Na samym początku wyjaśnię jedną rzecz. Zacisze to “moje miasto”. Urodziłem się co prawda po drugiej stronie Wisły, ale to właśnie tutaj spędziłem znakomitą większość swojego życia – ponad 30 lat. Tu dorastałem, tu chodziłem do szkoły, tutaj szedłem do I komunii. Przez większość czasu na dotykającym Targówka (osiedla), pełnym identycznych domów Zaciszu III, a od roku w samym centrum starego Zacisza – za pętlą 512.
Na nieszczęście dla mojej oceny Zacisza, a na szczęście dla mojego poczucia estetyki, przed przeprowadzką mieszkałem półtora roku za granicą – na osiedlu które teoretycznie mógłbym opisać bardzo podobnie. Też będącego praktycznie częścią dużego miasta (choć nie tak dużego jak Warszawa – chodzi o Genewę), też leżącego nieco na uboczu, ale w sumie nie jakoś bardzo daleko od centrum. Też mającego budynki wybudowane w latach 50tych, 70tych czy współczesne. Też będącego swego rodzaju zacisznym kącikiem. I niestety po powrocie na Zacisze dotarła do mnie jedna głęboka myśl –
DLACZEGO TU JEST TAK BRZYDKO?
Gdybym chciał opisać Zacisze tak, aby sprzedać tu dom, całość brzmiałaby jak marzenie. Ba, to w dużej mierze prawda, dlatego też nadal tu mieszkam. Zacisze położone jest na uboczu, cicho tu i nie słychać gwaru miasta ani samochodów. Do centrum jednak jest niedaleko – kilka kilometrów główną trasą, spokojnie można dojechać stąd jednym autobusem. Jest w miarę zielono, kilka kroków do lasu będącego leśnym parkiem – na tyle leśnym, że żyją w nim dzikie zwierzęta.
Ale diabeł tkwi w szczegółach. A jakie to szczegóły? Specjalnie po to zabrałem ze sobą aparat i porobiłem zdjęcia. A więc po kolei.
1. Budynki
Stare Zacisze, czyli tereny wokół dawnej posiadłości niejakiego hrabiego Jórskiego to w przeważającej części wielkie, kilkupiętrowe kloce. Mam wrażenie że dla ich właścicieli nie liczył się zupełnie wygląd, tylko powierzchnia. Z tego co wiem spora część z nich służy (czy też służyła) do wynajmu. I to wynajmu dość taniego. Wystarczy przejść się okolicami ulicy Codzienniej aby zobaczyć wielkie, dwu- czy trzypiętrowe budynki mające w środku chyba po kilkaset metrów kwadratowych powierzchni. Niektóre – z przyczyn oczywiście praktycznych – obłożone są sidingiem – elementem może i praktycznym lecz wizualnie niesamowicie szpetnym.

Oprócz tych wielkich domów które zdominowały tutejszy krajobraz możemy ujrzeć stare domy pamiętające jeszcze czasy gdy wokoło rozciągały się pola. To charakterystyczne budyneczki pasujące do wiejskich przedmieść, obłożone (niegdyś) kolorowym “barankiem” lub tynkiem. Na podwórku zazwyczaj bałagan, całość okalają stare płoty i siatki.

Coraz więcej nowych budynków – właściwie całe powierzchnie nowego Zacisza – tego bliżej kanałku lub tego za kanałkiem, pokryte są gęstą zabudową segmentową. Słowo “nowe” jst tu nieco mylące, zdecydowana część z nich ma około 30 lat, co zaczyna być widać. Ale nie stan tych budynków, a gęsta zabudowa tworząca z Zacisza labirynt którego boją się najwprawniejsi taksówkarze decyduje o charakterze tego miejsca.
I wreszcie na tle tych wszystkich budynków wyrastają powoli pojedyncze ładne domy. Przemyślane, zaplanowane przez architektów, schludne i ładne. Powoli. Słowo – klucz.
Zacząłem od budynków, bo to one stanowią o charakterze osiedla, choć tu niewiele można zrobić. Tu potrzeba lat, zmiany ludzi którzy tu mieszkają, czy wreszcie pieniędzy. Stare budynki zostaną prędzej czy później wyremontowane, oby z głową. Zastanawiam się tylko co stanie się z tymi kolosami, pewnie przekształcą się w lepiej prosperujące hoteliki czy pensjonaty, w końcu centrum Warszawy rozciąga się coraz bardziej, niedługo dotrze tu Metro.

Na koniec tej części – BONUS. Nasza nowa piekarnia, a raczej sklep z pieczywem. Swoją brzydotą pasująca jak ulał. KONTENER! Niebieski kontener którego miejsce jest na statku lub w porcie, a nie na osiedlowej uliczce. Ja wiem, że tak taniej. Ja wiem że można. Ale na Boga, dlaczego zamiast małego sklepiku mamy paskudny kontener? Czy nikt tego nie kontroluje? Czy to legalne? No tak, ale do tego potrzeba trochę więcej niż nakazu prawnego… :/ Do tego potrzeba pewnego smaku…

2. Drogi i chodniki
Choć na większości Zacisza można cieszyć się asfaltem (to dziwne – cieszyć się asfaltem w STOLICY, w XXI wieku) to jeszcze nie wszyscy doznali tego zaszczytu. Część ulicy Blokowej, ulica Bratka i kilka innych ulic przypominają raczej wiejską drogę niż uliczkę przedmieścia stolicy.

Coraz więcej chodników na wymieniane płyty na kostki brukowe, ale nadal sporo z nich składa się z popękanych płyt. To jednak nie jest najgorsze.
Najgorsze są trawniki. Wydaje się, że nikt o nie nie dba. Wzdłuż ulicy Bohuszewiczówny trawnik przypomina starego, wyliniałego psa. Na jego resztkach walają się kawałki gruzu i kamienie.

Kto powinien dbać o wygląd zieleni na osiedlu? Czy tak wiele kosztowałaby pielęgnacja, rabatki z kwiatami, regularne przycinanie krzewów i wywożenie gruzu? Ja wiem, że to detale ale ciągle mam w pamięci piękne zadbane ulice przedmieścia Genewy i myślę sobie że nie trzeba być bogatymi Szwajcarami, żeby mieć coś takiego na osiedlach. Zresztą inne polskie miasta, a nawet części Warszawy pokazują że MOŻNA.
3. Kable
To chyba najgorsza część zaciszańskiej infrastruktury. Szczególnie gdy mówimy o starej części zacisza. Kable.

Plątanina przewodów wszelkiej maści wisząca nad ulicami niczym zerwane nici pajęczyny. Stare, drewniane słupy które można już chyba spotkać tylko w małych wioskach. Druty podłączane bezpośrednio do ścian domów. Rozwalone puszki transformatorów i szafki telefoniczne. HORROR.

A na słupach tradycyjny już polski model reklamy (o którym pisałem wcześniej) – dzikie kartony wyklejane literami, tablice, szyldy. Paskudztwo.

4. Śmieci
I ostatnia rzecz – śmieci. Wszechobecne. I nie mówię tu o gruzie którego wszędzie pełno – mówię o zwykłych śmieciach. Ale jak to mówił Kononowicz “a ja się nie dziwię się”. Jak ma nie być śmieci, skoro nie ma śmietników? Tak, właśnie, nie ma śmietników! Otóż nasi wspaniali włodarze dzielicy wymyślili sobie, że nie będzie śmietników, bo… ludzie wrzucają do nich śmieci gospodarcze. No cóż, to żenujące swoją drogą, ale to nie usprawiedliwia dzielnicy! Ma takich mieszkańców jakich ma, niech o nich dba, niech ich edukuje. W przeciwnym przypadku ulice pełne będą śmieci, bo co z nimi robić?

Nie będe już wspominał o sprzątaniu po psach – nawet ci którzy chcieliby to robić (i kupować torebki, do dyspenserów na torebki Targówek dojrzeje pewnie za 20 lat) nie mają gdzie ich wyrzucać! To samo dzieje się w okolicy pojemników PCK. To dobrze że tam stoją. Ale dlaczego nie są w porę ogarniane? Dlaczego stoją rozwalone, wysypujące się, obłożone śmieciami?

Całe szczęście już niedługo ustawowe zmiany nałożą na miasto obowiązek gospodarowania śmieciami, wtedy nie będzie “przebacz”. Oby.

I to chyba tyle tego narzekania. Nadal lubię moje Zacisze, ale tak bardzo chciałbym zmian na nim. Chciałbym ładnych, zadbanych domów, asfaltowych ulic bez dziur i ładnych trawników wokół nich. Koszy na śmieci i braku zwisających i plączących się kabli biegnących nad ziemią. Czy to tak dużo? Nie. A oprócz tego… Oprócz tego chciałbym aby było tu coś więcej niż domy, kościół, poczta, sklepy spożywcze i piwne mordownie czy też chinolo-kebaby. Chciałbym móc kulturalnie wyjść i napić się piwa ze znajomymi. O winie nie wspomnę. Ale to chyba temat na osobną notkę.
Gospodarze Zacisza! Gospodarze Targówka! Istniejecie? Wasz teren wygląda nieco bezpańsko. A tak mało brakuje aby był to przytulny zakątek Warszawy – cichy, spokojny i zielony. W końcu nazywa się Zacisze. A nie Zadupie. Hough.