10 lat temu po raz pierwszy opuściłem Polskę na dłużej niż miesiąc. Po raz pierwszy w swoim życiu miałem wyjechać nie z walizką, czy plecakiem, nie po to by odpocząć, czy cokolwiek zwiedzić, a po to by gdzieś zamieszkać. Zamieszkać w kraju, kompletnie innym niż nasz, kraju, który różni się prawie we wszystkim poza kolorami flagi narodowej. W Szwajcarii.
Pamiętam 1 sierpnia – święto narodowe, zupełnie tak jak u nas. Pamiętam kolorowe stragany, uśmiechnięte twarze. Pamiętam dumę z bycia Szwajcarem, dumę tu i teraz.
Po co mi ta duma?
Od powrotu do Polski minęło już wiele lat, wiele zmieniło się zarówno w mojej głowie, jak i w Polsce. Nagle słowo “patriotyzm” zaczęło powracać z podwójną, czy potrójną siłą, zaczęło pojawiać się wszędzie, razem ze słowem POLSKA odmienianym przez wszystkie przypadki, flagą pojawiającą się wszędzie, czy duchami Drugiej Wojny Światowej, które nagle obudziły się do życia. Na ścianach blokowisk, zamiast zwykłych tagów, tradycyjnych pozdrowień innych drużyn piłki nożnej, czy bardziej wymyślnych form graficznych, zaczęły pojawiać się symbole Polski Walczącej, ody do Żołnierzy Wyklętych, czy groźby przeciw Wrogom Ojczyzny. Gdyby ktoś przespał ostatnie kilka lat i obudził się dziś, mógłby pomyśleć, że nagle polskość została zagrożona, a lud zerwał się do obrony swojej tożsamości niczym dwieście lat temu.
Z dnia na dzień zaczął narastać we mnie sprzeciw. Sprzeciw wobec zawłaszczeniu symboli, przeciw przyznaniu sobie monopolu na patriotyzm. Przeciw prostackiemu podziałowi na rzeczywistość czarną i białą, dobrych i złych, podziałowi, w który nie powinien wierzyć nikt, kto wyrósł z lat szczenięcych.
A razem ze sprzeciwem zaczęły pojawiać się wątpliwości – czy ja tę dumę do czegokolwiek potrzebuję? Czy do mojego szczęścia w życiu potrzebna mi jest identyfikacja ze wszystkimi Polakami? Skoro jest spora szansa, że znajdę łatwiej wspólny język z Francuzem, Szwedem, czy Czechem o podobnych poglądach i zainteresowaniach do moich, niż z Polakiem narodowcem, Polakiem ekstremistą religijnym, czy Polakiem – mistrzem pogardy?
Kraj, naród, to stosunkowo młode pojęcia. Przynajmniej w takim znaczeniu, jak znamy je dziś. Nie trzeba być asem z historii, aby o tym wiedzieć. My, ludzie wychowani w kraju dotkniętym czystkami hitlerowsko-stalinowskimi, musimy od nowa uczyć się wielokulturowości, która przecież była podstawą Rzeczpospolitej. Nie 500 lat temu, nawet jeszcze w XX wieku. Pytanie brzmi – czy ja naprawdę potrzebuję tej identyfikacji?
Chyba tak
Nie jest to podstawa mojego istnienia. W przeciwieństwie do wielu osób nie buduję na tym swojego JA. Staram się budować je na własnych osiągnięciach, a nie na osiągnięciach moich dziadków, czy pradziadków. Ani na rzeczach na które nie miałem żadnego wpływu, jak miejsce urodzenia. Ale przecież czuję to ciepło wracając z zagranicy do Polski, czuję je patrząc na krajobrazy Mazowsza, czy Podlasia, wędrując po Bieszczadach czy nad Bałtykiem. To nie jest tak, że mógłbym mieszkać gdziekolwiek. Po trzech tygodniach za granicą dopada mnie tęsknota za krajem i dobrze wiem, że to właśnie tu jest moje miejsce.
Polska, czyli co?
Zamykam więc oczy i próbuję myśleć “Polska”. I widzę krew. Widzę pompowane w nas latami bitwy, daty, powstania, szczęk oręża. Wiem, że bez części z nich Polski pewnie by nie było, ale czy jesteśmy w stanie wznieść się ponad tę traumę? Odsączyć krew i zastanowić się nad tym jak to jest bez niej?
Myślę “Francja” – widzę sery, wino i wyszukane potrawy, a nie tylko ich bitwy. Myślę “Niemcy” i widzę piwo, kiszoną kapustę i skórzane spodnie na szelkach, a nie tylko hitlerowców. Myślę “Grecja” i widzę białe, skąpane w słońcu ściany domów, oliwki i ciepłe morze. Wiem też, że w każdym z tych krajów mieszkają ludzie dumni ze swoich krajów. U nas, przez te wszystkie lata pompowania nam do głowy wojen, a szczególnie przez ostatnie lata patriotyzmu prostackiego, przekłamującego i kibolsko – plemiennego, myślenie o patriotyzmie i miłości do kraju kojarzy się od razu z krwią, walką i wrogami. A co będzie gdy to odetniemy?
Czym jest dla Ciebie Polska? Ludzie? Kim jesteśmy? Jacy jesteśmy? Przecież to my, a nie tylko rycerze ortalionu kradnący rower na klatce w bluzie z symbolem Polski Walczącej. Czy ten bijący osobę o innym kolorze skóry w koszulce z napisem ŚMIERĆ WROGOM OJCZYZNY.
Jaki będzie ten patriotyzm, ta duma, gdy odsączymy z niej całą krew, wrogość i bitewne karty historii? Bo przecież wbrew pozorom nasza historia nie składa się tylko z bitew? Odsączymy kompleksy, a także patrzenie jedynie przez pryzmat – częściowo wymyślonych – Dżesik, Brajanków, Januszy, Grażyn i innych tworów, które wymyślamy? Bez twardego porównywania się do innych w celu pokazania swojej wyższości. Bez skupiania się na naszych wadach, które mamy – wiem, one są, ale przecież nie mamy samych wad.
Polska, czyli co? Polacy, czyli kto?