Pisałem już nie raz o uzależnieniu od smartfona. Dla mnie to o wiele groźniejsze zjawisko, niż uzależnienie od internetu, czy Facebooka – w wersji desktopowej. Kiedyś w końcu odchodzimy od komputera, zamykamy laptopa i podążamy w kierunku prawdziwego świata, by… co chwilę zerkać na komórkę. Tak, poszatkowanie życia cominutowym zerkaniem na smartfona jest prawdziwą plagą dzisiejszych czasów – i piszę to oczywiście nie jako bezstronny obserwator, tylko jako głęboko uzależniony smartfonoholik. Z bardzo bogatą historią choroby – pierwszego smartfona kupiłem w 2003 roku i od tamtej pory wpadłem w ciąg. Tak, to śmieszne gdy tłumaczyłem ludziom, że jestem w autobusie i pomimo to siedzę na GG :))
Ale dziś chciałem pisać o czymś nieco innym. Nie o naszym uzależnieniu “miękkim”, psychicznym, tylko niejako użytkowym. O tym, że dziś bez smartfona jesteśmy totalnymi dupami wołowymi.
Miesiąc temu umówiłem się z kumplem. U niego w domu. Nigdy tam nie byłem, ale to przecież nie problem. Wysłał mi adres smsem. Wsiadłem w autobus, dojechałem do metra, wsiadłem w metro, dojechałem do odpowiedniej stacji. Wysiadłem, odpaliłem Google Maps i ruszyłem w odpowiednim kierunku.
Problem polegał na tym, że Google Maps nie po raz pierwszy dał ciała i nie miał pojęcia gdzie znajduje się budynek którego szukam. Niestety nie jest on idealny, a w dodatku osoba która planowała numery na Wilanowskiej wykazała się iście ułańską fantazją – budynek C jest oddalony od budynku B jakieś kilkaset metrów i ze trzy przecznice. Postanowiłem więc do kumpla zadzwonić. Wyjąłem telefon i… moim oczom ukazała się wspaniała rozetka oznajmująca wyłączanie się telefonu. Miałem jeszcze 15% baterii, ale panował siarczysty mróz którego telefony po prostu nie lubią.
I wtedy dotarło do mnie, że bez telefonu jestem jak ostatnia pierdoła, jak dupa wołowa pośrodku miasta. Mojego miasta. Adresu oczywiście nie znałem na pamięć – bo po co. Zadzwonić do kumpla też nie mogłem. Do głowy przyszło mi więc znalezienie budki telefonicznej… errr to one jeszcze istnieją? No tak, musiałbym kupić kartę, znaleźć budkę… ok, do zrobienia. Ale co mi po tym, skoro nie znam numeru do kumpla? Przecież nie nauczyłem się go na pamięć! Na pamięć znam kilka podstawowych numerów i tyle. Mógłbym zadzwonić do siebie do domu, ale po co? Przecież numeru do kumpla nie mam wpisanego do notesu koło telefonu.
Stałem jak cipa na dwudziestostopniowym mrozie i pomyślałem, że jedyne co mogę zrobić to wrócić do domu. Ewentualnie dotrzeć na stację beznynową lub do sklepu z elektroniką, kupić ładowarkę, podładować telefon… DAMN! I wtedy postanowiłem ogrzać trochę telefon przy ciele – pomogło. Szybko zapamiętałem adres i dotarłem na miejsce.
To jest straszne. Telefony rozleniwiły nas straszliwie. W telefonie mam mapę, kontakt ze światem, adresy, akceptowanie przelewów, bilety lotnicze i wiele innych rzeczy. A baterie nadal są nędzne, straszliwie nędzne. Coraz nędzniejsze. Mój każdy kolejny smartfon trzyma baterię coraz krócej, zamiast coraz dłużej. Czasami niepomaga mi nawet Mophie – iphone 5 rozładowuje mi się przy intensywnym korzystaniu ok 12-13, a dodatkowa bateria czasem starcza tylko do 19, czy 20. A my chcemy oddawać smartfonowi coraz więcej – nawet nasze płatności.
I właśnie z tego powodu ja – geek – nie korzystam z płatności smartfonem, ani żadnych aplikacji tego typu. Bo gdy padnie mi bateria, przynajmniej mam kasę na to, by wrócić do domu. W przeciwnym razie byłoby ze mną zupełnie krucho.
Ja, osoba która uwielbiała łazić po górach z papierową mapą, spała we własnoręcznie zbudowanych chatkach w lesie i smażyła mięso na kamieniu wyjętym z ogniska, gubię się we własnym mieście jak mieszczuch w miejskim parku. Bezbronny niczym dziecko. Bez orientacji, bez kontaktów, bez niczego.
Co młodsi czytelnicy nie pamiętają, że można było żyć bez komórek. Było tak samo. Ale wychodząc zapamiętywaliśmy adres, albo zapisywaliśmy go na karteczce. Albo mieliśmy w notesie. Razem z numerami. Umawialiśmy się na konkretną godzinę w konkretnym miejscu. A nie “to się złapiemy”. I jakoś to działało. A dziś?
To straszne, że powierzamy tak wiele jednemu, bardzo niepewnemu urządzeniu…