O “Boyhood” słyszałem oczywiście już w 2014, czyli wtedy kiedy było o nim najgłośniej. Nigdy jednak nie było okazji, by go obejrzeć. Zawsze pod ręką był film lżejszy, czy bardziej pasujący do danego momentu. Bo wiedziałem, że Boyhood jest filmem specyficznym. I rzeczywiśćie trzeba go oglądać ze specyficznym nastawieniem, a raczej bez nieodpowiednich oczekiwań. Może i w odpowiednim momencie swojego życia? Ale po kolei.
Film ten był kręcony przez… 12 lat. Samo to jest już niesamowitym projektem, choć oczywiście może być równie dobrze koncertowo spieprzone. Tu nie jest. Bynajmniej. Przez 12 lat, co roku, zbierano się na kilka dni – dosłownie dwa lub trzy, by nakręcić kilka ujęć. I nie jest to tylko chwyt reklamowy, czy forma przesłaniająca treść. Dla mnie ten fakt jest tak niesamowity, że już na samym początku ustawia widza w pozycji każącej odbierać film jak niemalże dokument. I to działa – naprawdę odbierałem go w sposób o wiele bardziej dokumentalny niż niektóre formaty obecne dziś w telewizji – wszelakie “mockumenty” i inne ustawki.
A to nastawienie jest potrzebne z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że film jest dość długi. Ale to samo w sobie nie jest wadą – z dzieciństwa pamiętam długaśnego Tańczącego z Wilkami, z ostatnich lat Atlas Chmur, który bardzo lubię. A z ostatnich miesięcy Nienawistną Ósemkę, która też moim skromnym zdaniem wcale za długa nie jest. Za długi jest Zodiak, i kilka innych filmów.
Natomiast druga dość charakterystyczna cecha tego filmu to fakt iż… on nie posiada właściwie akcji. I jeśli będziesz na nią tu czekać, to srogo się zawiedziesz. O oczekiwaniach wobec filmów pisałem już przy okazji niejednej recenzji, ale tutaj rzeczywiście może zrujnować całość. To nie jest film o superbohaterach. To nie jest film o ludziach ciężko chorych, o ludziach umierających, o ludziach mających coś ultra ciekawego do powiedzenia. Nie chcę żeby zabrzmiało to patetycznie, ale to film o życiu. O normalnych ludziach, osadzonych co prawda w nieco innej niż nasza rzeczywistości, ale tę rzeczywistość znamy dobrze właśnie z amerykańskich filmów.
Razem z bohaterami przeżywamy 12 lat. Obserwujemy jak się starzeją i to właśnie chyba przemijanie jest pierwszą rzeczą, która mnie w nim fascynuje. §Dzieciaki dorastają, z małych berbeci stają się nieopierzonymi nastolatkami, aż w końcu młodymi dorosłymi. Dorośli natomiast – jak to w prawdziwym życiu bywa – po prostu się starzeją. I samo obserwowanie tego – a lata w filmie przelatują bez ostrzeżenia – jest fascynującym przeżyciem.
A na tym tle namalowane jest po prostu prawdziwe życie, jakby banalnie to nie brzmiało. Problemy z wolnym czasem gdy ma się dzieci, nietrafione wybory jeśli chodzi o życiowych partnerów, rozmowy ojca z synem i wiele innych spraw, które mogą wydawać się na tle holywoodzkiego kina zwykłe i przyziemne, to jednak na mnie zrobiły spore wrażenie. Odnajdywałem tam całe wątki dotyczące mnie, mojego ojcostwa, mojego bycia dzieckiem swoich rodziców i wiele innych spraw.
Nie jest to jednocześnie film ciężki. Bo w opozycji do holywoodzkich blockbusterów często serwuje się ambitne produkcje europejskie po których mam zamiar się pochlastać kawałkiem szkła. Nie, tu nie ma dziwnych i skomplikowanych problemów. Są problemy, które każdy z nas odnajdzie w swoich wspomnieniach, lub w obecnie otaczającej go rzeczywistości. I to chyba jest zarówno siłą i słabość tego filmu. Siła dla tych, którzy są w stanie to odczytać i tym się zaciekawić. Nie chcę tu stawiać granic wiekowych, choć odruchowo pomyślałem, że to właśnie mój wiek jest najlepszy do oczytania tego filmu. Ale to nieprawda, znam multum 29-latków którzy przed swoim końcem dekady mają myśli o przemijaniu (i starości haha). Cóż, ja wtedy też je miałem.
To chyba bardziej kwestia odnalezienia się w tych jakże prostych i z pozoru mało fascynujących historiach zwykłych ludzi. Tak więc jeśli nastawisz się na paradokument, na film z którego będziesz wyciskać soki i odnajdywać je w swoim życiu – nie zawiedziesz się. Choć będzie w tym trochę gorzkich smaków – jak choćby we “Wszyscy jesteśmy Chrystusami” Koterskiego. Tu też odnajdziemy historie alkoholowe, ale podane “normalnie”.
Reasumując – ten film, który nakręcony został w aż 12 lat i tylko… trzydzieści kilka dni zdjęciowych, stanowi majstersztyk i dzieło jedyne w swoim rodzaju. Zrozumiem osoby, które się na nim znudzą, zapewniam jednak, że można w nim odnaleźć niesamowicie dużo frajdy i przemyśleń. Gorąco polecam!