Pierwszy sezon Sex Education był czymś zupełnie nowym, zarówno pod kątem tematyki i formy. Niby klasyczna forma “high school kids’ problems” jest stara jak lata 80, ale jednak tu wyglądało to zupełnie inaczej.
Po pierwsze całość dzieje się w UK (choć nie jest to takie oczywiste, ale o tym później), po drugie mimo wszystko tematyka związków na tak głębokim (sic) poziomie to pewne novum. I to nie od strony patologii (jak w Euphorii) a od strony edukacji.
Ok, sama wizja dzieciaków tłumaczących w dorosły sposób “te sprawy” rówieśnikom była od początku dziwna (i to pytanie zostaje w głowie do końca) ale syn psycholożki i dziewczyna wychowana w bardzo ciężkich warunkach tłumaczą w jakimś stopniu ich dojrzałość.
Zabieg polegający na obsadzeniu starszych aktorów (główni aktorzy w ostatnim sezonie mają po 25-30 lat) w roli nastolatków też jest czymś normalnym, ale tu pasowało to dość mocno i pozwalało łatwiej wczuwać się takim dziadom jak ja w tę rolę i utożsamiać z bohaterami i ich problemami.
Od pierwszego sezonu minęło już kilka lat – tak dzisiaj kręcone są seriale – więc nie opiszę Wam tu dokładnie jak podobały mi się kolejne odslony, pamiętam natomiast, że na każdy czekaliśmy i żaden nas nie zawiódł.
Gillian Anderson czyli Scully z X-Files jest wspaniała, pamiętałem ją jako dość drewnianą postać, tu kipi emocjami. Eric, czyli homoseksualny przyjaciel głównego bohatera jest boską postacią w której mógłbym się zakochać ;) Przez sezony przewijało się ileś lepiej lub gorzej zagranych postaci, na pewno warto zwrócić uwagę na Michaela i Adama, czyli świetnie zagrane rolę ojca i syna, oraz ich transformację i walkę ze sobą samym (i sobą nawzajem).
Sezon 3
Ostatni sezon na początku trochę mnie odrzucił mega mocnym uderzeniem mniejszościowym, za dużym nawet jak na moje mocno lewicowe standardy. Gdy w głównej grupie pojawia się para transseksualnej dziewczyny z transseksualnym chłopakiem, osoba głucha, mamy ciągle geja i osobę niebinarną, osobę na wózku, biseksualistę, po chwili także osobę aseksualną, to myślisz sobie czy ta zupa nie jest zbyt esencjonalna.
Jednak okazuje się, że to wszystko po to, by w jednym sezonie pokazać naprawdę dużo związanych z tym wątków. Wątek wykluczenia, wątek depresji i samobójstwa, rozwarstwienia społecznego, próby toskycznej kontroli w związku, poszukiwania ojca, molestowania w dzieciństwie, kurcze, jak ten sezon dojrzał razem z bohaterami! To już nie jest pół śmieszny serial o problemach z pierwszym razem, to naprawdę głęboki serial o problemach, o których nie mówiło się głośno, gdy ja byłem w tym wieku.
Brak czasu i miejsca
I jeszcze jedno. To co zafascynowało mnie w tym serialu, to fakt że dzieje się on w niezdefiniowanym czasie i przestrzeni. Już tłumaczę.
Otóż seriale i filmy brytyjskie często rozpoznawane są od razu po wielu elementach. Tu – z tego co wiem specjalnie – wielu z nich nie ma.
Większość aktorów posługuje się rzeczywiście brytyjskim RP (received pronunciation), choć przecież Scully jest Amerykanką (ale wieloakcentową). Pojawiają się postacie mówiące w scouse (czyli dialekcie Liverpoolu), czy Irlandii Północnej.
Samo miasteczko wygląda trochę jak z bajki – pagórkowaty teren porośnięty malowniczymi lasami kazał mi się zastanawiać czy to nie jest jakiś inny region świata. Brakuje mi takich typowo brytyjskich elementów po których często można rozpoznać film czy serial już po kilku sekundach.
Jeszcze lepiej jest z czasem – wydaje się to współczesne, ale ubiory pasują czasem do lat 80, czasem do 90, czasem do 70, czasem do współczesnych. Gdy przyjrzycie się dokładniej to samo jest z technologią. Owszem, uczniowie używają internetu i wiadomości, ale w sumie nie wiadomo czy to SMS-y, Messenger czy co. Kamera którą nagrywany jest Otis wygląda jak VHS, a akcesoria dziecięce używane przez Jean są mega retro. Z tego co czytałem to celowy zabieg, by uczynić film bardziej uniwersalnym!
Moim zdaniem udało się to na medal. Serial polecam bardzo, będziemy za nim tęsknić.