej co roku przez Tomka Tomczyka. Ilość kasy, którą zarobiłem na blogowaniu w ciągu ubiegłego roku też jest już całkiem pokaźna i gdy podliczyłem ją ostatnio pod koniec roku to okazało się, że gdybym był singlem to mógłbym się utrzymać z niej na całkiem przyzwoitym poziomie.
Ludzie i książki
I krótko, zanim przejdę do planów, o ludziach i książkach. Odizolowałem się od ludzi i ich potrzeb (to ode mnie czegoś ciągle chciano, a nie ja chciałem) co może dało mi spokój, ale spowodowało, że trochę zdziczałem i brakuje mi kontaktu. A książkami nie będę się chwalił bo nie ma czym, choć na pewno jest lepiej niż u przeciętnego Polaka (co wynika ze smutnych badań) to daleko mi do tego co chciałbym tu osiągnąć.
Co dalej?
Przede mną kolejny rok. Podtrzymuję moje dotychczasowe założenia i właściwie nie muszę ich specjalnie weryfikować. Są jeszcze obszary w których chciałbym też pracować nad sobą, ale są one na tyle osobiste, że nie będę o nich pisał, bo dotyczą chociażby mojej osobowości. Ale czy dokładam sobie kolejne wyzwania lub stopnie w obecnych? Tak, szczególnie w dwóch obszarach – jedzenie i ćwiczenia.
Poszedłem do dietetyczki. Wokół mnie pełno ludzi na dietach, choć wiele z nich uważam za złe. Znam się na tym na tyle, że orientuję się iż bardzo drastyczne kroki często nie dość, że rujnują organizm, to jeszcze powodują srogie yoyo. Pamiętam jak wszyscy podniecali się Dukanem. A potem okazało się, że to zło. Ja też nie wskoczę raczej na dietę w stylu „w poniedziałęk rano orzeszek, we wtorek rano 3,765 plasterka szynki“ bo z moim trybem życia i usposobieniem to mega trudne. Choć może kiedyś będę musiał… Na razie chciałem ustalić ramy. Razem z nią wypracowałem takie, które na start wydają się sensowne. Wbrew temu co o mnie myślicie – nie jem ciągle i tylko mięsa, w dodatku tłustego. Jem oczywiście warzywa i owoce, staram się jeść mięso dobrej jakości, uwielbiam owoce morza. Gorsze jest moje umiłowanie jasnego pieczywa i ziemniaków, choć całe szczęście jem mało. Ale dokładny plan dietetyczny na 2016 rozpiszę jutro.
Co do ćwiczeń natomiast – tu będzie trudno, choć mam pewne założenia, które eliminują nudę – tak mi się przynajmniej wydaje. Czy zadziałają – zobaczymy. O tym też napiszę jutro.
Zacząłem też używać aplikacji do logowania aktywności. Wagę śledzę już od roku (kupiłem wagę Withings), kroki śledzą się same w nowym systemie, ćwiczenia loguję, podejmuje próby trackowania jedzenia (z czystej ciekawości) ale jest to strasznie upierdliwe – te aplikacje często każą podawać wszystko w gramach, a ja nie ważę plasterka szynki itp. Chciałbym jakiś program z normalnym polskim jedzeniem (kromka chleba + masło + plasterek szynki), a nie opierające się na pakowanym jedzeniu z USA. Jeśli taką znacie to poproszę.
I tyle! Reszta jutro. A jak tam u Was? :)