To był 20 grudnia 2012. Dzień przed planowanym końcem świata. Koniec świata jakoś nie nastąpił, choć dla mnie w pewnym sensie rzeczywiście tak było. Następnego dnia nie poszedłem do pracy. Normalnej pracy. Postanowiłem poświęcić się w 100% koszulkom.
Nie miałem pojęcia, co będzie dalej i nie wiedziałem ile ta sytuacja potrwa.
Dziś już wiem.
Jest 13 września 2020. Piszę ten tekst i wiem, że zbliża się kolejna zmiana w moim życiu zawodowym. Po prawie ośmiu latach wypełnionych w dużej mierze prowadzeniem własnej firmy, a także tworzeniem w sieci, nadszedł czas powrotu na etat. Jutro – z całkiem dużym prawdopodobieństwem – wstanę rano, wezmę prysznic, przygotuję śniadanie, odwiozę dzieciaki do szkoły i przedszkola, wsiądę w metro i… pojadę do pracy. Dziwnie? Dla mnie dziwnie. I ekscytująco. Dlaczego? Dokąd? Jako kto? Już wyjaśniam :)
Osiem wspaniałych lat
Nie skłamię, jeśli powiem, że osiem lat, które upłynęły między tymi datami, były chyba najwspanialszymi latami mojego życia. Oczywiście do tej pory, bo zawsze wyznaję zasadę „the best is yet to come”. Chwilę później urodziła się moja córka Lilka, kilka lat później Helena. Rozwijanie własnej firmy – Koszulkowo – było dla mnie przygodą życia. Przygodą, która może nie zakończyła się w 100% tak jak sobie to planowałem, ale mimo to nie żałuję decyzji ani trochę. O tym zresztą pisałem już i gadałem, więc nie będę się powtarzał. Od maja nie jestem już nawet udziałowcem Koszulkowo, nie pracuję już tam realnie od roku, a może nawet dłużej (z małymi przerwami).
Przez prawie osiem lat pracowałem z domu. I tak, to może być świetna sprawa, choć życie zweryfikowało wiele oczekiwań w tym zakresie. Potrzeba dużo samodyscypliny i zorganizowania, a o to nie zawsze u mnie łatwo. Zresztą Covid dał wielu z Was smak pracy z domu. Dodatkowo nie pracowałem na zewnętrznych projektach, a prowadziłem jeden duży projekt, co wymagało ode mnie sporo wizji i pomysłów na jej realizację. Były momenty, gdy mogłem działać ad hoc (wymyślając nowe wzory koszulek), były takie, gdy trzeba było myśleć długofalowo (strategia rozwoju). Tak czy inaczej mogłem w dużej mierze decydować o swoim czasie, czy nawet urlopach pracując zdalnie, jeżdżąc na konferencje czy inne wyjazdy.
Blog i YouTube
Jak spora część z Was się orientuje, równolegle rozwijałem się twórczo w sieci. Zacząłem regularniej pisać na blogu, a od dwóch lat mniej lub bardziej regularnie tworzyć treści video na YouTube. Nigdy tego do końca nie poczułem, ale nagrałem dla siebie, czy dla Marysi ponad 100 filmów. Gdy moja rola w Koszulkowie zaczęła maleć, przychody z twórczości w sieci zaczęły wystarczać na utrzymanie. Realnie rzecz biorąc przez ponad dwa lata utrzymywaliśmy się właściwie z naszej twórczości internetowej.
W tym momencie możesz pomyśleć – więc po jaką cholerę zapragnąłeś wracać do – jak to śpiewa Dolly Parton – „Nine to five?”. I nie będziesz w tym pytaniu odosobniony.
Chyba każda osoba, której zdążyłem opowiedzieć o moim powrocie do pracy, dziwiła się mniej lub bardziej.
No tak, przecież Waszym zdaniem to życie jak marzenie. Brak stałych godzin, mnóstwo urlopów i kasa za pisanie w sieci, czy nagrywanie filmów. Well, nie do końca.
Ile można jeść deser?
Nie łudzę się, że wszyscy zrozumieją o czym piszę, ale gdy masz zbyt wiele wolnego czasu, po prostu przestajesz go doceniać. Nie cieszą cię weekendy, nie cieszy cię wyjazd – przynajmniej tak bardzo jak wtedy gdy czas jest reglamentowany. Tak przynajmniej było u mnie. Niestety nigdy nie przestawiłem się na bycie pełnoprawnym twórcą internetowym, może dlatego, że moje pisanie zawsze pozostało czymś na boku. I nie byłem w stanie przeskalować tego tak, by stworzyć z tego pełen etat. Zresztą to nie jest wcale tak proste jak może Wam się wydawać, o tym też już kiedyś pisałem.
Gdy pisałem teksty, które były dla mnie ważne – czytało mnie kilkaset osób. Filmy, które oglądały setki tysięcy, były na tematy które średnio zaspokajają moją potrzebę robienia CZEGOŚ. Nie, nie chcę być panem który recenzuje Thermomixa! Nie chcę narzucać sobie formatu, nie chcę zawężać się do jednej tematyki, nie chcę pisać strategii pod to co tworzę w sieci. Tak więc po roku totalnej przerwy, postanowiłem, że muszę wrócić do robienia czegoś konkretnego i namacalnego. Do własnego biznesu, lub pracy u kogoś, co pierwsze się nawinie. Etat przyszedł pierwszy, a ja wiele się nie namyślając postanowiłem spróbować.
Kryzys wieku średniego
Ostatnie miesiące, jak wiedzą osoby mnie śledzące, były pełne prawdziwie fizycznych wyzwań, gdzie odkrywałem w sobie stolarza, piekarza, malarza, tynkarza, budowlańca, zduna i sam nie wiem kogo jeszcze. Wyremontowałem strych i wykończyłem nasze studia video, zacząłem remont piwnicy, zacząłem budować piec do pizzy (który jest właściwie skończony i czeka na pierwsze rozpalenie). Ale to wszystko nie spełniło moich oczekiwań. Tak, potrzebuję powrotu do ludzi, do biznesu, do spotkań i deadlineów. Po prostu. Szczerze mówiąc czułem się trochę jak na emeryturze, na którą jeszcze trochę za wcześnie :)
Wiecie, praca w dresie cieszy na początku. Może nawet przez rok, czy dwa. Ale po pewnym czasie poczułem, że totalnie gnuśnieję. Nie czułem wyzwań intelektualnych, nie czułem adrenaliny, nie czułem dopaminy po wykonanym projekcie. Bo czym ma być ona warunkowana? Lajeczkami pod tekstem? Zasięgami, które nie rosną? Nowymi narzędziami, których nie czuję? Nie, to nie do końca mój świat, sorry. Często zastanawiałem się nad tym czy mógłbym żyć spokojnie i wypasać owce. Może gdybym prowadził pensjonat? Ale póki co Mary i przyjaciele tego nie chcą. Muszę poszukać czegoś innego :)
Hajs, hajs bejbi
Nie będę też ukrywał, że kasa którą wyciągałem z samego blogowania mnie nie satysfakcjonowała. Gdy była on top mojej koszulkowej pensji, była całkiem słodka. Jednak jako taka – gdy wyciągnę średnią – była niższa od tego co zarabiałem w agencji w 2012. Owszem, nie mieliśmy problemy z tym, by dokonać downshiftingu, ale szczerze mówiąc nie byłem z tym specjalnie szczęśliwy. To była nadal całkiem niezła kasa dla sporej części ludzi (nie będę podawał liczb żeby nie zaczynać głupiej dyskusji na ten temat), ale jednak poniżej moich oczekiwań. Oraz na serio bardzo niestabilna, co chyba bolało mnie najbardziej.
QUO VADIS?
No dobra, przedłużam i przedłużam, a czas wreszcie powiedzieć co dalej!
Od 14 września rozpoczynam pracę jako Head of Communications w Eco&More. To duży dystrybutor ekologicznych produktów pielęgnacyjnych i chemii gospodarczej. Czy słyszysz o nim pierwszy raz? To wspaniale. Moim zadaniem będzie między innymi właśnie to, by o firmie, a także o produktach usłyszało jak najwięcej osób.
Jestem bardzo nakręcony z dwóch powodów. Po pierwsze stanowisko, które obejmuję łączy w sobie w dużej mierze to co robiłem w życiu do tej pory. Robienie szumu wokół fajnych produktów i szeroko rozumiany marketing, komunikacja międzyludzka i PR, integrowanie zespołu i dawanie mu powera, trochę video, trochę pracy z blogerami i tym podobne kwestie.
Po drugie naprawdę czuję tę misję. To produkty biodegradowalne, produkty organiczne, dobre zarówno dla ludzi jak i środowiska. Używamy w domu sporo z nich od dłuższego czasu i czujemy, że to naprawdę świetny kierunek, zgodny z naszymi przekonaniami i tym w co wierzymy.
Co dalej z blogiem i kanałem?
Don’t panic.
Większość czasu mojej twórczości przypada na czas, gdy pracowałem przede wszystkim w Koszulkowo. Zresztą nawet gdy miałem cały dzień na twórczość, nie mogłem zebrać się, by pisać nawet dwa teksty w tygodniu, czy kręcić jeden film, regularnie. Myślę, że spokojnie będę mógł robić to po godzinach, czy w weekendy. Nie zamierzam Was opuścić, jeśli rzeczywiście potrzebujecie tego, by raz na jakiś czas mnie obejrzeć, czy przeczytać :D Będę czuł się spokojnie odrzucając kolejną głupią ofertę współpracy i nie myślał, czy lepiej odrzucić czy jednak przełknąć i kupić coś fajnego dzieciakom.
Szczerze mówiąc czuję też, że będę mniej odrealniony jeżdżąc normalnie do pracy i na urlop, a nie spędzając dwa bite miesiące wakacji na wyjazdach.
Czy tak już będzie zawsze? Nie wiem. Ten rok nauczył mnie, by nie snuć zbyt dalekich planów. Pogadamy za kilka miesięcy. Póki co mam olbrzymią potrzebę być wychłostanym po pysku przez projekty i większe tempo niż leniwe snucie się w kapciach do spożywczaka.
Ach, tak. Będę miał budżety dla blogerów. I kody rabatowe na produkty. Jakże mógłbym o tym zapomnieć. Cóż. Wish me luck! :)