Książkę Filipa przeczytałem właściwie jednym tchem. Nie tylko dlatego, że jest sprawnie napisana (a kto go wcześniej czytał ten wie, że napewno jest), ale przede wszystkim z racji tematyki jaką poruszył. To jedna z tych książek którą czytasz kiwając głową i mówisz sobie pod nosem “Tak, TAK, T A K!, DOKŁADNIE!”. Ale zaraz z tej radości, że nie jesteś w swoich spostrzeżeniach sam, przychodzi drugie uczucie – pomieszania wkurwu i bezsilności. I załamania. “Dlaczego, dlaczego do cholery musi to dziać się naszym kraju, dlaczego jesteśmy tak ułomni?”
Kolejne rozdziały książki poruszają kolejne składowe polskiego syfu wizualnego:
- brak sensownej urbanizacji i nieład nowo budowanych osiedli, brak infrastruktury,
- polski, prowincjonalny eklektyzm i tanie odwzorowywanie minionych epok,
- pastelozę blokowisk – tandetne kolory mające je ożywić,
- monstrualne, nielegalne budowle jak hotel Gołębiewski w Karpaczu,
- odwrócenie się polskich miast od rzek,
- wszechobecność płotów, grodzonych niczym getta osiedli,
- nielegalne szmaty reklamowe zasłaniające ludziom okna,
- czy w końcu wysyp nielegalnych tablic reklamowych i reszty ścierwa upstrokacającego polski krajobraz.
Dla osób, które cenią ład wizualny to naprawdę nie jest nic nowego. Co więcej, większość z tych tematów poruszana jest w prasie, od dobrych kilku lat. I co z tego…
***
To była końcówka lat 80. Pojechałem wtedy po raz pierwszy na Zachód – do RFN. Do tej pory pamiętam tę magię niemieckiego miasteczka, te pięknie ustawione domki i małe bloki, czyste ulice. Minęło ćwierć wieku, a ja nadal zachwycam się tymi miasteczkami – teraz już wiem dlaczego. Oprócz przemyślanej konstrukcji tychże miasteczek, jakże innej od rodzimego “upchnijmy-tyle-domów-ile-się -da” uderza przede wszystkim brak tego kolorowego ścierwa, tych paskudnych szyldów i szyldzików, salonów GSM, solariów, tablic informujących o szczelnym szambie i innych temu podobnych. Uderza mnie to za każdym razem, kiedy przejeżdżam przez Polskę, kiedy jadę przez małe miasteczko lub wjeżdżam do dużego. Właściwie to uderza mnie to prawie wszędzie. Sam o tym nie raz pisałem, taką notką rozpocząłem istnienie nieistniejącego już bloga (dostępna jest teraz tu), pisałem o Polskiej Szkole Outdooru. Zastanawiałem się dlaczego na Zaciszu jest brzydko, dywagowałem na temat przestrzeni publicznej.
Dlaczego? Dlaczego tak jest? To bardzo ciężki temat. Do głowy przychodzą mi trzy powody.
1 #nikogo
Przede wszystkim dla większości ludzi to temat zastępczy. Bo przecież są ważniejsze – jest ekonomia, są podatki, jest służba zdrowia, jest bezrobocie. Dla innych Smoleńsk i Zdrada Narodu. Kto by w takich warunkach chciał zastanawiać się nad tym, czy domy są ładne, czy jest asfalt na drodze dojazdowej do posesji, albo czy w mieście nie wisi za dużo reklam? Nie obchodzi to nikogo, ludzie zajęci są ważniejszymi ich zdaniem sprawami. I pewnie one rzeczywiście są ważniejsze, ale czy to oznacza, że możemy zajmować się tylko nimi? Rozumiem też, że to trochę jak z Maslowem, część ludzi nie jest na tym poziomie, aby o tym dywagować. Zajmują się zaspokajaniem potrzeb niższego rzędu niż rozkminki estetyczne.
2. Układ.
Nie jestem zwolennikiem Spiskowej Teorii Dziejów, ale to jasne, że za wieloma z tych spraw stoi kasa. Kasa stoi za wielkimi szmatami reklamowymi. Kasa stoi za pozwoleniami na budowe paskudnych domów, za kolejnymi osiedlami budowanymi bez ładu i składu. Brak budżetów wielu służb stoi za brakiem karania. Kasa stoi wreszcie za przekupywaniem urzędników. Tragedia.
3. Plastyka
I to jest chyba najsmutniejsza konstatacja, zawsze podejrzewałem, że chodzi właściwie o to, a książka ta wybitnie mi to potwierdziła. My chyba po prostu nie mamy odpowiedniej wrażliwości estetycznej. Ekonomia ekonomią, ale ludziom po prostu taki stan rzeczy odpowiada. Skoro większość ankietowanych twierdzi, że kolorowe reklamy dodają blasku miastu, skoro komuś podobają się architektoniczne potworki, skoro ludziom nie przeszkadzają brzydkie budy w środku miasta (o ile można w nich coś taniego kupić) , to szybko się Polska nie zmieni.
Bo narzekać na to będzie jedynie garstka osób – garstka w porównaniu do 40 milionów Polaków. Garstka wrażliwszych estetycznie, tych którzy chcieliby ładnej, schludnej, zadbanej Polski, zaplanowanej i zaprojektowanej przez specjalistów, a nie plebs.
Ale do tego trzebaby nowego pokolenia, wrażliwego estetycznie + ładu prawno-organizacyjnego. Nie wiem, czy doczekam. Serio.
A książkę polecam. Bardzo.
Wanna z Kolumnadą. Filip Springer. Wydawnictwo Czarne 2013.