Wczorajsza “afera” Nikonowa spowodowała spore zamieszanie w sieci i ostrą, wielowątkową dyskusję. Poczułem się trochę jakbym cofnął się w czasie do Usenetu :) Postanowiłem więc zebrać moje opinie i odpowiedzi w jednym miejscu, może być nieco chaotycznie, bo muszę zebrać sporo myśli w jedną notkę, ale liczę na to że się uda.
Ale na samym początku disclaimer. Nie jestem sławnym blogerem. Serio. Tak naprawdę zastanawiam się, czy jestem w ogóle blogerem. Więcej o tym pisałem w długiej, nudnej i osobistej notce na drugim blogu, tu powiem tylko w skrócie – pisuję sobie czasami, dość nieregularnie, mam na każdym z moich trzech w miarę aktywnych blogów poniżej 10 tysięcy UU. Nie lubię zbyt szufladkowania “bloger”. Jestem też kierowcą, jestem też warszawiakiem, jestem Człowiekiem Który Posadził Drzewo. Mógłbym przypiąć sobie wiele łatek. Blogosferę znam raczej od drugiej strony – przypomnę, że jestem strategiem pracującym w agencji która zajmuje się między innymi socialem i znam blogosferę od strony współpracy z nią.
Czy jestem natomiast influencerem? Myślę że tak. Ale moim głównym kanałem komunikacji jest Facebook. To tu mam 1000 znajomych i ponad 1000 subskrybentów. To tu głównie piszę. Myślę, że mam społecznościową siłę rażenia większą od zwykłego Kowalskiego. Ot – jedni mają włosy, inni długie nogi, ja zawsze byłem dość towarzyski – w realu i poza nim. Kim więc jestem? Fejsbukowiczem? Nie wiem jak to nazwać. Używam wielu platform.
Po co to piszę? Aby na wstępie zaznaczyć wyraźnie jedno. Będę pisał o liderach opinii. O internetowych liderach opinii. O influencerach. W polskich warunkach są nimi w dużej mierze blogerzy – tak już jest. Ale nie tylko. Gdy robiliśmy w agencji infografikę o najbardziej wpływowych osobach na Google+ okazało się, że prawie nie ma wśród nich blogerów. Jest wiele innych osób o sporej “sile rażenia” które wcale blogerami nie są. Tak więc proszę nie utożsamiajmy tego co piszę tylko ze światem blogerów. Ale o tym później.
Revolution of the mind
Jedną z opinii która chyba najbardziej zdziwiła mnie podczas dyskusji o całej sprawie był zarzut, że blogerka ośmieliła się napisac publicznie o fuckupie. Zarzuty były różne. Jedni pisali, że nie powinna, bo to “nieetyczne” i łamie zasady biznesowe. Inni pisali, że można to załatwić inaczej, po cichu. Jeszcze inni że szkoda “kolegów po fachu”.
Kompletnie, kompletnie, KOMPLETNIE nie rozumiem tego podejścia. Mam świadomość, że piszę w dużej mierze do “branży i okolic”. Do internautów, w dużej mierze korzystających z Facebooka. Nie do ludzi którzy przespali internet i social media. Dlatego pisze – obudźcie się! Rewolucja naprawde następuje! Na czym ona polega? Na tym, że my NAPRAWDĘ mamy prawo głosu! Że możemy mówić głośno o tym co nam nie pasuje. Na tym, że zwykli, prywatni ludzie mają wreszcie dostęp do zasięgowych kanałów, do tej pory zarezerwowanych dla marek. Uwierzcie w to wreszcie! Dlaczego mamy tego nie pisać? Z litości dla marek? Błagam!!!
Przecież zawsze to robiliśmy! Nie mówcie mi, że siedzieliśmy cicho i wpisywaliśmy się pokornie do książek skarg i wniosków. Codziennie dajemy znajomym rekomendacje – i te pozytywne i negatywne. Opowiadamy o tym gdzie kupiliśmy świetną rzecz na przecenie, a gdzie nas oszukali. Gdzie jest świetne jedzenie, a który lokal omijać szerokim łukiem. Teraz piszemy o tym na Facebooku. I wszędzie indziej. Czy tak nie jest? Jest!
Ok, nie wszyscy. Ja rozumiem że istnieje całkiem spora grupa introwertyków i lurkerów którzy wszystko kiszą w sobie, ale wy zrozumcie, że istnieją ludzie którzy tak się po prostu nie zachowują. (Ja definiuję ten drugi biegun :P)
Czy jeśli firma nabije mnie w bambuko to mogę napisac o tym na blogu? Nie? A na Facebooku? A na Foursquare w tipie? A na Foodspotting? A na Yelpie? C’mon, podważacie cały sens istnienia tych platform. Tak, mogę. Tak, będę pisał. Pisałem już o Netii. Pisałem już o PZU. Będę pisał, bo mogę, bo jestem KONSUMENTEM i mam święte prawo wyrażać swoje oburzenie!
Ba, każdy z was może! Jedni zostaną usłyszeni szerzej inni węziej. Dlaczego nie protestowaliście, gdy Jakub i Ania Górniccy zostali lekko wy*mani przez Play? Czy mieli prawo o tym krzyczeć czy nie? Na tym polegają social media. Serio.
I jeszcze dwa słowa do zarzutu “nie wypada”. Blog, to moje prywatne medium. Zupełnie. To nie jest blog korporacyjny. Prywatnie jestem Michałem Góreckim, tu jestem Michałem Góreckim. Spójrzcie na adres bloga :) Ja sam decyduję w jakim tonie wypowiadam się na blogu, ja sam decyduję jaki ten blog będzie. Między innymi dlatego mam bloga michalgorecki.pl gdzie jestem raczej ( :P) racjonalny i subiektyw.me na którym bezlitośnie łajam to co mnie zdenerwuje i wylewam swoje emocje. Mam ku temu święte prawo!
Co innego, gdy bloger podpisuje umowę z marką, lub w inny sposób ją reprezentuje. Wtedy obowiązują go zasady, choć on nadal jest prywatnym człowiekiem podpisującym umowę z firmą! W innym przypadku naprawdę nie ma co porównywac tego do dziennikarza, czy do prezydenta który może mówić to i to prywatnie, ale publicznie niekoniecznie.
(Zresztą w erze socialu to i tak absurd, zlewa się to u wszystkich, Tusk nie może napisać niczego “prywatnie” w sieci przecież, zaraz by to wyłapano)
Tak więc – tak, będę łajał te marki które mnie wnerwiły. W różnych kanałach. Będę chwalił te, które mnie zadowoliły. Lub które po prostu lubię. Nie przykładajcie miary starych mediów do nowych.
Niechęć do blogerów
Mam pewną teorię za którą pewnie zostanę zbluzgany, ale wydaje mi się, że gro negatywnych opinii i szyderstw nakręcanych jest po prostu zazdrością i zawiścią wobec tych blogerów, którzy sa trochę bardziej popularni. Serio. Widziałem jak – wydawałoby się inteligentne osoby – powtarzały z lubością hejt “blogerka żądała, blogerce się należy HA HA HA”. A ja ciąge pytam gdzie żądała. Nigdzie. Ale może pohejtować, urrrraaaa!
Szydzenie jest banalne. Szydzić jest łatwo. Szczególnie w sieci. Nie tłumaczcie mi tego, potrafię być mistrzem szydery. Potrafię wyszydzić kamień polny. A szydzimy w sieci z czego popadnie. Dlaczego więc nie poszydzić z blogerów?
Każda zamknięta grupa to doskonały cel szydery. Szydzimy z harcerzy. Szydzimy z katoli, najlepiej z neokatehumenatu lub innych “dewotów”. Szydzimy z oazowców. Szydzimy z hipsterów. Szydźmy więc też z blogerów!
Szczególnie, że są ku temu powody. Taki Kominek. Próżny gość, wstaje kiedy chce, lansuje się na wyrywacza, jeździ za granicę, dostaje ciągle gifty. Nie musi pracować. A ja tu “wstaje za piętnaście trzecia, latem to już widno”. Ciężko pracuję. A on? HEEEEJT!
Czy blogerzy zasłużyli na tą niechęć? Po trochu. Po pierwsze samemu definując tę grupę dość wąsko. My-blogerzy. Czyli kto? Wąska grupa głównie warszawskich blogerów. 1% blogosfery.
Z jednej strony może wydawać się to śmieszne (bogerzy spotkali się z premierem, ale WSZYSCY?), z drugiej strony ja to trochę rozumiem. Grupa osób o podobnych zainteresowaniach, po prostu zdecydowała się spiknąć. Napili się raz, czy drugi, znaleźli wspólne tematy, trochę zjednoczyli. Czy to takie dziwne? Nie. Czy uważają, że są całą blogosferą? Nie. Więc o co chodzi?
Blogerzy myślą, że są bogami
I wiecie co? Poznałem to środowisko, naprawdę nie ma tam ludzi którzy mają o sobie niewiadomo jakie mniemanie. Atakujecie trochę teorię którą sami stworzyliście, niczym Jarosław Kaczyński. Myślicie, że taki Maciek Budzich myśli że jest zajebistym celebrytą i chce dawać autografy? Myślicie, że Tomek Tomczyk myśli że rozpoznają go na ulicy i pcha się do Tańca z Gwiazdami? Że Andrzej Tucholski lansuje się że jest ZAGRANICO i tylko o to mu chodzi? Słuchaliście kiedyś co mają do powiedzenia? To osoby które zazwyczaj prowadzą różne biznesy i oprócz tego blogują. Naprawdę nie ma wielu osób, które w pełni się z tego utrzymują, a takich którzy utrzymują się na nie wiem jakim poziomie mógłbym policzyć na palcach jednej ręki. To mit który stworzyliście i który teraz obalacie.
Co więcej, blogosfera produkuje tyle autoszydery, że większość z was nie dorasta im w tym zakresie do stóp. Wszystkie “Jestę blogerę, dajcie mi gifty” to AUTOIRONIE, to żarty. Oczywiście zdarzają się wypadki kozaczenia (głównie wśród szafiarek – sorry girls, i tak was kocham) ale to nie są blogerzy o największych zasięgach. Kurcze, współwłaściciel największego polskiego bloga/vloga kulinarnego to gość tak skromny, że aż nie chciało mi się wierzyć, że to on. Serio. A nierozumienie ironii zawsze jest dla mnie śmieszne do granic możliwości. Może dlatego że sam jej tak dużo używam.
Wracajac więc do pierwszej części notki – czy przez to, że mają duże zasięgi nie mogą pisać o problemach? IMHO nic to nie zmienia. A raczej zmienia – wiedzą, że mają silniejsze uderzenie.
Wiecie, że mój wpis o 145 na wallu ZTM rzeczywiście spowodował zmiany? Od czasu tego wpisu (to już miesiąc!) ani razu nie czekałem na autobus powyżej 10 minut? A przez ostatnich kilka lat czekałem na niego po 40 minut. Czy jstem ultrawyjątkowy? Nie. Czy udało mi się zrobić dym? Częściowo tak. Czy to coś dało? Jak widac tak (wciąż w to nie wierzę, ale serio tak jest). Czy dzwonienie na infolinię ZTM przez ostatnich kilka lat coś dawało? NIE. Kto na tym zyskał? Pasażerowie. Nie, nie czuję się supermanem. Robiłem to oczywiście z osobistych pobudek i niechęci do odmrażania tyłka na mrozie.
I jeszcze jedno. Czy bloger musi być skromny niczem Maryja Dziewica? NIE! Dlaczego? Nie kumam, to jakaś norma? Ja nie jestem skromny. Pewnie nie odwaliłoby mi totalnie gdybym stał się sławny, ale nie udawałbym kogoś kim nie jestem. Bloger sam kształtuje swój wizerunek. Każda osoba sama kształtuje swój wizerunek.
Ludzie nie są równi
O tym już pisałem, więc całości powtarzać nie będę. Wiem, że to boli. Ale zrozumcie, ja piszę z punktu widzenia marketingowca. Z punktu widzenia konsumenta każdy zna się na marketingu. Najbardziej rośmiesza mnie “na mnie reklamy nie działają”. W sumie nie znam chyba nikogo kto przyznaje że na niego działają :)
Z punktu widzenia marki influencerzy są ważni i będa coraz bardziej ważni. Papier umiera. Telewizja jaką znamy też umiera. Wchodzi VOD, ludzie oglądają coraz mniej reklam, clutter robi się coraz większy. Trzeba sięgać po nowe formy. Rekomendacje są jedną z nich. Jak robić sensowne akcje z blogerami opiszę w następnej notce, na razie powiem tylko – tak, będzie to wymagało współpracy z liderami opinii. Tak, jest to trudne. Polecam lektury – Return on Influece Marka W. Schaefera, czy Return on Relationship Teda Rubina.
Choć tak, oczywiście “zwykli ludzie” też są ważni! Tak, zwykły człowiek może zapoczątkować dziś rewolucję. Ale influencer zrobi to szybciej i mocniej. Tak jak wyższa osoba łatwiej wsadzi piłkę do kosza. Takie życie.
Gówno, nie celebryci, to mały zasięg!
O tym już też pisałem, ale musze o tym znowu wspomnieć. Wymienicie mi 5 tancerzy z Tańca z Gwiazdami? Ja nie. Spora część moich znajomych też nie. Czy to znaczy, że oni nic nie znaczą? Wątpię. Dla wielu osób są pewnymi influencerami. Czy znacie wszystkich kreatorów mody? Czy to znaczy że nie mają wpływu?
Przyszłość to fragmentaryzacja celebryctwa, to mnóstwo rozdrobnionych influencerów, tak to wygląda. Cały trick w ich sile! Jak pisze wspominany w poprzedniej notce Michał Janczewski:
“Amber Rubarth.
Udało jej się zebrać $15k na produkcję albumu mając… 281 fanów.
Prawdziwych Fanów. I to jest moc cewebryty i mikrosławy.
Jakość fanów zamiast ich liczby. :)”
No właśnie. Sporo gwiazd ma duży zasięg ale… małą moc. Dużo blogerów i vlogerów ma po prostu dużą moc.
Wiecie co? Przyznam się, że do niedawna nie miałem zielonego pojęcia kto to Rock i Rojo. Okazało się natomiast, że ich filmy mają setki tysięcy wyświetleń. A na ich zlot fanów (IRL!) przybywają tysiące osób. Huh. Szok. Więcej niż na koncert niejednego celebryty.
Co dalej?
Influencerzy będą coraz ważniejsi. Tak, będą to także blogerzy. Czy tego chcecie czy nie. I nikogo nie obchodzi, że akurat WY o nich nie słyszeliście serio. Nie słyszeliście pewnie o połowie gwiazd Youtube, które zbierają kilka milionów odsłon swoich filmów. Ani o wielu niszowych zespołach. Ani o innych celebrytach, czy raczej cewebrytach. Na tym polega dzisiejsza rzeczywistość, na tym polega dekada 10’s. A spora część z was myśli ciągle w kategorii 00’s albo wcześniej. “Gdyby był sławny to bym o nim słyszał” No nie. Nieprawda.
Czy z blogerami da się i warto współpracować? Tak. Ja robię to, lub widze jak inni robią to w pokoju obok od 2,5 roku. Agencja w której pracuję robi to od jakichś 6 5 (thank Ilona :)) lat. Tylko “współpracować to trzeba umić”.
Czy są tego wyniki? Oczywiście. Czy takie jak w telewizji? Zazwyczaj nie. Ale nakłady na te akcje są również znacznie mniejsze. Ale o tym w następnym odcinku.
Hough.