Mało co kręci mnie tak bardzo jak rozrywka na którą zdecydowałem się nieco późno (zaraz odezwą się głosy, że to żadna nowość). Wszystko za sprawą kumpli, ale o tym za chwilkę. Najpierw jednak muszę powiedzieć dlaczego tak mnie rajcuje. Otóż wychowałem się między innymi na dwóch rzeczach. Pierwsza jest wirtualna, druga wręcz przeciwnie.
Pierwsza to komputerowe gry przygodowe. Stare, dobre gry przygodowe, w które grało się jeszcze w czasach w których nie było internetu. Pierwszą był chyba tekstowy Hobbit na… ZX Spectrum (!), później kultowy Maniac Mansion (jestem psychofanem, mam plakat w pokoju), czy takie hiciory jak Monkey Island. Uwielbiałem rozkminiać co trzeba zebrać, co znaleźć, czego użyć. To była niesamowita rozrywka!
Druga to harcerstwo i związane z nim gry terenowe różnego rodzaju. Graliśmy w nie wymyślaliśmy własne potem organizowaliśmy je dla innych.
Dlatego gdy usłyszałem o Escape Roomach od razu zechciałem tego spróbować. Co to takiego? Ano taka gra logiczna, która działa trochę jak komputerowa przygodówka, ale dziejąca się w rzeczywistości. Razem z grupą zostajesz zamknięty w pomieszczeniu i… musisz się z niego wydostać.
Zajarałem się i… ustawiło się to w kolejkę, bo mam tyle rzeczy do spróbowania, że nie mam na nie czasu. Ale… kiedy Łukasz i Tomek odpalili Mystery Rooms, postanowiłem nie dać się długo prosić, wziąłem żonę, mojego wiernego kompana Soo i ruszyliśmy na ich przetestowanie. Czego nie robi się dla kumpli ;) Pojechaliśmy więc do kamienicy w centrum Warszawy, na Smolną.
Po krótkim wprowadzeniu fabularnym musieliśmy oddać wszystkie przedmioty (zostawiliśmy komórki tylko po to, by porobić kilka fotek na potrzeby tej notki), założyć opaski na oczy i dać się poprowadzić. Weszliśmy na miejsce, policzyliśmy do 20, zdjęliśmy opaski i… ciemność widzę, ciemność!
Znaleźliśmy się w celach więziennych. W celi znajduje się prycz i raczej nic poza tym. Czyżby? Nie będe oczywiście zdradzał co dalej, bo zepsułbym wam całą zabawę, dodam tylko, że poczułem się właśnie jak w Monkey Island,

albo w innej grze, czy filmie. KOSMOS! Po chwili wzrok się zakomodował i mogłem znaleźć źródło światła. A następnie inne przedmioty, których mogłem użyć – ja, lub moi współwięźniowie. Na ścianie wisi ogromny zegar nieubłaganie odmierzający godzinę, a my musimy kombinować z różnymi kluczami, kłódkami, szyframi, łamigłówkami i innymi tego typu sprawami. A gdy już udaje się nam otworzyć drzwi, okazuje się, że to jeszcze nie koniec!
Całość jest monitorowana przez obsługę, jeśli coś jest zbyt trudnego, to na ekranie pojawiają się hinty. Oczywiście możemy ich nie chcieć. My nie chcieliśmy! ;) To powoduje, że rozgrywka nie musi być zbyt łatwa ani zbyt trudna.



Udało nam się wydostać, ale zechcieliśmy spróbować drugiej gry, czyli… znanej wszystkim miłośnikom popkultury sceny rozbrajania bomby przez wyjmowanie kolorowych kabelków. Ale… zanim się do tego dojdzie trzeba pokonać wiele innych przeszkód.


Serio, jaram się tym w trakcie pisania, nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem, nawet w różnego rodzaju grach w których brałem udział. Ruchome ściany, mapy, szyfry, dziwne kłódki, elektroniczne zamki szyfrowe i wreszcie rozbrajanie bomby i kolorowe kabelki – fuck yeah! Tym razem myślałem, że nie damy rady, druga godzina pod rząd to spore utrudnienie, mózg nie pracuje już tak jak powinien, ale daliśmy radę i to ponad 10 minut przed czasem.
Został nam jeszcze jeden pokój, a mianowicie ucieczka ze szkoły, ale to zaliczę następnym razem. Słowem – mega, mega sprawa – każdy kto ceni porządną rozrywkę intelektualną połączoną ze spostrzegawczością, powinien spróbować. Nie ma sensu iść tam po pijaku, bo wtedy szansa rozkminki spada znacznie (a podobno są takie ekipy), natomiast są tam ekipy, które chodzą tam na rozpoczęcie wieczoru kawalerskiego (niekoniecznie trzeba się w trakcie tegoż nawalić z dziwkami), czy podczas spotkań integracyjnych. Ja sugeruję po prostu zebrać ekipę 3-4 osób i zarezerwować termin. Zamiast kina, czy wieczoru w pubach.
Escape Roomów jest oczywiście więcej, ciągle powstają nowe, z chęcią też je przetestuję. Natomiast ten należące do chłopaków mieszczą się w Warszawie przy ul. Smolnej, czyli właściwie przy samym Nowym Świecie i jak mówiłem, nazywają się Mystery Rooms.
A właśnie – moich innych dwóch kumpli stworzyło agregat takich pokoi w Polsce, nazywa się on lockme.pl i tam też radzę zajrzeć.
A więc reasumując – polecam, idźcie, sprawdźcie się i swoją spostrzegawczość a także inteligencję i bawcie się dobrze. A fanatycy gier przygodowych – NIE MA BATA byście tam nie poszli. Srsly. MUST!