To w sumie trochę dziwne. Jeszcze kilka lat temu, nie mógłbym sobie wyobrazić życia bez tych dwóch wynalazków. Po co? Na co? Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Praktycznie przestałem korzystać z myszki, nie korzystam też z maila do celów prywatnych. Dziwne? Dziwne. Ale jak najbardziej realne :)
Myszka była immanentnym elementem komputera od czasu kiedy kupiłem Amigę. To właśnie za jej pomocą wygrywałem w Shufflepuck Cafe, czy latałem Samolotem w Wings. Potem wszelakie przygodówki, potem FPP (do tej pory nie mogę przemóc się do grania w FPP na padzie, na Playstation). Wreszcie praca – Photoshop, Dreamweaver, z czasem Powerpoint. Trudno wyobrazić sobie prace bez wskaźnika. Bo oczywiście z niego nie zrezygnowałem :)
Touchpad traktowałem jako zło konieczne. Nie było to wygodne, ja zresztą rzadko korzystałem z laptopów. Sytuacja zmieniła się kiedy sprzedałem desktopa i kupiłem Macbooka. Coraz częściej korzystałem z niego trzymając go na kolanach. Touchpad był całkiem wygodny, a jeżdżenie myszką po oparciu fotela było kiepskie. Choć przy biurku jeszcze z niej korzystałem.
Nie zauwazyłem kiedy przestałem. Mój biały macbook ustąpił miejsca macbookowi pro, którego touchpad jest naprawdę całkiem wygodny. Do tego gesty dwoma i trzema palcami do których się przyzwyczaiłem… Fajna sprawa. Grunt, że gdy ostatnio znalazłem myszkę, pomyślałem że w sumie od roku chyba pracuję na touchpadzie. Podłączyłem ją. I bardzo się zdziwiłem.
Otóż poczułem się jakbym przesiadł się z klawiatury laptopa na starą desktopową. Topornie. Odległość między myszką a klawiaturą wydała mi się absurdalnie duża. Przenosznie ręki stawem łokciowym? Nie chce mi się! Prawa ręka po prostu przesuwa się płynnie między padem, a prawymi klawiszami. Kiedy chcę przejść do poprzedniej strony robię swiiish. Kiedy chcę zobaczyć pulpit robię swiiiish. Ok, nie używam ostatnio Photoshopa na jakąś bardziej skomplikowaną skalę czy innych tego typu programów. Choć generalnie ich używam. I daję radę z touchpadem. W takim zakresie w jakim potrzebuję. Nie potrzebuję myszki. Serio.
***
W pewnym momencie ogarnałem się, że nie używam też maila. Prywatnego. Mam go od kilku lat na gmailu, obsługuję przez WWW. I… nie pamiętam kiedy ostatnio pisałem maila do znajomego. Bo po co? Napiszę mu na fejsie. Są tam prawie wszyscy moi znajomi z którymi się kontaktuję. Jeśli mam coś pilnego , to wyślę mu SMS. Lub iMessage ;)
Oczywiście w pracy mail to podstawa. Ale mój prywatny gmail? Służy mi przede wszystkim do łapania spamu. No pseudospamu. Mailingów na które się godziłem. Gro czasu które spędzam na Gmailu to klikanie unsubscribe. do tego maile z Allegro, maile od providera (domeny, faktury), maile od księgowości zo miesiąc z wysokością ZUSu, PITu i VATu do zapłacenia. Wyciągi z banków. I jeszcze więcej spamu. Łapię się na tym, że czasami nie sprawdzam gmaila przez nawet tydzień! Zupełnie jak z GG. Nie pamiętam kiedy ostatnio go używałem. Odpalam je, jest zintegrowane w Adium razem z jabberem którego używamy w pracy, ale praktycznie z nikim na nim nie gadam. No może z jednym opornikiem który nie chce założyć Facebooka :)
Ot, taka konstatacja. Obiecuję pisać więcej, chyba jak co roku dopadła mnie jesienna deprecha :)