Retro bloger. Tak przedstawił mnie Andrzej Tucholski, gdy wkraczałem na scenę, by wziąć udział w panelu tegorocznej Blog Conference Poznań. I nie była to dla mnie żadna niespodzianka, w sumie sam podpowiedziałem mu ten epitet. Nie chodzi tu bynajmniej o moją metrykę, a o to, że bloguję już od naprawdę wielu lat i pamiętam, gdy blogi były tylko pamiętnikami. I choć blogerem z krwi i kości nazywam siebie od stosunkowo niedawna, to obserwatorem blogosfery jestem od ponad dekady.
Nie byłbym w stanie wymienić wszystkich konferencji, warsztatów czy innych blogerskich spotkań w których brałem udział. I nie chodzi tu bynajmniej o zamroczenie na afterparty, w których to zawsze biorę aktywny udział :D a o fakt, że było tego naprawdę sporo. Po każdym takim spotkaniu pojawiają się dwa pytania: czy te spotkania mają sens, oraz dokąd zmierza blogosfera. Postaram się więc na oba odpowiedzieć.
Po pierwsze – tak, mają. Jak najbardziej mają. I choć blogosfera mocno się zmienia (o czym za chwilę), to jeśli ja, stary dinozaur, jestem w stanie z każdego takiego spotkania wynieść sporo wiedzy i dowiedzieć się czegoś nowego, to tym bardziej wiedzę może wynieść ktoś, kto dopiero stawia pierwsze kroki. A tych osób – wbrew pozorom – jest na tych imprezach większość.
Gdy jechałem na tę imprezę i patrzyłem w monotonnie mijające mnie pasy autostrady, a moje myśli zaczęły biegać wokół moich wszystkich blogo-przemyśleń z ostatnich lat, doszło do mnie, że blogosfera jawi mi się jak wszechświat po wybuchu. Im więcej czasu upływa tym bardziej się rozszerzamy i idziemy w swoich kierunkach – tysiącach kierunków. I ten proces będzie postępował, nie ma chyba innej możliwości. Co więcej – zarówno Tomek Tomczyk w swojej prelekcji, jak i Paweł Opydo w naszym panelu, wyrazili dokładnie to co myślę. Jesteśmy coraz bardziej różni i coraz ciężej rozmawia się na wiele tematów, gdyż specyfika naszego pisania, a nawet kryteria sukcesu są inne.
To dość naturalne, że początkujący blogerzy patrzą na tych, którzy odnieśli sukces próbując się czegoś od nich nauczyć. I choć nie mówię, że to złe, to chciałbym przestrzec przed jednym – nie znajdziecie u nikogo absolutnie słusznych odpowiedzi na nurtujące was pytania. Nie znajdziecie odpowiedzi, bo nikt ich nie ma. Możecie podpatrzeć pojedyncze kwestie, dopytać o to, czy owo, ale nawet tu nie ma pewności, że zadziała to u Was. To trochę jak z siłownią. Wydaje się, że dobrze dobrany zestaw ćwiczeń i dobrze dobrana dieta, plus sporo wytrwałości, raczej przyniosą pożądany skutek. Teoretycznie tak, ale każdego motywuje coś innego, ja czekałem 20 (!!!) lat, zanim odnalazłem to, co przekonało mnie do ćwiczeń i do diety. Bo się różnimy.
A jako blogerzy różnimy się tak bardzo jak się da i to będzie się tylko pogłębiać. Mogliśmy mówić o wielu podobieństwach 10, czy 15 lat temu, gdy większość blogasków była pamiętnikami, a nie platformami do osiągnięcia setek różnych celów.
Pani swojego czasu, czyli Ola Budzyńska podczas swej (skądinąd bardzo ciekawej) prelekcji już na samym początku odniosła się nieco autoironicznie do faktu, że zaczęła blogowanie od razu z myślą o zarabianiu, a nie o tworzeniu treści. Trochę ironicznie ustawiając się w pozycji Gorszego Sortu Blogerów, co było oczywiście “piciem do” wielu dyskusji na temat etyczności zarabiania. Czy któreś podejście jest uniwersalnie lepsze? Nie, oczywiście że nie. Oba podejścia są ok. Ale takich różnic jest więcej.
Mamy kompletnie różne cele. Ja zawsze pisałem dlatego, że chciałem gdzieś pisać. Zarabianie przyszło po drodze i nadal jest drugorzędne. Inni założyli blogi, by zrobić biznes. Czy którekolwiek podejście jest jednoznacznie lepsze? NIE. Ola mówiła też o niskiej liczbie UU. Na tej podstawie pewnie zostałaby zakwalifikowana jako mała blogerka. Natomiast liczba subskrybentów jej newslettera pokazana w tysiącach, czy też zarobki na sprzedaży własnych produktów mogłyby wprowadzić niejednego blogera w osłupienie. Czy ważniejsza jest więc liczba UU, liczba subów, a może liczba fanów na fejsie?
Nie ma jednej właściwiej ścieżki, skoro nie mamy jednego, wspólnego celu. A skoro nie mamy wspólnego celu, to nie ma tej cholernej Drabinki Sukcesu, na której możemy wszystkich ustawiać licząc szczebelki. To dość trudne do zrozumienia, bo jako społeczeństwo uwielbiamy ją budować i porównywać się z innymi. Kto ile zarabia, kto jaki ma samochód, kim są jego rodzice. Gros zła w blogosferze uczyniły tu pieniądze, bo gdy pojawiają się pieniądze, zawsze zaczynają się problemy. Blogerzy nagle zaczęli szeregować się na lepszych lub gorszych do współpracy, a mało ogarnięci marketerzy i pracownicy agencji (trudno być dobrze ogarniętym, gdy chodzi o coś zupełnie nowego) zaczęli szukać różnych łatwych sposobów na ich klasyfikację (i zazwyczaj wygrywa tu cholerne, tak mało znaczące UU, ale o tym będzie osobny tekst).
Gdy Ola, Michał Szafrański, czy Konrad Kruczkowski mówią o swoim sukcesie, jedyne co możecie zrobić to pomyśleć “co z tych rzeczy, jeśli cokolwiek, przyda się mnie”, a nie traktować tego jako własnej recepty na sukces. Bo nigdy nie zostaniesz drugą Olą, Michałem, czy Konradem. Pewnie masz inne założenia, inną specyfikę, inną tematykę, inne wartości, inną grupę docelową. A przede wszystkim – oni już istnieją i zajęli to miejsce. Choć możesz przeanalizować to co mówią i zastanowić się co rzeczywiście może się przydać, a co nie.
Trochę zaskoczył mnie Tomek Tomczyk, który powiedział w prezentacji jasno – nie wierz w mity, nie wierz w cudowne sposoby, choć miałem wrażenie, że kiedyś sam trochę ich podawał. Ale to normalne – dojrzewamy blogersko i zmieniamy nasze podejście. Część z tych sposobów nigdy nie działała, wierzyliśmy w to, bo w coś musieliśmy wierzyć. To co działa dla osoby A, nie zadziała dla osoby B. Wystarczy pomyśleć o sławetnych “złotych godzinach” publikacji – ja sam wiem, że inne godziny działają mi na tym blogu, a inne na Mikemary, dlatego, że to nieco inne grupy docelowe mające inny rozkład dnia. Ale tak będzie z multum rzeczy.
Dobitnie przekonaliśmy się o tym, przygotowując się do panelu “jakość w blogosferze”, gdyż w trakcie naszej dyskusji okazało się, że trudno ją zdefiniować. A raczej trudno powiedzieć, co jest jej brakiem.
Naturalność vs dopieszczenie. Co jest lepsze? Czy bardziej jakościowe są treści spontaniczne, nieobrobione, #nofilter? Czy dopieszczone, stworzone wedle strategii, zafiltrowane i obrobione?
Elitarność vs masowość. Co jest lepsze? Czy lepiej grać jazz czy disco polo? A może pop? Czy lepiej pisać teksty intelektualne, czy raczej bardziej masowe, które trafią do masowego odbiorcy?
To SEO or not to SEO. Czy pisać teksty i tytuły pod wyszukiwarki, i tworzyć treści na które ludzie wchodzą z Google, czy raczej tworzyć teksty na ambitne tematy, których jeszcze nikt nie poruszał (a co za tym idzie mało kto szuka o nich informacji)? Czy “sprzedać się wyszukiwarce” i robić wszystko pod nią mając 90% wejść z Google, czy inwestować w tworzenie społeczności?
Czy współpracować z markami i agencjami, czy tworzyć własny produkt i go sprzedawać? A może zupełnie brzydzić się kasą?
Czy blogi powinny być eksperckie czy nie? Ja sam nie raz myślałem, że muszę koniecznie zostać ekspertem w jakiejś dziedzinie, by odnieść tak zwany SUKCES, ale potem uświadomiłem sobie, że ani Tomek Tomczyk, ani Janek Favre, ani Janina Daily nie mają blogów eksperckich, a są dobrzy w tym co robią. Droga ekspercka nie jest więc jedyną drogą.
Na te pytania i tysiące innych nie ma jednoznacznie poprawnej odpowiedzi, choć warto byś ty je miał. Wszyscy mamy inne założenia, inne cele i inne kryteria sukcesu. Spotykam czasem blogerów piszących do zupełnie innej grupy niż ja, choć prawie mi nie znanych, rozmawiam z nimi i nagle słyszę pytanie “jak zrobiłeś to, że jesteś ta rozpoznawalny, że masz tak silną markę osobistą?”. Podczas gdy ja chcę się spytać “wow, jak w tak krótkim czasie doszedłeś do 150 tys UU?!”.
Ja wiem (choć nie zawsze) jakie są MOJE wskaźniki sukcesu, co ja chcę osiągnąć i wyleczyłem się dawno z porównywania w prosty sposób do innych blogerów, bo wiem, że za dużo tu wymiarów do porównania. I choć niektóre praktyki wydają mi się bezsensowne i niskie, to nie oceniam tego jednoznacznie, bo wiem, że to moja skala.
(Tak samo jak toleruję osoby słuchające disco polo, ale uciekam gdy je grają :D)
Tak więc nie ma “Gorszego Sortu Blogerów”, jak usłyszałem kiedyś na jednej z konferencji (było samookreślenie siebie przez jedną z grup). To prawda, organizatorzy zawsze mają twardy orzech do zgryzienia – kogo wybrać na prelegenta, czy panelistę, ale to naprawdę nie oznacza przynależności do elit. Nie ma też jednej drogi do sukcesu, bo nie ma jednej definicji sukcesu. Dlatego też coraz przychylniej patrzę na osoby mówiące “to zależy”, a coraz mniej przychylnie na różnego rodzaju apostołów blogosfery, którzy załamują ręce nad jedną drogą, a drugą wskazują jako jedynie słuszną.
Jeździjcie więc na konferencje, integrujcie się z ludźmi, poznawajcie ich (to jedyna słuszna droga!!!!!1), ale na wszystko czego słuchacie patrzcie z dystansem. I myślą “czy MNIE się to przyda?”.
Gdyby ktoś kiedyś znał odpowiedź na pytanie czy lepiej jest prowadzić jednego bloga, czy dwa, czy lepiej jest mieć bloga i fanpage pod nazwiskiem, czy nie, to pewnie nie zmieniałbym tego tyle razy. Ale wiem, że nie ma na te pytania jednoznacznej odpowiedzi i musiałem się sam o tym przekonać.
Wiem natomiast, że chciałbym być dowcipny jak Janina, zarabiać jak Michał Szafrański, poruszać głębokie tematy jak Konrad Kruczkowski, sprzedawać swój produkt jak Ola Budzyńska, być ekspertem jak Jacek Kotarbiński, mieć teksty dopracowane jak Natalia Hatalska, umieć świadomie budować swoją markę jak Paweł Tkaczyk, umieć kreować się na lidera jak Tomek Tomczyk, mieć szyk jak Roman Zaczkiewicz, być powściągliwym w wypowiedziach jak Krzysztof Gonciarz, mieć pamięć i analityczny umysł jak Zwierz, oko do detali jak Paweł Opydo, dystans do wszystkiego jak Grzesiek Marczak, być systematycznym w pisaniu jak moja żona i mieć umiejętność nawiązywania kontaktów z ludźmi jak… a nie. To już mam :) Wiem natomiast, że żadnym z nich nie będę i żadna z tych dróg nie jest jedyna i uniwersalnie słuszna.
Dlatego przestrzegam prelegentów przed generalizacjami i jedynymi słusznymi drogami, przed nisko latającymi kwantyfikatorami (“wszystkie szafiarki to…”), a organizatorom wszystkich przyszłych konferencji daję pod rozwagę czy nie warto robić coraz więcej wyspecjalizowanych, trwających w tym samym momencie bloków. Pewnie w dużej mierze warsztatowych, bardziej praktycznych. Bo rozjeżdżamy się coraz bardziej i to będzie tylko się pogłębiać.
Może dlatego swoją drogą upadają wszelkie próby sformalizowania, czy ogarnięcia blogosfery w jedno stowarzyszenie, czy inne ciało. Nie da się, no nie da.
Ejmen.