Budzik dzwonił o różnych porach – w zależności od tego, czy była to podstawówka do której miałem rzut beretem, ta druga leżąca w Parku Saskim, czy liceum. Potem zombie-wędrówka do łazienki – idealnie zsynchronizowana z harmonogramem mojej siostry – nie było raczej opcji, żeby była jakaś kolizja. Prysznic, zęby. Z czasem golenie. Spacer do sklepu po bułki. Śniadanie, 5 minut na pętlę autobusową. Znana trasa, znane twarze.
Czas na książkę. W szkole czas na kumpli. Czasem na naukę :)
Szkoła, powrót, znowu czas na książkę. Taty zazwyczaj jeszcze nie było, więc szybko komputer, póki nie usłysze charakterystycznego warkotu dieslowskiego silnika Mazdy 626 podjeżdżającej pod dom. Wyłączenie kompa, ześlizg na dół, do mojego pokoju :) Trochę lekcji, może wyjście do kumpli albo telefon do kumpla – stacjonarny jeszcze. Wieczorem jeszcze trochę czasu na książkę, albo może komp na legalu. Już w łóżku włączenie mojego 14″ telewizorka i “Perły z Lamusa” z Kałużyńskim i Raczkiem – to tu leciały najfajniejsze filmy. Sprawdzenie budzika, wybranie kasety, odpalenie jakiejś muzyki do snu z mojego Grundiga/Kasprzaka.
Mój plan dnia zmieniał się długofalowo i krótkofalowo, ale miał bardzo dużo stałych elementów. Miałem czas na czytanie, czas na telewizję i czas na kompa. Choć było w nim sporo młodzieńczej nieprzewidywalności, to było to w pewnym stopniu poukładane. A może to kwestia ilości wolnego czasu?
Brakuje mi tego, brakuje bardzo. Zawsze myślałem, że dorosłość to właśnie poukładanie – takie do znudzenia. I powtarzalne rytuały – takie jak na filmach z lat 60. Jajko sadzone, gazeta, praca, powrót, “honey I’m home!”.
Niby tak. Pewne rytuały muszą być, trzeba zawieźć dzieci do przedszkola, trzeba je odebrać, wieczorem wykąpać i położyć spać. Ale nadmiar informacji i ciągły dostęp do niej z poziomu smartfona powodują, że cały dzień wygląda jak gigantyczny stosunek przerywany. Wolny zawód jeszcze bardziej to komplikuje. Choć nie do końca, bo gdy pracowałem w agencji też co chwilę była przerwa na jakies spotkanie, burzę, poradę, czy cokolwiek innego. Bardzo chciałbym wyznaczyć sobie czas na poranną prasówkę/blogówkę. Albo oglądanie vlogów. Albo seriali – mam w nich już olbrzymie zaległości. O książkach nie wspomnę. O siłowni nawet już nie marzę. Ale rano zawsze wypada coś ważnego i cały plan wali się kompletnie. Do tego tysiące wiadomości – smsy, maile, facebook. I zdziwienie, że nie odpowiadam OD RAZU. Jak to, przecież piszę i piszę.
ALE DLACZEGO JA MAM WSZYSTKO PRZERWAĆ I Z TOBĄ GADAĆ?
Nie mogę skupić się na żadnej rzeczy, bo za chwilę będzie znowu jakiś bodziec. Pytanie. Problem. Interes. Luźna gadka. Ciekawy link. Czas skupienia na każdej rzeczy jest coraz krótszy i krótszy. Wymuszony multitasking powoduje, że skupiam się na wszystkim coraz mniej i robię to coraz gorzej. Zapping rzeczywistości. A gdy odkładam odpowiedź na fejsie na później, po prostu o niej zapominam.
Tęsknię za nudną schematycznością, za czasami gdy rzeczy które miałem do zrobienia jednego dnia mogłem zapisać na jednej kartce. Małej, z notesu. Ale to chyba se ne vrati. Może tylko chwilowo. Na urlopie.
Przeczytałeś/aś aż dotąd? Ciekawe czy to rzeczywiście jest to, co powinieneś/aś teraz robić, hmm? :) Miłego dnia.