Na film szedłem bez specjalnych nadziei. No dobra, miałem ich trochę, bo Marek czyli Pan Rysownik, napisał, że to najlepszy film Marvela, a ja mu ufam w tych kwestiach. Ale wcześniej plakaty mnie nie ruszały, postaci raczej nie znam (trochę, z LEGO Avengers na PS4), komiksów raczej nie czytam. Ale poszedłem tam oczywiście z moim wiernym kompanem Soo, który wszystkie komiksy ma w jednej komórce swojego mózgu. Ot, męski tydzień, rozerwiemy się.
I wiecie co? Jak to mówiłem Paweł Jumper – “kur…, rzeczywiście!”. Ten film jest epicki. Uwielbiam go i na pewno obejrzę go jeszcze nie raz. I tak, pretenduje do najlepszego filmu Marvela.
Otóż wiecie, w filmach z tego gatunku zazwyczaj wybaczasz twórcom, że są dziury logiczne, albo że sa ckliwe sceny. Człowiek mówi sobie “trudno, co tam”. Tutaj sceny były dwie (częściowo wyszydzone), a dziur praktycznie nie było. Zawieszenie niewiary niepotrzebne. A całość? Jak można nie kochac filmu, który ma:
- superbohaterów
- mega dawkę ironii
- kobiety-alieny, które upewniają cię, że nie byłbyś rasistą międzyplanetarnym, wręcz przeciwnie :D
- Piękne miasta w kosmosie
- Masowe zniszczenia
- Bitwy 3D, których nie powstydziłyby się Gwiezdne Wojny
- Fajną grę aktorów
- Niebanalne story
- Zahaczenie o Avengersów (w sumie wspólnie uniwersum)
I to wszystko… w sosie muzyki z lat 70/80. Tak, główny bohater kocha tę epokę. I ta muza ciągle gra.
Aha, jeszcze jedno. To trzeba zobaczyć w IMAX. Po raz kolejny stwierdziłem, że 3D ma sens, ale właśnie dla takich filmów. I tak zrobionych. Mega fun!
Tak więc obowiązkowo do kina, kto może do IMAX-a. Film wymiata. “Dla mnie się podoba” jak to mówią w Białymstoku :)