Ameryko, bałem się. Bałem się niepotrzebnie, bo zupełnie mnie nie zawiodłaś. Wiedziałem, że będziesz inna, że to wszystko wymyślone i nieprawdziwe. Że to istnieje tylko w mojej głowie przesyconej popkulturą.
Gówno wiedziałem. Bo to wszystko naprawdę wygląda jak w filmach. Albo moja głowa nie potrafi już inaczej działać. Tak czy inaczej – było niesamowicie. Ale po kolei. Dziś opowiem o Manhattanie.
T jak temperatura
Było gorąco. Niesamowicie gorąco. Nie zdajemy sobie zazwyczaj sprawy z tego, że USA leżą jednak nieco bardziej na południe niż Polska. Kojarzymy zimną północ, traperów i zamarznięte jeziora i oczywiście gorące południe. Ale nawet jankeski Nowy Jork położony jest na 40 równoleżniku, czyli to bardziej Madryt niż Warszawa. Gdy weźmiemy pod uwagę opływającą go wodę i prądy morskie, a także ostatnie zmiany klimatu, to okazuje się, że przewartościowałem swoją definicję upału. Wilgotność jak w Singapurze, temperatura 35 stopni, temperatura odczuwalna… 45.
Problem polega na tym, że Amerykanie mają gdzieś zdroworozsądkowe wykorzystanie klimatyzacji – po wejściu do pomieszczeń temperatura spada do kilkunastu stopni. Zresztą to samo z napojami – chyba jeszcze nigdy nie piłem tak zimnych napojów – miałem wrażenie, że wszystkie zmrożone są na kość. To, że się od tego nie rozchorowałem było totalnym cudem.
O jak odległości
Wiemy, że USA są wielkie, ale to naprawdę trzeba poczuć. Ze skautowej bazy w której nocowaliśmy, a która znajduje się “obok”, na Long Island, jechaliśmy ponad 1,5h – to prawie 130 km. Do Zachodniej Wirginii – 12 godzin.
Manhattan też był większy niż się spodziewałem – 2 dni wystarczyły mi jedynie na niego, a to i tak bez zwiedzania północy, czy dłuższego pobytu w Central Parku, ale o tym za chwilę. Oczywiście metrem – piechotą nie dałbym rady w takim czasie.
L jak ludzie
Zawsze czułem jakąś więź z Amerykanami i ich stylem bycia i to się potwierdziło. Są otwarci, są przyjaźni, są uśmiechnięci. Zaczepiali mnie na ulicy krzycząc “awesome beard, man!” i zagadywali ot tak. To raj dla ekstrawertyka jak ja, łatwo nawiązującego kontakty. Ludzi w Nowym Jorku jest mnóstwo, ale jak mówię mnóstwo to naprawdę mam na myśli MNÓSTWO. To są całe rzeki ludzkie przemierzające przecinające się pod kątem prostym ulice i przechodzące przez przejścia dla pieszych nawet na czerwonym. Bo światła w Nowym Jorku działają na zasadzie sugestii – aż sprawdziłem jak jest wg prawa i jednak piesi powinni stawać na czerwonym. Mało kto to robi. Choć trzeba przyznać, że widziałem bardzo mało sfrustrowanych kierowców i grzecznie przepuszczali oni ludzi na przejściach.
J jak jedzenie
Jedzenie na północy rozczarowało mnie pod wieloma względami.
Burgery w 5 guys burgers (podobno najlepsze w NYC!) okazały się przesmażonym mięsem w gąbczastej bułce.

Mam wrażenie, że Europa wniosła je na nowy poziom traktując jako slow food. Ale ok, nie jadłem ich jeszcze na prawdziwym południu, choć w Kentucky były już znacznie smaczniejsze.
Z piciem było jeszcze gorzej, a to ze względu na ilość chloru w wodzie, a ta ilość jest masakryczna. I to czuć nawet w napojach, które w wielu automatach robione są na miejscu z koncentratu. Smakowało to paskudnie. Chlorowana fanta jest jak pomarańcza wyciśnięta do wody z basenu.

Niska jest też świadomość żywieniowa Amerykanów, ale to chyba wiedza powszechna. Nie czepiam się zazwyczaj składników jeśli ich nie znam (nie każde E to zło, wręcz przeciwnie) ale tu naprawdę listy składników najprostszych rzeczy zajmowały całe opakowanie. Rzeczy, które serwowano na bazie skautowej składały się między innymi z czipsów na kolację (serwowanych szuflą) czy miliona słodyczy na drugie śniadanie. O iluści cukru i syropu klonowego nie muszę chyba mówić. Masakra!
Ś jak śmieci
Tak, jest ich sporo, więcej niż w Polsce. Wydaje mi się, że dbamy o to o wiele lepiej. Tam jest brudno, często bardzo brudno. Trochę jak w południowej Europie.
B jak bezdomni
Niestety bezlitosny system wolnorynkowy powoduje, że ci, którzy nie zostali dyrektorami banków… no właśnie. Bezdomnych jest naprawdę sporo, choć podobno w San Francisco znacznie więcej…
M jak Manhattan
Już w nocy, w dzień przyjazdu, sunąc wzdłuż tej znanej mi z tysiaca filmów wyspy, wpatrywałem się w Google Maps nie wierząc że mijam Queens, Bronx, Brooklyn, Battery Park czy Hell’s Kitchen. Nie wierzyłem w to też gdy przemierzałem go następnego dnia autokarem, a za oknem przemykały kolejne przecznice. PRZECZNICE! Takie z amerykańskimi hydrantami i schodami przeciwpożarowymi na budynkach. Now how cool is that?
Wsiedliśmy w prom na Staten Island (z niego jest fajny widok na Statuę Wolności, która to zresztą jest znacznie mniejsza niż się powszechnie wydaje),
…wróciliśmy i zaczęliśmy wycieczkę po zaplanowanych wcześniej miejscach. Jakich? Zobaczcie sami.



















I do widzenia, Nowy Jorku! Pomknęliśmy 12 godzin w stronę Zachodniej Wirginii, gdzie odbyło się Jamboree, a wkrótce też na chwilę do Kentucky, o czym napiszę osobno :)