W ubiegłym tygodniu internet obiegła fala ekstazy spowodowana nadejściem Google+, czyli Facebookowego killera. Nie przesadzam pisząc o ekstazie, bo oprócz zwykłej geekowskiej ciekawości (która u mnie rzecz jasna też się pojawiła), zauwazyłem kilka innych reakcji – od tych po prostu wychwalających G+ (po kilkunastu minutach użytkowania, wtf?) po reakcje ukazujące ujście frustracji u tch co Facebooka nieakceptują. Do tego doszła tradycyjna reakcja (silna przede wszystkim w nas, Polakach) obrony mniejszego – w tym wymiarze będzie to Google.
Nie będę dokładnie opisywał G+, zrobiły już to dziesiątki blogów, napiszę za to kilka słów o tym co oferuje i jakie ma szanse na pokonanie – oczywiście moim skromnym zdaniem – granatowego giganta. Do tego garść pierwszych wrażeń. Wszystko to okraszone sporą dozą subiektywności – jako facebookowy ultra heavy user pewnie jestem nieobiektywny i przyzwczajony do rozwiązań Zuckerberga. A więc go.
Pierwsze wrażenia
Z jednej strony lubię ten moment kiedy odpalam nową grę, lub nowy system i nie do końca wiem o co w nim chodzi, zupełnie jakbym jechał na nartach przez puch. Z drugiej strony czuję się lamerem – zupełnie jak wtedy gdy łapię gitarę i przekładam gryf do prawej ręki – nie mogę wtedy nawet złapać (uwaga – hermetyczny dowcip) Em7.
Pierwsze wrażenie jest pozytywne. Interfejs wydaje się minimalistyczny i jasny. Drag and drop, mikroanimacje – wszystko jest bardzo przyjemne. Plus. Choć nie oszukujmy się – layout jest bardzo podobny do Facebooka. Może i dobrze, w końcu po co wprowadzać coś zupełnie innego?
Feed nazywa się Streamem. Wiadomości zdają się podbijać na samą górę gdy ktoś je skomentuje. Minus. Nie ma to sensu, może tylko w zamkniętych dyskusjach, jak na grupach FB [errata: widzę, że chyba z tego zrezygnowano… poprawcie mnie]
Big Brother
Kolejne zaskoczenie to uświadomienie sobie faktu ile Google o mnie wie. Facebook wie o mnie dużo, ale wie to co sam mu powiedziałem. Wie co zalajkowałem na zewnętrznych stronach, jakie mam zainteresowania, z kim gadałem, itp. Google wie o mnie znacznie więcej. Zbiera te dane od lat. Zna moje zdjęcia z Picasy, zna moje Google Docs, zna moją pocztę z ostatniej połowy dekady (ugh). Zna moje dyskusje z Google groups. I moje chaty ze znajomymi na GTalku. Kiedy spróbowałem przetestować coś używając mojego służbowego, heurekowego adresu, Google+ nagle zamienił go na moje imię i nazwisko. Poznał że to mój adres. Choć tego mu nie mówiłem. Freaky.
W kamiennym kręgu
Znowu zaczynam hermetycznie (ktoś pamięta jeszcze ten serial? :D). Kręgi. Rewolucja. To właśnie główna różnica między Google a Facebookiem która jest najbardziej nagłaśniana. No właśnie, rewolucja? Hardly. Przecież Facebook to już ma. Tylko dość mocno zagmatwane. Właśnie. Co może zrobić G+ chcąc uderzyć w słaby punkt Facebooka? Prosty i przyjazny interfejs. Ja na Facebooku czuję się jak w domu, ale to dlatego że jestem tam prawie 4 lata. Choć dobrze pamiętam jak denerwowałem się, że link do tworzenia fanpage’y jest w jednym miejscu, link do tworzenia grup gdzie indziej, ba, do tej pory zdarza mi się szukac czegoś po omacku.
W G+ wszystko ma być prostsze. Z kręgami na samym przedzie.
Kręgi wydają się bardzo słuszną koncepcją. W końcu – jak mówią reklamy Googla – w rzeczywistości też mamy różne kręgi znajomych i nie mówimy wszystkiego wszystkim. Dobrze jest móc postować coś znajomym, co innego rodzinie, a jeszcze co innego najbliższym przyjaciołom. Tylko że… choć graficznie jest to rozwiązane całkiem fajnie, to koncept wydaje mi się (przynajmniej na początku) dość mocno skomplikowany.
Po pierwsze nie ma tu znajomych, tylko followersi, jak na Twitterze. Oznacza to tyle, że ktoś może zasubskrybować mnie, ale ja wcale nie muszę tego robić z nim. Ktoś dodał mnie do swoich kręgów, ja go nie dodaję. Czy to oznacza że będzie widział to co ja piszę? Pewnie tak. Ale jak mam mu udostępnić swoje posty, skoro JA nie dodałem go jeszcze do żadnego kręgu? I czy jego posty będą pojawiały się od razu u mnie? Nie, muszę najpierw dodać go samemu. Hmm, może marudzę, bo nie jestem heavy userem twittera, ani blipa i bardziej trafia do mnie model obopólnej znajomości (jak na Facebooku, Gronie, czy NK), ale nieważne. Na razie mam lekki chaos w głowie – widzę że do kręgów dodaje mnie milion osób – nie znam ich i nie wiem kim są. Może nawet bym ich dodał, ale… No cóż.
Bardziej martwi mnie sam podział na kręgi. O ile na początku wszystko jest jasne, później może się pokomplikować. Pamiętam, że swego czasu chciałem podzielić na grupy moich kilkuset znajomych na Facebooku. Wymyśliłem nawet jakiś podział, ale ciągle wpadałem na nowe pomysły na zaszufladkowanie znajomych. Potem rozpocząłem proces przydzielania ich do grup, a przy każdym poście zaczynałem się zastanawiać do kogo ten post ma trafić. W końcu poddałem się. “Niech się wstydzi ten kto widzi” :)
Nie mam ciągle dobrego pomysłu na stworzenie tych szufladek, tym bardziej, że ciągle nie ogarnąłem do końca tego mechanizmu (może dlatego że nie miałem zbyt dużej ilości czasu, aby do tego usiąść). Tak czy inaczej wniosek jest jeden – Learning Curve jest na pewno bardziej stroma, jeśli chodzi o ogarnianie znajomości. Imho rzecz jasna. Tak więc plus i minus. Zobaczymy.
Sugestie
Kolejna rzecz która ma u mnie zdecydowany minus to sugestie znajomych. Denerwowało mnie to już przy czacie. Po prawej stronie widze sugestie osób które mógłbym dodać do znajomych. Biuro Rachunkowe? Lista Dyskusyjna? Hurtownia T-shirtów? WTF? W ciągu 5 lat pisałem do mnóstwa osób, część z nich to adresy firmowe, dlaczego Google sugeruje że mam ich dodać? Do czego? Come on. Nie wiem nawet czy sugerowane adresy email to osoby mające konto na Google+ czy nie. Integracja poszła chyba o krok za daleko :P

Hangout
Czyli grupowy video chat. Nie testowałem. Ale może być fajne. Choć Facebook odpowiedział na to dzisiaj swoim własnym czatem budowanym we współpracy ze Skype. I jak to w przypadku Skype jest – czatem 1:1. Zastanówmy się – czy grupowy czat to rzeczywiście takie wielkie łał? Ja potrzebowałem z niego skorzystać raz w życiu. Kiedy rozkręcałem biznes mieszkając w Genewie, z kumplem który mieszkał 10 km dalej i drugim kumplem który mieszkał w Polsce. Ot co. W końcu poddaliśmy się, bo łącza po prostu na to nie pozwalały. W większości wypadków videochat 1:1 jest tym co nam wystarcza. Owszem, można sobie zrobić wirtualną geekoimprezę, ale to tyle. Sorry. Mały plusik.
Powiadomienia
Zdecydowany plus. Po pierwsze nowy pasek jest dostępny z poziomu wszystkich aplikacji Googla, choćby w Gmailu który jest ciągle otwarty w zakładce.
Po drugie możemy komentować bezpośrednio z poziomu otwartego okienka powiadomień! Jest ono znacznie większe od okienka powiadomień Facebooka i możemy po nim nawigować. O tu na przykład mogę włączyć się do dyskusji bezpośrednio z tego okienka:

Chociaż. Jeden malutki minusiczek. To troszkę miesza w głowie – u kogo na wallu ja dyskutuję? :)
Profil
Profil jest trochę zlepkiem dotychczasowych usług.
Jest Picasa (teraz można porównać ją z galeriami Facebooka – plus za to że ma dedykowany program do obróbki zdjęć) chociaż nie wiem czy to do końca dobry pomysł. Picasa utknęła gdzieś pomiędzy Flickrem (który jednak był zawsze dość elitarny, ludzie wrzucają tam przede wszystkim ładne fotki które można wyszukiwac po tagach nie znając nawet danej osoby) do którego się nigdy nie zbliżyła i Facebookową galerią zbierającą wszelkie śmieci z walla.
Jest Buzz (po co?) straszący… LAJKIEM. Tak, tak. Na Buzzie nadal pozostał like zamiast +1 :)) Oto dowód:

No i pytanie – dlaczego “videos” nie jest połączony z Youtube? Przecież tam też loguję się moim gmailem…
Mobile
Na koniec jeszcze słówko o mobajlu. Mobilna wersja jest całkiem przyjemna, plus , choć mi osobiście brakuje aplikacji. Wolę aplikacje od mobilnych stron, ale to może takie ajfonowe zboczenie. Aplikacje zawsze sa nieco szybsze bo część mechaniki obsługuje lokalny program, a nie click, wait, click, wait… Oczywiście apka najpierw na Androida. No cóż… :] Może mój następny telefon wreszcie będzie chodził na Androidzie?
Wnioski
Tak więc moje pierwsze dni na Google+ nie zaskutkowały orgazmem, sorry. Jest dużo fajnych, nowych elementów, ale nie podniecałbym się zbytnio. Nadal do końca nie ogarniam gdzie prowadzę dyskusję i kto ją widzi. Widzę jakies osoby, część dodałem do kręgów, część dodała mnie, część jest w kręgach tych co ja mam w kręgach, albo w innych kręgach. Gubię się :] Ale może po prostu jestem zbyt przyzwyczajony do Facebooka. Tam wiem, że jestem u kogoś na wallu, lub w jakiejś grupie.
Powstawało już wiele Facebook killerów, Google miał już przecież swoją platformę społecznościową (Orkut – właśnie ciekawe co z nim teraz będzie) która świata nie zawojowała. Facebook jest mozno z przodu i ma bardzo rozwiniętą infrastrukturę. Nie należy zapominać, że “share to Facebook” jest standardem, jest nim tez Like który zawojował internet. Facebook siedzi w świadomości ludzi i to TAM się bywa w ciągu dnia. To Facebook chat, a nie Google chat wyparł dziś GG ze świadomości sporej części ludzi. To facebookowe statusy zastąpiły ustawianie opisów na GG. To wreszcie tam wchodzimy w interakcje z brandami których fanami jesteśmy i które nas bawią, organizują konkursy, czy mówią do nas kiedy tego chcemy. To Facebook lansuje nowy model reklamy który ma wyprzeć (kiedyś) tradycyjne PUSH-media zasięgowe i zastąpić je kanałami z których wybieramy co chcemy, czy “sethogodinowskimi” plemionami.
Google ma sporo do nadrobienia i raczej ma marne szanse jeśli nie będzie uderzał w słabe punkty Facebooka. Musi kłaść nacisk na integrację SEO z +1 i inne wykorzystanie tego co ma najlepsze (wyszukiwarki). Musi w końcu zdrowo pier…ć a nie wprowadzać swoje usługi powolutku jak Gmaila który przez wiele lat był w wersji beta. Zuckerberg pędzi do przodu i nie będzie go łatwo dogonić. To pewnie możliwe, ale nie podniecałbym się zbytnio już na starcie :)
Dla nas plus jest oczywisty – konkurencja zawsze napędza rozwój. Cool!