To dziś. 1 lipca. Znowu zupełnie niespodziewanie minęło pół roku. Dla mnie pół roku wyjątkowe – otóż właśnie w grudniu ubiegłego roku postanowiłem rzucić “ciepłą posadkę” (jak to niektórzy ujmowali) i zająć się pełnoetatowo Koszulkowem. Czy to była dobra decyzja? Z całym szacunkiem branżunio, ale zajebista :)
Czego się bałem? Że się nie utrzymam, że umrę z samotności, że ego mi sflaczeje bo będę po prostu sprzedawał koszulki, że nie będe miał samozaparcia i będę w ciągu dnia grał sobie na PS3 zamiast pracować. A jak jest w rzeczywistości?
Patrzę sobie na wyniki. Znowu miesiąc lepszy od poprzedniego, tym razem przebiliśmy grudzień zeszłego roku (a ten zawsze jest niebotyczny). Zamówienia hurtowe lecą jak szalone, mamy trochę klęskę urodzaju, jesteśmy w trakcie rekrutacji nowych osób, bo nie wyrabiamy. Biznes jest daleko od upadku :)
Rzeczywiście trochę brakuje mi ludzi. Przy pracy w samotności człowiek nie ma do kogo otworzyć gęby, co w moim przypadku, jak wiecie, musi być bardzo trudne. Ale ma to też zalety – mogę bardziej skupić się na pracy :) Dlatego też zrezygnowałem z jeżdżenia do coworków – po pierwsze mam trochę daleko (po tej stronie Wisły więcej lasów niż coworków), po drugie mam w domu pokój w którym jest urządzone biuro – nie muszę pracować w sypialni, czy pokoju w którym jem. Mam świetny widok i fajne widgety w oknie. Jest dobrze :)
Myślałem, że pracy jest na 4-6h dziennie. Tu najbardziej się myliłem. Pracuję od rana do 17, odbieram dzieciaki z przedszkola i często pracuję na drugą zmianę. Nie mam często kiedy zjeść lunchu, pewnie dlatego też schudłem parę kilo. Playstation? Raczysz żartować. Moja todo-lista jest dłuższa od monitora (musze dokupić większy monitor), a ja nie wiem za co się zabrać. Staram się pisac regularnie na blogu (choć zmniejszyłem ich ilość), próbuję robić vloga, ale czas czas czas….
Ego? No tak. Mój ulubiony punkt. Pisałem już w mojej “odchodnej” notce, że branżuni zbytnio żałowac nie będe, bo nadęta i nadmuchana. Troszkę tak jest. Ludzie zarabiający w większości nieco więcej niż tramwajarz w Warszawie i wielkie mniemanie. Oczywiście nie wszyscy, ale c’mon. There is life out there! Srsly! :) Czasem wybiorę się na jakąś branżową imprezę, ale jestem chyba coraz dalej od tego. Przyjeżdżam raczej zobaczyć się z ludźmi – tych żałuję, ale przecież nie wyjechałem.
Co więc najbardziej mi przeszkadza? To samo. FACEBOOK. Błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. Platforma która przynosi mi zyski (ciągle śmieszą mnie te osoby które tak na nim psy wieszają, a oni po prostu nie potrafią go wykorzystać) ale także straszliwie rozprasza. Przy moim wiecznym A.D.D. to masakra. Co chwilę powiadomenie, co chwilę dyskusja w którą się wdaje. To potrzebne, ale rozwala mi kompletnie plan dnia i to co mam robić. Wyłączyłem powiadomienia, zamykam kiedy się da zakładkę. Walczę :)
I to chyba tyle podsumowania. Jakiś wniosek na koniec? Zakładajcie biznesy. Tu naprawde jest kupa kasy. Niekoniecznie ten, to bardzo trudny biznes (mówię serio, nie po to żeby odstraszyć ;), ale zakładajcie. I nie mówię tylko o startupach – tak bardzo się je gloryfikuje, a często to więcej gadania niż realnego biznesu. Innowacje są wszędzie, jest mnóstwo miejsca w tradycyjnych gałęziach biznesu, wystarczy spojrzeć na nie pod innym kątem i podejść w nieco inny sposób niz konkurencja. A nie robić kolejną apkę z to-do listą. Duh.
A planów mamy dużo, bardzo dużo. Oby się udały.
Dzięki. To WAM teraz dostarczam produkty, a nie bezdusznym, marudzącym brand managerom. To WY kupujecie je za własną kasę, a nie za kurczące się budżety klientów. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia, że robię coś, czego nie chcę robić.
Nikt mi nic nie każe.
Jest dobrze.
P.S. Wkręciłem Was nieco. I tak żyłem bez budzika. Dzieciaki robią mi za budzik. Może i dobrze, nie ma czasu na leniuchowanie z rana. Ale jak jestem naprawdę zmęczony to ucinam sobie drzemeczkę. BO MOGĘ! :>