Nie wiem czy obejrzenie serialu o którym wszyscy trąbią od ponad miesiąca opóźniałem jedynie z powodu wakacyjnych wyjazdów, czy podświadomie dokonywałem “pleasure delay” (fani Vanilla Sky doskonale będą wiedzieć o czym mówię). Bo w to, że serial mi się spodoba wiedziałem już od momentu w którym zobaczyłem screen, czy może plakat (jeśli trzymamy się stylistyki końca XX wieku) reklamujący to dzieło. Chłopaki na BMX-ach to przecież E.T. i milion innych skojarzeń. Szczególnie dla kogoś kto pamięta lata 80. I choć na ten temat napiszę kiedyś osobny tekst (do którego zbieram się, bez ściemy, od dobrych 5 lat), to nie mogę o pewnej rzeczy nie wspomnieć. Ale o tym za chwilkę.
Przeczytałem nawet tekst Zwierza Popkulturalnego o serialu i choć zazwyczaj jestem dość zgodny jeśli chodzi o jej opinię, to tym razem po prostu nie mogę się zgodzić. Co więcej, nie mogłem się zgodzić jeszcze zanim w miniony weekend urządziliśmy sobie maraton i łyknęliśmy 8 odcinków właściwie na dwa razy.
Jeśli jakimś cudem ominął cię ten serial i informacje o nim to nadmienię, że dzieje się on w latach 80 w małym amerykańskim miasteczku i łączy w sobie klasykę gatunku, czyli właśnie opowieść o amerykańskich nastolatkach z elementami bardziej pasującymi do X-Files, czy Obcego. I choć sama historia jest całkiem fajna i wciągająca to nie trafimy tu na wartkość akcji i mnogość wątków do których przyzwyczaiły nas seriale ostatnich lat, takie jak Gra o Tron. Ba, nie ma nawet twisterów i niewyjaśnionych wydarzeń znanych z LOST – serialu mimo wszystko już dość wiekowego. Nie, nie jest nudno, nie jest bardzo przewidywalnie (choć nieco), nie ma dłużyzn i niepotrzebnych fragmentów. Ale jest coś zupełnie innego. To oczywiście wiernie odtworzone lata 80, które w amerykańskiej wersji są na swój sposób moimi wspomnieniami. Wspomnieniami naszymi, wspomnieniami całego mojego pokolenia. Naszymi, nie naszymi.
Urodziłem się u schyłku PRL-u. Nie pamiętam zbyt dobrze pierwszej połowy lat 80, natomiast pamiętam już dość dobrze ich końcówkę. I muszę wam powiedzieć drodzy czytelnicy, bo pewnie część z was jest za młoda, by to pamiętać, że wcale nie było to tak fajne i kolorowe jak można sądzić dziś z różnego rodzaju nostalgicznych stron, czy fanpejdży. Zdjęć starych piórników, linijek i cyrkli. Nie, to wcale nie było fajne. Gdy zdejmę filtr nostalgii, który zazwyczaj pokazuje przeszłość w różowych barwach, to tak naprawdę odbieram tę dekadę tak jak Tyrmand odbierał lata 50 w Polsce. “Gówienność”. To było słowo, którego użył w Dzienniku 1954 i ono oddaje całe moje odczucie tego co było wokół mnie w latach 80.
Ciężko to zrozumieć komuś kto urodził się w roku 90, komuś kogo to wszystko ominęło. Równo 30 lat temu, w sierpniu 1986 roku, pojechałem z rodzicami jako mały gnojek do Grecji. I tam zobaczyłem po raz pierwszy na własne oczy supermarket. Sklep, w którym nie brakowało towarów, w którym zeszyty miały kolorowe okładki, a lody – kolorowe opakowania.
W Polsce może nie przymierałem głodem, nie odczuwałem w żaden sposób represji, które serwowało państwo. Ale to wszystko było nijakie jak owsianka na wodzie. Jak mięta, którą musieliśmy pić na koloniach, bo zabrakło herbaty. Jak buty “Juniorki” i szkolne stylonowe fartuszki. Gówniane i nijakie. Ale my potrafiliśmy sobie z tym poradzić – mieliśmy inny świat.
Świat amerykańskich seriali. Świat w którym wszystko było ładne i kolorowe. Nie zastanawialiśmy się nad tym, czy to prawdziwe, czy nie. Co jest fikcją, a co nie. Nie znaliśmy prawdziwej Ameryki, ba, ja w sumie nadal jej nie znam, nie byłem nigdy w USA. Ale gdy dziś patrzę na klasyczne amerykańskie miasteczko z filmu, to widzę swoje wspomnienia. Wspomnienia, które budowałem w swojej głowie równolegle do gównianej i burej rzeczywistości dnia codziennego. Bo tam wszystko wydawało się lepsze.
Koledże z metalowymi szafkami i pojedyncze ławki. Sportowe kurtki “varsity” z rękawami w innym kolorze i haftowaną literą na piersi. Samochodowe kina, sok pomarańczowy i płatki na śniadanie. Mógłbym tak wymieniać i kiedyś to zrobię, ale miałem pisać o serialu. Dlatego pozwól, że już przestanę, wyjaśnię tylko skąd ta moja porcja wspomnień.
Otóż Stranger Things doskonale gra na tych strunach, na tych moich wspomnieniach, które zawsze były fikcją, ale odkładały się w głowie równolegle do rzeczywistości. Świat równoległy (sic! ale nie będę spoilował) do naszego. Rola chłopaków z amerykańskiego przedmieścia, w którą wchodziłem tak często. Odegrana tak dobrze, że nadal mentalnie cofam się do czasów nastoletnich i przeżywam losy bohaterów, którym wiekowo bliżej do moich dzieci niż do mnie.
A jest to odtworzone naprawdę genialnie. Scenografia, samochody, muzyka, stroje, fryzury. Wszystko. Prawdę mówiąc nawet rzeczy, których pewnie jako gnojek bym nie zauważył. To, że dzieciaki jeżdżą sobie po zmroku na rowerach i rodzice im na to pozwalają. Nikt ich nie gania, nie ma przecież jak do nich zadzwonić na komórkę. Wszechobecne papierosy.
Czy to nudne? Czy to stereotypowe? Czy to klisze? Tak. To klisze. Ale ja, w przeciwieństwie do niektórych, wcale nie oczekiwałem czegoś więcej. Budowania czegoś nowego, wchodzenia w jakiś pastisz, czy robienie z tego neo-80s. Jest dobrze tak jak jest. Cały majstersztyk polega moim zdaniem właśnie na tym, że nie przekroczono żadnej granicy sztuczności, że nic nie zostało sparodiowane. Nie chciałbym tego. Bo to moje wspomnienia. Moje, nie moje wspomnienia. Świat, który znam tak dobrze, jak własny. W wersji mocno retro – 1983 rok to właściwie początek tego typu produkcji, większość z nich (oprócz Cudownych Lat) działa się raczej na przełomie 80s i 90s, czy w trakcie lat 90 (Beverly Hills 90210). Trochę śmieszą wielkie walkie-talkie i niektóre fryzury, czy spodnie z ultra wysokim stanem, ale resztę przyjmuję z roześmiany pyskiem, jak bardzo stereotypowe by nie było. Piękny chłopak z koledżu, piękna dziewczyna i outsider, dziwak, creep. Nie rozumiejący nic ojciec pod krawatem. Areszt domowy w pokoju na pierwszym piętrze i wślizgujący się przez okno chłopak. Policjant działający na granicy prawa. Bezwzględni ludzie w płaszczach działający z ramienia jakieś Agencji Rządowej.
Nie, nie potrzebuję niczego więcej. Uwielbiam to.
Oglądać!