Siedziałem w fotelu stomatologicznym i zaciskałem mocno ręce na fotelu. Ząb bolał straszliwie, a dentysta z bezlitosnym brzękiem szykował swoje narzędzia tortur. Nie lubiłem tego nigdy, a może znieczulenia wtedy nie były jeszcze tak skuteczne? Patrzyłem przez okno na migoczący w oddali neon na budynku i gładziłem w myślach poszczególne litery myśląc jak piękny będzie świat już za chwilę, gdy to wszystko się skończy.
Albo wtedy gdy leżałem złożony chorobą w łóżku, a do pokoju wkradały się pierwsze promienie wiosennego słońca z którego nie mogłem w pełni skorzystać. Tak bardzo pragnąłem rzeczy zwykłych, rzeczy prostych, rzeczy których wcześniej nie doceniałem. Pobiegać po łące, stanąć na wiadukcie i obserwować przejeżdżające obok samochody. Przejść się ulicą i chłonąć rytm miasta. Pójść do lasu. Napić się herbaty w jakimś kawiarnianym ogródku. “Jak piękna jest rzeczywistość, dlaczego jej nie doceniam?”. Ale już kilka dni później zupełnie o tym zapominałem.
Tęsknię za normalnością. Za tą, której nigdy nie doceniamy, dopóki jej nie zabraknie, choć to naturalne, a pisał już o tym Mickiewicz. Za tym poczuciem bezpieczeństwa, które pozwala choć trochę przewidzieć co będzie działo się za miesiąc, czy trzy.
Przywołuję w myślach moje powody do narzekań, które dziś wydają się tak błahe i bezsensowne. A niech nie świeci słońce. A niech pada deszcz i wieje wiatr. Mógłbym dziś wyjść w sztormiaku w środek jesiennej słoty i tańczyć w deszczu. Niech już tylko skończy się ta niepewność.
Jestem wewnętrznie poobijany od bijących się ze sobą emocji, które zmieniają się jak w straszliwie szybko obracanym kalejdoskopie. Poczucie, że będzie dobrze wypierane przez strach o rodziców, nadzieja brutalnie tłamszona przez frustrację i poczucie bezsilności. Miłość do przytulających się dzieciaków, która po chwili zmienia się w rozdrażenienie kolejnym dniem w zamknięciu. Dostaję raz z lewa, raz z prawa gorący i zimny prysznic myśli, i już nie jestem pewien, czy mnie to hartuje, czy doprowadza na skraj szaleństwa.
Wakacje Schroedingera majaczą gdzieś na horyzoncie, dwutygodniowy, rajski pobyt w toskańskiej willi z basenem powoli odpływa do krainy niezrealizowanych marzeń. W głowie śpiewa mi Grechuta – mówi, że ważne są jeszcze te dni, których jeszcze nie znamy, po chwili dołącza się do niego Sting tłumacząc, że jesteśmy kruchymi istotami. Tomek Lipiński pociesza, że jeszcze będzie przepięknie i wspaniale, ale widmo kryzysu przywołuje raczej sceny z filmów postapo.
Wspomnę te słowa, gdy będziemy już siedzieć roześmiani, może przy letnim grillu, może przy planszówce, może gdzieś nad jeziorem, czy gdziekolwiek indziej. Będziemy bezpieczni, będziemy szczęśliwi. Będziemy znowu narzekać na rzeczy zupełnie nieistotne, choć teraz obiecujemy sobie, że tak nie będzie. Wierzę w to, bo co innego pozostało? Bo inaczej zwariuję.
Trzymajcie się tam.