Dla sporej części z was może wydawać się to niezbyt wielkim osiągnięciem, ale dla mnie jest. Nie wiem kiedy przeżyłem ostatnio tyle czasu bez antybiotyku – pewnie miałem kilka lat. Niedługo później zaczęły się moje problemy z wiecznymi anginami, infekcjami i innymi takimi. I trwały… No właśnie. Trwały przez jakieś 30 lat. Aż… No właśnie. Aż do teraz. Dwa lata and counting. Nie, ta notka nie jest sponsorowana przez żaden koncern farmaceutyczny, ani firmę o której produkcie napiszę. Ta notka sponsorowana jest przez moje szczęście. Zresztą pisałem już na ten temat kilka razy. I będę pisał więcej. Właśnie skończyłem kolejną infekcję wirusową, później bakteryjną, zatoki, gardło, po kolei. I udało się nie łykać tego ścierwa, które serwowano mi co roku, lub dwa razy do roku. Całe szczęście.
Z dzieciństwa pamiętam powtarzane co chwilę “wydmuchaj nos, przecież słyszę, że jest zatkany!” Tylko, że ja naprawdę nie mogłem nic z tym zrobić. Dopiero wiele lat później dowiedziałem się, że on nie był zatkany katarem jak się powszechnie sądziło, tylko po prostu na tyle spuchnięty w środku, że powietrze nie miało którędy się przedostać. A gdy cytryny, imbiry i mleka z czosnkiem nie pomagały, trzeba było podać antybiotyk. Tak, on czesto JEST potrzebny i żadne ziółka go nie zastąpią. Co więc się zmieniło? To proste. Dwie rzeczy. I o nich chcę opowiedzieć.
1. Operacja
Wiele osób pyta się mnie czy jestem zadowolony po operacji. A operowaną miałem przegrodę i zatoki. Tak, jestem bardzo zadowolony. Oczywiście nie każdemu pomaga, oczywiście nie każdy ma ją przeprowadzoną dobrze. W moim przypadku jednak pomogła bardzo. Szykowałem się do niej długo, bo pamiętam traumę z dzieciństwa – mój Tata miał też operację przegrody, łamano mu ją, wciskano jakieś opatrunki, leżał dwa tygodnie w szpitalu, potem jakieś krwotoki – masakra. No więc minęło ponad ćwierć wieku i to na prawdę tak nie wygląda.
Byłem operowany w Enelu i wyszedłem na drugi dzień. Podobno wygląda to teraz jak w Star Treku – lasery, szmery, bajery, plastyka przegrody i finał. Może nie jest to najwspanialsza rzecz w życiu, ale gdy zacząłem czuć zapachy i smaki z dziesięć razy większa intensywnością, poczułem że było warto. Oj tak, było warto.
2. Wypłucz to ścierwo!
Ale operacja to jedna rzecz. Pewnie kwalifikuje się do niej tylko jakiś tam procent osób. Jest inna rzecz, o której wie bardzo, bardzo mało osób. Aż dziwię się, że tak mało. A to ratuje mi teraz życie za każdym razem. Otóż doskonale wiecie, że podczas infekcji, szczególnie bakteryjnych, macie w nosie pełno – pardon – glutów. Gęstej wydzieliny którą smarkacie i odksztuszacie. Ja kiedyś miałem marzenie, żeby ktoś wsadził mi do nosa odkurzacz i to wszystko wyciągnął. Miałem po prostu dość. I miałem rację. Przecież to wszystko kisi się i generuje kolejne bakterie. Brr.
Kiedyś polecało się krople do nosa. IT’S A TRAP! Tym bardziej, że to głównie krople z Xylometazoliną. Ona uzależnia, potem nie możesz bez nich żyć. Każdy kto się uzależniał od nich wie o tym dobrze. Co więcej używane długo powodują, że śluzówka przerasta ci jeszcze bardziej. Nie róbcie tego.
Dziś coraz częściej poleca się spraye do nosa, czy krople z wody morskiej. Ok, coś tam dają – nawilżają i może lekko wypłukują. Ale nie, to zupełnie nie to. Ty nie masz wpsikać sobie wody do nosa. Ty masz go kompletnie wypłukać!
Butlę do płukania nosa i zatok zapisuje się u nas głównie po operacji – wtedy jest konieczna. Ale gdybym ja odkrył ją lata temu, to pewnie ominęłoby mnie wiele chorób. To chyba najgenialniejszy wynalazek medyczny z jakiego kiedykolwiek korzystałem. Jak to działa? Bajecznie prosto. To po prostu butelka z rurką sięgającą do dna, do której nalewasz ciepłej wody, a następnie wsypujesz kupione saszetki. Po co? Właśnie by nie było tego czego się pewnie boisz – uczucia wody w nosie znanego z basenu. NIE! Kiedy wsypiesz dokładnie tyle proszku ile masz wsypać, woda jest kompletnie niewyczuwalna! Przykładasz ją do dziurki od nosa, naciskasz i…
…i czujesz się jak Herkules płuczący Stajnię Augiasza. Serio. Używam jej regularnie od dwóch lat i za każdym razem dziwię się, jak to możliwe że będąc kiedyś chorym, pozwalałem by tyle tego ścierwa zalegało mi w nosie. Pozwólcie że nie będę rozwijał, bo mimo wszystko to nieco obrzydliwe, ale na serio to jest po prostu kosmos. A w aptece mówią, że prawie nikt tego nie kupuje. Ludu! Płuczcie sobie zatoki! Ja mam swoją butlę, kupiłem też taką dla dzieci, dla mojej córki która odziedziczyła po mnie chyba skłonność do infekcji. Działa idealnie.
Niestety butle są dość drogie – kosztują około 7 dych lub więcej. Za zwykłą plastikową butelkę i pakiet saszetek. Ale na serio – warto, ja jestem w stanie tyle zapłacić za bycie zdrowym.
To jest oryginalny amerykański zestaw, ale z tego co wiem są już dostępne inne, tańsze butle – w końcu to nie jest rocket science. Np Fixsin za 25 zł, czy inne zestawy. Można też przygotowywać roztwór samemu, ale ja się w to nie bawię – kiedyś chciałem przyoszczędzić i wsypałem tylko pół saszetki – hardkor, czułem się jakbym się zaciągnął wodą na basenie, brr.
***
Jeszcze raz – żadnych sprayów, psiukaczy, czy innych gówienek. Nie bójcie się też, że będziecie czuli “wodę w nosie”. Praktycznie każda osoba, która tego używa, staje się ambasadorem tego rozwiązania. Oczywiście nie zwalnia to z chodzenia do lekarza, czy antybiotyku kiedy rzeczywiście jest potrzebny. Jedz imbir, cytrynę, czosnek, co tam chcesz. Pamiętaj tylko że one nie zabiją infekcji same z siebie.
Ale płucz zatoki i nos, człowieku. Twoje życie stanie się lepsze.
A jeśli masz zrypane zatoki, polipy w nosie, czy konkretnie krzywą przegrodę – pomyśl o operacji. Moment w którym znowu poczułem zapach asfaltu po deszczu, rozgrzanej kory i milion innych – BEZCENNE.
Hough.