To musiało być ciepłe lato. Nie pamiętam do końca, czy takim było, ale wszystkie lata z dzieciństwa są ciepłe, słoneczne, beztroskie i smakujące kompotem truskawkowym babci. Miałem świeżo skończone dwanaście lat i jedną myśl w głowie – obóz harcerski! To właśnie na niego mieliśmy wyjechać już na przełomie czerwca i lipca, i właściwie nic innego się nie liczyło. Mógłbyś pomyśleć, że po prostu byłem za mały, żeby cokolwiek innego mnie interesowało, ale to zupełnie nie tak. Bo w maju i czerwcu, na swój sposób, brałem udział w obalaniu komunizmu.
Nie zachowały się niestety żadne zdjęcia mojego pokoju z tamtych miesięcy, bo zdjęć nie robiło się przecież zbyt dużo, ale pokój mój wyglądał – jak to ujął jeden z “wujków” nas odwiedzających – jak pokój młodego rewolucjonisty. Na ścianach zamiast plakatów z BRAVO wisiały różnego rodzaju plakaty Solidarności, a pokrywający ścianę regał (zapewne z Emilii) porywały wszystkie możliwe naklejki. O właśnie takie:
Los bowiem chciał, że moja szkoła – podstawówka numer 75 w warszawskim Parku Saskim, mieściła się obok Kwatery Głównej Komitetu Obywatelskiego “Solidarność”, który został otwarty w kwietniu 1989 roku. Ktoś krzyknął “tam dają naklejki!” i biuro to stało się dla nas niebywałą atrakcją. Taką samą jak pracowniczy bar w którym można było tanio zjeść krokieta, czy sklep z gumami Poppi położony nieopodal. Naklejek było dużo, były za darmo, a dorośli tam pracujący nie dość, że nas nie przeganiali, to mówili, by je wszędzie rozlepiać. Nie trzeba nam było tego dwa razy powtarzać.
Naklejki pojawiały się wszędzie. W autobusach, w szkolnych kiblach (za co dostawaliśmy kary), na naszych plecakach, czy słupach ogłoszeniowych. Dla nas to była po prostu radosna frajda, choć podskórnie czuliśmy, że zbliża się coś wielkiego.
Tata był zawsze antysystemowy. To znaczy bez przesady – nie walczył, nie siedział w więzieniu, nie obmyślał po nocach obalenia systemu. Raczej kiwał system będąc “paskudnym prywaciarzem” i starał się, żeby nam w tych trudnych czasach niczego nie brakowało. I zupełnie nie brakowało. Jednocześnie nie zbrukał się nigdy przynależnością do PZPR. Tłumaczył nam jednak od dziecka dlaczego ten system jest zły, podśmiewał się z Gierka i innych towarzyszy parodiując ich przemowy, opowiadał o przemycaniu mięsa w stanie wojennym i ogólnie czekał na nadejście Zachodu.
Samych wyborów prawdę mówiąc nie pamiętam – ważniejsze było ode mnie skompletowanie obozowego ekwipunku. Pamiętam tylko słowa klucze, które przewijały się w rozmowach dorosłych. Pluralizm (to od plucia?), Magdalenka (kto to jest?), okrągły stół (i co z tego, że okrągły?), kantory, cinkciarze.
Pamiętam, że wierzyłem w to, że Polska już wkrótce zacznie wyglądać jak Grecja, czy choćby Jugosławia, które widziałem kilka lat wcześniej. Że będzie kolorowo, wesoło, mniej tandetnie. I rzeczywiście – lata 90, które później nadeszły, spowodowały, że zrobiło się kolorowo i różnorodnie.
Dziś oceniam je różnie. Dziś wiem, że wyścig ten był nie do końca równy, że wyglądało to trochę jak “Prawo dżungli”, które urządził nam kiedyś drużynowy na obozie – starsi zabrali nam całe jedzenie, a my jedynie podwędziliśmy chleb dziewczynom. Silniejsi przetrwali, słabszym było łatwiej. Dziś wiem, że nasze rzucenie się na liberalizm gospodarczy i totalne obrzydzenie do jakiejkolwiek redystrybucji (dość zrozumiałe) spowodowało, że dość mocno się rozwarstwiliśmy. Dziś wiem, że to wcale nie był koniec, że wtedy zaczął się smród, bo na majątkach po PRL uwłaszczyło się mnóstwo mafii i mafijek różnego kalibru. Że podział na złą, komunistyczną lewicę i wspaniałą prawicę – a wtedy tak widziałem świat – był tylko dziecinnym uproszczeniem. Ale łatwo się o tym mówi z perspektywy czasu.
Wiem natomiast, że była to data WIELKA, że życie przed 1989 i po 1989 to dwie różne rzeczywistości. Wiem, że moje życie dzieli się na to przed 1989 i po nim.
I cieszę się bardzo, że mogłem – choć symbolicznie – brać udział w tym, co działo się wiosną 1989 roku.