Przepis na te pomidory jest tak prosty, że chciałoby się powiedzieć “prostacki”. Ale przeciez kategoria “łatwe” też musi być zapełniona :) Przywiozłem go – o dziwo – aż z Indii, choć przepisu tradycyjnie indyjskim bym nie nazwał. Ba, trudno w ogóle cokolwiek o nim powiedzieć bo jest bardzo łatwy. Przypomniał mi się paradoksalnie właśnie teraz, w porze kiedy pomidory smakują jak kawałek plastiku pomalowany na… no właśnie, nawet nie na pomidorowo tylko bladopomidorowo. Ale właśnie teraz, kiedy kogoś najdzie chęć na pomidora, może zjeść go w ten sposób, może częściowo zmieni to jego plastikowy smak. Oczywiście w lecie – polecam! Aha skąd Hari? Był to kucharz mojego wujka który mieszkał w Indiach. Tam to całkiem normalne że każda osoba zarabiająca powyżej średniej, ma swojego kucharza a nawet praczkę. Praczka jest tańsza od pralki i prądu który pralka zużywa! Hari przyrządzał te pomidory prawie codziennie, a my przywieźliśmy ten prosty przepis w bury przełom lat 80 i 90.
Składniki:
- pomidory
- oregano
- czerwona cebula
- ocet winny
Pomidora kroimy cienko na plasterki. Ja zawszę kroję pomidora wszerz a nie wzdłuż rdzenia, tak że ostatni plasterek to kółeczko z zielonym pipsztykiem :) wtedy mniej wycieka i imho ładniej wygląda. Układamy je na talerzu tak aby jak najmniej się przykrywały.
Następnie kroimy cebulę i układamy pojedyncze krążki na pomidorze. Ja niestety nie miałem akurat czerwonej, ale nie bądźmy purystami ;)

Solimy, pieprzymy, posypujemy oregano. Skrapiamy lekko octem – może być spirytusowy. Nie za dużo, tak aby mniej więcej jedna kropla spadła na jeden plasterek :)