Ten moment, kiedy idziesz na film z olbrzymi nadziejami i strasznie rozczarowujesz się w miarę jego trwania. Nie. Tego momentu tu nie było. Zupełnie :) Wręcz przeciwnie – rzadko kiedy mam okazję cieszyć z prawie każdej sekundy filmu, chłonąć go scena po scenie i myśleć – tak, oglądam właśnie po raz pierwszy film, który na pewno trafi do mojego top 10. Tak właśnie było z Django.
Uwielbiam Tarantino. Nie jestem psychofanem, ale Pulp Fiction (od kiedy zobaczyłem go w kinie po raz pierwszy) trafił do mojego Top 10 (nie tylko do mojego skoro jest top4 filmem wszechczasów wg IMDB). Inglorious Bastards też bardzo mi się podobał, doceniłem geniusz Christophera Waltza.
A Django? Ten film ma praktycznie wszystko co uwielbiam.
1. Dziki Zachód + 70’s
Dwa moje ulubione klimaty w jednym filmie. Drugi oczywiście w formie, coś czym Quentin uwielbia się bawić. Od opening titles, przez słynne zoomy i przerysowania niczym z filmów klasy Z. Wspaniałe!
2. Detale
Coś za co równie mocno go uwielbiam. Coś na co uwagę zwróciłem już w Inglorious Bastards – Quentin robi się w tym coraz lepszy. Każdy detal jest naprawdę przemyślany. I coś z czym polskie kino jest w ciemnej dupie – realizacja dźwięku. Każdy krok, każde włożenie łyżeczki w cukier, czy podpalenie zapałki. Magia.
3. Akcenty
Wszyscy moi znajomi wiedzą, że mam pierdolca na punkcie angielskich akcentów. A jeśli mówimy o akcentach z południa? ORGAZM. I tu jak zwykle się nie zawiodłem. Kiedy są w Texasie – słychać Texas. Kiedy w Tennesee – wiem, że to Tennesee. Całości dodaje smaczku niemiecki akcent Waltza.
4. Granice absurdu
Film oczywiście co chwilę ociera się o absurd i przerysowanie. Długie i dopieszczone monologi Waltza przerywane są wybuchami akcji. Wszystko na zasadach filmów oglądanych na VHS. Kiedy ma być wybuch – wywala pół planu. Kiedy ma kogoś odrzucić od strzału – odrzuca go na 10 metrów. Motywy niemieckie (Brunhilda!) już same w sobie rozbawiają mnie do łez. I inne miejsca która bawią do łez. Scena z maskami jest przegenialna. Michael Bay mógłby uczyć się od Tarantino jak łączyć humor i powagę w filmie, jemu to nie wychodzi :P
5. Wyraziste postacie
Mocne i wyraziste postaci to kolejna rzecz za którą uwielbiam kino Tarantino. Waltz jest genialny – gra trochę podobnie do Bękartów, ale genialnie. Django – świetna rola. Di Caprio – sa różne opinie na temat jego gry, wg mnie dał naprawdę radę. No i Samuel L. Jackson – wielbię go całym sercem. Nie przypomina w niczym Julesa z PF, no może poza karykaturalnym, czarnym akcentem. Nawet postacie drugo i trzeciplanowe są zawsze dobrane z pietyzmem.
6. Muzyka
W chyba żadnym filmie z mojej toplisty nie znajduje się taki w którym muzyka nie gra ważnej roli. Tu jest arcyważna. I wspaniała. Soundtrack już wylądował w moich ulubionych na Deezerze.
7. Onelinery
Kolejny element kina akcji bez którego nie mogę się obejść.
“- Django. The D is silent”
“- I like the way you die, boy.”
“- I count six shots, nigger.
– I count two guns, nigger.”
I inne.
Minusy? Hmm. Po świetnym rozpoczęciu film nieco zwolnił (pojawienie się di Caprio) i nawet przez chwilę myślałem, że środek jest nieco słabszy, ale końcówka wyprowadziła mnie z jakichkolwiek dywagacji. Krew, czasem mimo wszystko czułem że jej zbyt dużo. W Pulp Fiction też była, ale jakoś w bardziej zabawnych okolicznościach (mózg w samochodzie). Tutaj momentami chlapała mi za mocno w oczy, ale z drugiej strony przecież dziwnie gdyby jej nie było.
Ten film na 100% trafi na moją półkę w formie Blu Raya. I będzie obejrzany nie raz i nie dwa. I nie trzy. Amen.