Nie sądziłem prawdę mówiąc, że mogę tak bardzo zaskoczyć się jazdą na rowerze. W końcu jeżdżę na nim od wielu lat. Ale zanim o tym opowiem musicie przejść przez moje rowerowe historie oraz przyznanie się do tego jak głupi byłem w wieku lat 18. Gotowi?
Moje rowerowe życie mogę podzielić na trzy etapy.
Pierwszy…
…skończył się wraz z ukradnięciem mojego Jubilata. Ktoś chamsko wyjął go z ogródka, do tej pory nie mam pojęcia jak to było możliwe, bo wcale łatwo nie było tam się dostać. Jakieś dwa lata wcześniej spod garażu został sprzątnięty mój Wigry 3. Zacząłem mieć dość i nie kupiłem sobie nic innego. Zresztą to nie był czas na rowery – miałem jakieś 14 lat, a jeżdżenie na rowerze po osiedlu nie zbliżało mnie zupełnie do tego co stawało się wtedy najważniejsze, czyli podrywania dziewczyn. Te były na imprezach, albo w górach gdzie znowu chadzałem z plecakiem, oczywiście piechotą.
Roweru nie miałem, choć wiedziałem, że w garażu czeka na mnie składana od lat przez Tatę kolarka. Tata powiedział sobie kiedyś, że da mi ją na 18 urodziny. Była piękna i oldskulowa – z kierownicą „barankiem“ i napisem JAGUAR na ramie. Niestety ja w wieku 18 lat uważałem ją za straszliwy obciach i czym prędzej kazałem komuś oddać. W końcu modne wtedy były „górale“. O losie, jakiż byłem głupi.
Drugi
Niedługo potem dostałem MTB w postaci GIANTA i to właśnie na nim jeździłem przez ostatnie lata. Nie jakoś nadmiernie dużo, choć zdarzało mi się zrobić 90 kilometrów w ciągu dnia, czy wyskoczyć na kilkudniowy, rowerowy wypad po Mazowszu. Ale potem pojawiły się dzieciaki, a jeżdżenie z nimi trochę się skomplikowało. Zresztą prawdę mówiąc nie czułem aż takiego funu w jeżdżeniu rowerem. Aż…
Trzeci
I teraz zaczyna się etap trzeci. Cały na bia… na czerwono. Bo ramę w takim kolorze (ze względów bezpieczeństwa) sobie wybrałem. Polka Bikes zgłosili się do mnie z propozycją przetestowania ich stylowej kolarzówki – POLKA PISTA.
- Na początku mówiliśmy o ostrym kole. Polka Pista występuje bowiem w dwóch wariantach – ostre koło, oraz singiel. Dla tych, którzy są mało obeznani:
singiel to wariant roweru z jednym biegiem, bez przerzutki. Przekładnia ustawiona jest tak, że jest w miarę uniwersalna, można jechać po płaskim, po szosie, czy podjechać pod wzniesienie. Wszystko oczywiście po to, by zaoszczędzić na wadze. - „Fixie“, czyli “ostre koło” natomiast to bezpośrednie przełożenie łańcucha na koło. Znaczy to tyle, że zawsze gdy kręci się koło – kręcą się pedały. Zupełnie jak w dziecięcych rowerkach, z pedałami na przednim kole. Rowery takie są upodobane przez kurierów miejskich oraz całą wielkomiejską hipsterię ;) Podobno jeździ się na nich specyficznie, ale człowiek mniej się męczy. Niestety nie da się przestać kręcić nogami i to chyba najbardziej mnie martwiło.
Po namyśle zdecydowałem się na singla. I dobrze. Na „ostrym“ pojeździłem chwilkę na próbę, ale jakoś nie przypadło mi to do gustu. To pewnie kwestia przyzwyczajenia – odruchowo co jakiś czas zatrzymywałem nogi, ale pedały przypominały mi bezlitośnie, że NIE MA PRZERWY! Może ma to urok, może jest łatwiej, może… do tego po prostu nie dorosłem ;) Tak czy inaczej wsiadłem na moją Poleczkę i ruszyłem.
Pierwsze wrażenie było niesamowite. Pamiętam, gdy kilka lat temu kumpel Bartek opowiadał mi o tym, że jazda na tego typu rowerze to zupełnie inny wymiar. I miał rację. Rower tak lekki, z tak cienkimi oponami sunie po szosie tak szybko, że jedyne porównanie, które przychodzi mi na myśl to samochód wyścigowy na torze versus zwykła rodzinna fura wypakowana bagażami.
Rower waży około 9 kg, czyli połowę tego co przeciętny MTB. Byłem zdziwiony tym, że na spokojnie osiągam prędkości rzędu 30 km/h, z lekkiej górki rozpędziłem się do ponad 40 km/h. Przy dłuższych wyjazdach średnia prędkość to 20 km/h i naprawdę robię to bez większego wysiłku, a nie jestem jakoś specjalnie przygotowany, czy w formie.
Waga oraz opony też robią sporą różnicę. Na jednym biegu – tym samym dzięki któremu rozpędzam się do takich prędkości, spokojnie podjeżdżam pod górkę. Oczywiście nie jest to jakiś 45 stopniowy hardkor, ale bez większego wysiłku wjeżdżam z tunelu WZ na Miodową.
Mój pierwszy werdykt jest taki, że zakochałem się w tym rowerze. Oczywiście olbrzymi wpływ na to ma fakt, że to właściwie moja pierwsza „kolarzówa“, ale nie widzę teraz sensu jeżdżenia na innym rowerze (szczególnie górskim) po mieście. A przesiadka na Veturilo to trochę jakbym wsiadł do czołgu. Właściwie jedyna rzecz do której mogę się przyczepić to fakt, że hamulce są tylko na górze kierownicy – przy pozycji pochylonej i trzymaniu kierownicy w dolnej części nie mam jak hamować bez przełożenia rąk wyżej. Ale coś za coś – to pewnie znowu kwestia wagi, a także tego, że nie jest to rower stricte wyścigowy, tylko miejska kolarka. A stylu… no cóż. Stylu jej odmówić nie można :)
Więcej danych znajdziecie pod tym linkiem.
A jeśli ktoś chciałby identyczną Pistę jak moja – jest to Cyklon. A tu jego podstrona.
Ach. Last but not least. Cena. Ta wywoławcza to 2799 zł. Natomiast zwykłe Polki to 1599 zł.
I co ważne – to rower polski! Nie jestem fanatykiem kupowania polskich rzeczy na siłę, wtedy kiedy są słabe. Nie jeżdże Polonezem ani polskim fiatem. Nie mam polskiego komputera. Ale fajnie jak polskie firmy robią takie rzeczy jak hulajnogi Hoolay czy Hulam, albo Mega Hulajnogę, albo właśnie tak fajne rowery.
A tu garść fotek – w końcu faceci zakochują się raczej oczami, a nie tylko rozumem ;)






Acha, a już niedługo kolejne rowerowe notki, czyli jak wygląda świat z siodełka i czy cokolwiek zmieniło się w moim postrzeganiu kierowców – rowerzystów – pieszych.