Długo zastanawiałem się jak zacząć notkę o nowym Assassinie. I wtedy wpadł mi do głowy pewien pomysł. Ale zanim dokładniej go opiszę, kilka słów wstępu co do samego AC.
Jestem fanem od pierwszej części. No może od drugiej. Pierwsza znudziła mnie (jak pewnie sporą część z was) straszliwie, ale odniosę się do niej jeszcze w tym tekście. Dwójka była czymś niesamowitym i do tej pory jest dla mnie niedoścignionym wzorem. A potem było różnie, ale generalnie była to równia pochyła. Mimo wszystko czekałem na kolejne części, mimo wszystko bawiłem się przy nich. Może za wyjątkiem trójki, która jest dla mnie najgorszą częścią ze wszystkich. Potem świeży powiew piractwa, który nawet mi się podobał, a potem Paryż, który miał być super, ale bugi wszystko przykryły. Zresztą nie o to chodzi, brakowało mu jakiejś ikry. (Jedyna część, której nie przeszedłem to Rogue, ale jakoś nie mogą grać na PS3 już – zbyt słabo to wygląda). I wreszcie Londyn. Który budzi we mnie uczucia dość ambiwalentne. Ale nie chodzi tylko o poziom tej gry. Chodzi o dwa inne aspekty.
- Po pierwsze to już ósma część gry.
- Po drugie dopiero co odstawiłem Wiedźmina 3.
I te dwie rzeczy wpłynęły na moją ocenę tej gry. Bardzo. Pozwól, że posłużę się przykładem.
Gdy byłem mały, co roku jeździłem z rodzicami nad morze. W to samo miejsce. Co roku było niby inaczej – nieco inni ludzie, nowe dziewczyny, nowe przygody :) Ale miejsce i większość znajomych pozostawała taka sama. W pewnym momencie okazało się, że co roku dzieje się prawie to samo. Szczególnie po wyjeździe za granicę, który pokazał, że można spędzić wakacje zupełnie inaczej. Z tęsknotą wspominałem pierwsze wyjazdy nad morze, ale te cieszyły mnie coraz mniej.
I tak trochę jest z tą grą. Po prostu odczuwam coraz większe znużenie. Bo rdzeń tej gry jest ciągle identyczny. A Wiedźmin pokazał mi, że sandbox może wyglądać zupełnie inaczej i nie być tak schematyczny. Ale przejdźmy po kolei przez poszczególne elementy gry
Powtarzalność
Pamiętacie jedynkę? Jej największą wadą była schematyczność. Wchodzisz na wieżę, synchronizacja, odkrywasz teren, misje, kolejna wieża, kolejne misje, ziew. Dlatego też przerwałem tę grę (jeszcze na PC) by wrócić do niej na PS3 i tam ją dokończyć. Później prawdę mówiąc trochę mi ta schematyczność zanikła, szczególnie w mojej ukochanej dwójce. I wiecie co, nie wiem czy to miałkość głównego wątku, czy moje subiektywne odczucie, ale znowu nudzi mnie to zdobywanie fragmentów mapy. Wieża, cztery rodzaje misji na dole i tak w każdej dzielnicy.
ILE MOŻNA.
Sztuczność
W tej grze zawsze było mnóstwo założeń iście teatralnych. Wiecie, od kina oczekujecie realizmu, ale na scenie często dużo rzeczy jest umownych. W AC mnóstwo rzeczy było umownych. I do tego się przyzwyczaiłem. Chowanie się w stogu siana / kupie liści, przeciwnicy, którzy w jednej sekundzie przestają cię gonić i milion innych spraw. Ale to po prostu zaczyna już boleć. Przeciwnicy nadal są dość głupi, choć walka prawdę mówiąc wygląda coraz lepiej. Ale temu wszystkiemu brakuje jakiegoś realizmu, jest to umowne, tak bardzo umowne jak gry planszowe. I znowu – pewnie to pokłosie grania w Wieśka, ale oczekiwałbym jednaj czegoś więcej.
Immersja, story i bohaterowie
Wiecie jaki mam problem z ostatnimi bohaterami? Że są nijacy. Nie pamiętam nawet jak nazywał się bohater Unity i niewiele o nim pamiętam. Edwarda pamiętam, ale głównie z powodu jego piractwa i ogólnej odmienności tejże gry. Connor to w ogóle porażka, mój ulubiony świat Indian i jakiś tępy pieniek, brrr. Tu natomiast bohaterowie są całkiem ok (tym bardziej, że jest ich dwójka i mają genialne akcenty), ale kurcze, no to nie jest to. To po prostu nigdy nie będzie Ezio Auditore da Firenze.
Altair z pierwszej części był całkiem ok, choć nie żywiłem w stosunku do niego żadnych uczuć. Natomiast Ezio i całe poprowadzenie story – zarówno całej gry jak i jego postaci, było genialne. Od samego początku, kiedy bił się na pięści z chłopaczkami z Florencji, przez odkrycie stroju ojca i odkrywanie poszczególnych ulepszeń. Potem Rzym i jego dojrzewanie, w końcu Revelations i siwe włosy na jego brodzie, dużo autoironii.
Tu dostajemy rodzeństwo i choć to samo w sobie jest całkiem fajne, to jakoś nie mogę ich specjalnie polubić. Mają genialne akcenty brytyjskie, w ogóle cała gra rozbrzmiewa różnymi boskimi akcentami od Szkocji po Chatham, ale prawdę mówiąc nie pokochałem ich specjalnie.
A story? Nie wiem, jest nieco dziwne. Może znowu mam tak po Wieśku, ale nie czuję się wciągnięty w wir akcji. Ot, poszczególne misje, które nawet niezbyt specjalnie różnią się od misji pobocznych. Szczerze – gdyby z tego zrobić film, to miałby na IMDB jakoś poniżej 5. W pewnym momencie nawet zgubiłem się i nie wiedziałem co jest misją główną, a co nie, więc trzaskałem kolejne wieże i dzielnice.
Natomiast same postacie są spoko i ustawiłbym je gdzieś na jednym poziomie z Edwardem Kenwayem. Po pierwsze można (i trzeba) grać obiema, przy czym można je inaczej rozwijać (o rozwoju zaraz). Można więc np rozwinąć Jacoba bardziej w postać siłową, a Evie w łotrzyka. Mają oni swoje linie głównej fabuły gdzie musisz grać konkretną postacią, ale misje poboczne możesz robić którąkolwiek z nich, zmieniając się prawie w każdej chwili (znowu jakaś umowność).
Ekwipunek i walka
Ekwipunek odgrywał różną rolę w poszczególnych częściach gry – od liniowego odblokowywania w pierwszej części, po marginalną rolę w niektórych kolejnych. Ostatnio staje się coraz ważniejszy, tym razem możemy go kupować i craftować, ale zablokowany jest levelami. Właśnie, postacie zyskują expa, możesz je rozwijać za to dostają levele. Ale o tym zaraz. Ekwipunek nieco hmmm dziwny. Zamiast miecza mamy kukri i to nim walczy się przede wszystkim. Jest jeszcze nadziak i kastet. Jest oczywiście ukryte ostrze. Z broni dystansowych stare dobre noże do rzucania jako silent kill, broń palna i strzałki berserk. Do tego tradycyjnie bomby dymne. Używanie ich nie jest jednak tak jasne jak w pierwszych częściach. Broń do walki wręcz wybierana jest samoistnie, to samo dzieje się z ukrytym ostrzem. Nie wiem, prawdę mówiąc jakoś nie jara mnie zdobywanie broni tak bardzo jak w klasycznych RPG-ach.
To samo z craftowaniem. Jest, ale jakoś trochę na siłę. Nie wiem, nie kręci mnie jak w Wiedźminie.
Natomiast sama walka jest całkiem przyjemna. Po pierwsze na samym początku gry wreszcie trzeba iść po cichu. I szkoda, że to się zmienia – przez pierwsze dwa dni przy atakach frontalnych dostawałem sromotny łomot. Wystarczyło jednak kilka leveli by móc młócić prawie wszystkich jak Rambo. Trochę to słabe.
Po drugie z odcinka na odcinek walka robi się coraz bardziej urozmaicona. Postacie na wyższych levelach rzeczywiście dają ci popalić. Chociaż… gdzie tu logika? Policjant z jednej dzielnicy jest mega łatwy do pokonania, ten z dzielnicy obok okazuje się o wiele trudniejszy. Dlaczego? Bo tak. Znowu sztuczność. Niestety.
Wspinaczka i lina
Wspinanie się to chyba najbardziej charakterystyczny element całej serii. To właśnie dla wspinania się i skakania po dachach wracałem do tej gry już w pierwszej części. W dwójce też było to miodne, w 2.2 czyli Brotherhood szerokie ulice trochę to popsuły, w 2.3 czyli Revelations doszło jeżdżenie na rozwieszonych linach, które trochę to urozmaiciło. W trójce nie było miast tylko biedne osady, tak element miejski w ogóle nie istniał, ale o tym za chwilę. Natomiast z części na część bohater dostawał coraz większego powera. O ile Altair musiał sporo się nakombinować by gdzieś wejść, o tyle Ezio (po nauczeniu się tricku w Wenecji) mógł podskakiwać podczas wspinaczki. A kolejne postaci właściwie wskakiwały po murze. Bohaterowie Syndicate już od początku skaczą jak koty, by po chwili dostać linę.
I w tym momencie zupełnie zapominamy o jakimkolwiek realizmie. Ale czy on nie umarł już przy skakaniu z kilkudziesięciu metrów w kupkę liści? :)
Assasyni wystrzeliwują z rękawicy kilkadziesiąt metrów liny by ślizgać się na niej między budynkami (nawet pod górę, WTF?) a także by dosłownie wjeżdżać jak windą na wszelkie wieże. Coś jak windy obecne już od bodajże dwójki. Krótko mówiąc – dynamika olbrzymia, po prostu skacze się po dachach – rozmieszczonych to dość daleko od siebie. Nie powiem, ma to swój urok. Natomiast jest już zupełnym science fiction.
Ale trzeba przyznać, że po Wieśku, który łamał nogę po skoku z 2 metrów jest to miła odmiana :) To drażniło mnie w Wiedźminie.
Pomocnicy, rozwój
Zgodnie z tradycją, która pojawiła się po raz pierwszy w Brotherhood, możemy werbować pomocników. Pojawiają się oni w wyzwolonych dzielnicach. Jest ich całkiem dużo i już po chwili idziemy kilkuosobową grupką.
Pomocników można rozwijać (wydając na to kasę), rozwijać możemy też postać. Tu rzeczywiście jest ileś możliwości i jak już wspomniałem obie postacie rozwijane są niezależnie.
Miasto
No dobra, trochę pozytywów. Na pewno miasto. Jest zrobione bardzo fajnie, chyba najlepiej po włoskich miasteczkach z dwójki. Klimat Londynu oddany jest świetnie, mnóstwo kominów i dymu, piękny akcent, sporo ludzi. Widoki zapierają dech w piersiach, a jest gdzie wchodzić i je podziwiać.
Natomiast nie oczekujmy takiego stopnia skomplikowania miast jak ma to miesce w przypadku Novigradu w którym po prostu czasem się gubiłem.
Rzeka
Tamiza jest fajnym, nowym elementem. Skakanie po płynących łodziach przypomina starego dobrego froggera. Kto pamięta? :)
Choć prawdę mówiąc – znowu nie jest to trudne. Ot, rozrywka. Fajna rozrywka.
Powozy
Powozy to fajny, nowy akcent, przywodzący na myśl oczywiście GTA. W większości części można było jeździć konno, a tu powozi się całym powozem / karocą / karetą / łotewa. Można przy tym cholernie się rozbijać, taranować inne powozy. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest jednak to, by pamiętać, że trzeba jedzić lewą stroną :D
Podsumowanie
Ech. Sam nie wiem. Fajnie się w to gra, fajniej na pewno niż w Paryż. Ale szczególnie mając do dyspozycji coraz niej czasu i coraz więcej tytułów, po prostu nie do końca chce mi się te grę kończyć. Jest o wiele łatwiejsza niż Wiedźmin, można w nią pykać sobie będąc znieczulonym kilkoma browarami, koledzy opowiadali nawet, że da się grać po dżoincie czy dwóch :) Wszystko jest automatyczne i mechaniczne. To nie Wiesiek w którym się zgubisz lub czegoś nie zczaisz. No niestety lubiłem tę serię bardzo, ale właśnie po polskim hicie i GTA5 zacząłem myśleć całkiem poważnie, że jaranie się skokami w siano to trochę za mało.
Choć nadal je lubię. Ale to już prawie dekada. Ile można?
Wątpię, by Assassin się mocno zmienił. Będą nowe skiny, będą zmiany. Ale rdzeń zostanie ten sam. A jest on już dość mocno zużyty. Po prostu. Lece, zrobię jeszcze jakąś misję, a potem dokończę dodatek do Wieśka. Chyba, że przyjdzie już Battlefront, wtedy wybór będzie jasny.
Ściganie Templariuszy po prostu kręci mnie coraz mniej :(
Tak więc jeśli jesteś fanem serii to kup i popykaj. Jeśli nie masz żadnego innego tytułu – może i warto. Ale nie jaraj się zbytnio i nie buduj zbyt dużych wyobrażeń.
P.S. Pisząc tę notkę wpadłem na pomysł, że mógłbym jednak robić recenzje gier w formie video. Problem polega na tym, że to od cholery roboty. Tekst to dla mnie 30 minut, screenshoty z gry to chwila. Nagrywanie gameplaya i nawet prosta obróbka to sporo czasu. Nie wiem cy ma to sens – gry to nie są tematy które u mnie zgarniają najwięcej zasięgu, a i ruch w tej branży jest spory. Ja nie gram jakoś namiętnie szczególnie w multi, jestem singlem raczej. Ale do każuali bym jakoś pewnie trafiał. Sam nie wiem. Nie chciałoby mi się nagrywać filmów dla 500 osób zbytnio. Z drugiej strony, może właśnie wtedy miałbym większą społeczność z tym związaną? I tak wszystkie gry mam raczej na bieżąco :) Choć czasu tyle co Rock na pewno mieć na to nie będę. Sam nie wiem :)