Dzisiaj poszedłem po hardkorze. Byłem w sklepie zrobić podstawowe zakupy, kiedy lodówka z wielkim napisem PROMOCJA (nigdy jej nie omijam) pokazała mi zestaw z serem. Nie, przepraszam, zanim lodówka pokazała, poczułem smród. Do smrodu sera jestem przyzwyczajony, w końcu to Szwajcaria. Ale tym razem było hardkorowo.
Muszę wyjaśnić, że generalnie lubię eksperymenty. Niektóre – jak na przykład przegrzebki – wychodza mi na dobre. Ba, przegrzebki spróbowała nawet ostatnio Marysia “inżynier-Mamoń-ojem-potrawy-które-już jadłam” Górecka :) Inne, jak choćby ostrygi były nieudane.
Ale już jakiś czas temu przekonałem się, że nie wszystko co śmierdzi musi być niedobre. Dzięki temu oddzieleniu odwiecznego związku smaku i węchu, możemy cieszyć się choćby smakiem serów pleśniowych. No właśnie. Polska szkoła każe jeść te sery które nie śmierdzą. W Polsce jemy Emmentaler, Goudę, czy Morski. Czasem nieco posypiemy spaghetti śmierdzącym w dużych ilościach parmezanem. Zajadamy się serkami topionymi. Serki pleśniowe nie cieszą się powszechną popularnością – ja sam przekonałem się do nich dość późno. Ale sery półpłynne to nisza. Ja też zazwyczaj je omijam – sa pewne granice.
A więc dziś z lodówki poprosił mnie swoim zapachem o zwrócenie na niego uwagi zestaw sera Vacherin do przyrządzania w piekarniku. Przytaczam go tu jako ciekawostkę, bo szansa, że znajdziecie go w Polsce jest niestety znikoma. Ale kto wie? :) Może w jakimś sklepie “Kuchnie Świata”?
O serze Vacherin wspominałem już przy okazji fondue. Ale to trochę inny ser. Otóż mówiłem o twardym serze Vacherin Fribourgeois. To szwajcarski ser z Fribourga używany w fondue. Jego miękki wariant to Vacherin Mont d’Or. To miękki ser podpuszczkowy wytwarzany z mleka krowiego. Śmierdzi na prawdę porządnie :)
Wspomniany zestaw składał się z sera w sklejkowym pojemniczku oraz małej buteleczki białego wina. Pomyślałem – “raz kozie śmierć!” i kupiłem :]

Oczywiście zaraz po wniesieniu go do domu Tata stwierdził, że Denis chyba znowu puścił bąka :) No cóż. Nie przejmowałem się :)
Rozgrzałem piekarnik do 200 stopni. W tym czasie Nakłułem ser widelcem, włożyłem dwa przekrojone ząbki czosnku i polałem winem.

Za dużo wina nie wlałem, bo zaczął wylewać się przez deskę ;) Całość zawinąłem w folię aluminiową i wstawiłem do piekarnika. Musi spędzić tam przynajmniej 20 minut. (Prawdę mówiąc był trochę zimny, radzę podkręcić do 220 i trzymać z pół godzinki).

W tym czasie obieramy ziemniaki i kroimy w kostkę (nie musimy obierać jeśli mają cienką skórkę). Gotujemy je w garnku. Niech będą ugotowane, ale nie miękkie – zupełnie jak na sałatkę. Wystarczy około 10 minut od zagotowania. Nie wspominałem przy okazji fondue, że zamiast chleba można do niego użyć także właśnie ziemniaków! Szwajcarzy uwielbiają ziemniaki (czyli “jabłka z ziemi” jak to mówią) prawie tak jak Poznaniaki. Pyry oczywiście :)

Ziemniaki posypujemy nieco pieprzem i gałką muszkatołową. Gdy ser jest już porządnie nagrzany, serwujemy go na talerzu. Powinien mieć konsystencję zupy.
Mamy dwie możliwości – albo nadziewamy ziemniory na widelczyk i maczamy w serze a la fondue, albo wlewamy sobie trochę sera na ziemniaki – zupełnie jak raclette.
A wrażenia? Z jednej strony pozytywne – ser po nagrzaniu wcale tak bardzo nie śmierdział i był całkiem zjadliwy. Z drugiej natomiast – bez rewelacji. Tata się nawet skusił, ale nie zjedliśmy całego sera. Nie było rewelacji – przynajmniej takich jak w przypadku fondue. Ale kto wie, może wam będzie bardziej smakowało? :) W każdym razie – smacznego! I owocnych poszukiwań sera ;)
