To było dokładnie dziewięć i pół roku oraz jeden dzień temu. Trzynastego maja, dwa tysiące siódmego roku, siedziałem tu gdzie siedzę teraz i trochę się bałem. Nawet nie ślubu, który był zaplanowany na wrzesień, ani tego, czy niecałe dwa tygodnie wcześniej podjąłem złą decyzję wręczając pierścionek nie tej kobiecie, której trzeba. Siedziałem – no może w pokoju obok, zupełnie nieświadom tego, co wydarzy się przez następną dekadę. Siedziałem i bałem się tego, że o północy skończę trzydzieści lat i stanę się starym człowiekiem.
Pojechałem więc razem z grupką znajomych na stare miasto, gdzie przy piwie i przekąskach odczekaliśmy do tejże północy, która miała symbolizować początek końca. O rany, jak śmieszne wydaje mi się to z perspektywy czasu, tym bardziej, że od tego czasu upłynęła tak bardzo niesamowita dekada, o której nie mógłbym nawet śnić.
Dziś skończyłem – jak Tomasz Karolak w znanym serialu – mityczne trzydzieści dziewięć i pół. I wiesz co? Zupełnie się tej czterdziestki nie obawiam. Więc Ty, szczególnie jeśli masz jeszcze prefiks z dwójką, przestań smucić się swoim wiekiem. Bo – wbrew temu co myślą niektórzy – czterdziestka, a nawet pięćdziesiątka, czy sześćdziesiątka to nie jest wiek, w którym umiera się ze starości. Jest to natomiast dekada w której nauczyłem się życia jak nigdy dotąd, dekada, w której dowiedziałem się co to jest wolność i znalazłem się znacznie bliżej odkrycia sensu życia, jakby absurdalnie to nie brzmiało :)
Age is just a number
Dekada między 30, a 40 to taki trochę śmieszny okres w życiu. Teraz postrzegam ją jako środek, choć niedawno jeszcze była końcem, a w sumie nie jest jeszcze połową – mam nadzieję. Mimo wszystko wkraczasz w nią myśląc ciągle, że jesteś jeszcze nieco starszym studentem, a wychodzisz z niej z przekleństwem inżyniera Karwowskiego z „Czterdziestolatka” w głowie. Tak, ten serial zjebał nam totalnie ten moment i wizja wąsatego siwego typa spędza sen z powiem niejednej osobie. Całe szczęście mamy dziś nieco inne wzorce – począwszy od wspomnianego Karolaka, kończąc na Bradzie Picie, Jasonie Stathamie, czy innych. Ale to nie jest kwestia tego, czy jesteśmy bliżej tego, czy tamtego. To kwestia nauczenia się tego, że to wszystko zależy tylko od ciebie.
Powiem krótko – w ciągu ostatniej dekady musiałem zmieniać towarzystwo na młodsze, bo poprzednie nieco ramolało. Zawsze obracałem się wśród ludzi nieco młodszych, ostatnio okazało się, że czasem imprezuję wśród ludzi urodzonych w latach 90. So what? Tak dużo ludzi nawet w wieku 25 lat staje się mentalnymi starcami niezdolnymi do jakiegokolwiek spontanu… A to wszystko czai się tylko w głowie. Tak, to po trzydziestce powstało w mojej głowie hasło „never grow up”. I nie chodzi bynajmniej o bycie wiecznym Piotrusiem Panem, kaman, mam żonę, dom, trójkę dzieci, psa. Tu zupełnie nie o to chodzi. Tu chodzi o to, by uwolnić się od tej głupiej myśli, że to czy tamto nie wypada w tym wieku. Że to to już nie czas.
Tak już wyszło, że na początku tej dekady wkroczyłem w branżę reklamową, a następnie w kręgi socialmediowe, wkręcając się w ludzi młodszych ode mnie o pięć, dziesięć, czy więcej lat, a następnie uciekłem w koszulki, mogąc zupełnie przedefiniować siebie na nowo. Z racji swojego biznesu zacząłem ubierać się w t-shirty, a następnie czapki fullcapy i snapbacki (o których zawsze marzyłem, ale były dla mnie za drogie). I zupełnie nie chodzi tu o jakieś odmładzanie się (o tym jeszcze napiszę na końcu). Raczej o to, że naprawdę przyporządkowanie pewnych zachowań do tego, czy ma się 25 czy 35 lat jest totalnie absurdalne! Owszem, rozumiem osoby, które miały potrzebę noszenia marynarek już w liceum, szanuję ich poglądy, ja po prostu odkryłem, że mogę robić to co chcę, a brak jakichkolwiek nacisków ze strony branży w której jestem, uczynił mnie tu zupełnie wolnym i jest to naprawdę oczyszczające uczucie.
To nie jest tak, że używam magicznych kremów, nie robiłem sobie operacji plastycznych, po prostu nie chcę starzeć się mentalnie i może dlatego gdy w towarzystwie zaczynam mówić swój rok urodzenia, to już po pierwszych sylabach sie-dem-dzie… jest zdziwienie. Ale jak to? Przecież powinienem już siedzieć przy kominku w szelkach i kapciach…
Ale… ja mam na to wyjebane
Przepraszam co wrażliwszych, ale to słowo – choć stronię od przekleństw – dobitnie oddaje to co myślę. Tak, nauczyłem się mieć tak dużo gdzieś. I to jest jedna z lepszych rzeczy, które spotkały mnie po 30. Serio, Goo mający 25, a już na pewno 20 lat, miał z tym cholerny problem. Wreszcie wyleczyłem się ze swoich kompleksów – rany, ile ja ich miałem. Nienawidziłem swojej gęby, potem gdy doszedłem do wniosku, że nie jest tak źle, okazało się, że jestem prawie najniższy w klasie. I zbyt chudy. Męczyło mnie to strasznie. A gdy już się z tym pogodziłem – wyłysiałem praktycznie w rok. Nauczyłem się mieć to gdzieś i choć człowiek zawsze będzie chciał wyglądać dobrze i pokazać się z dobrej strony, to dystans jaki zdobywa do tego po trzydziestce jest niesamowity.
Dystans nie tylko do siebie. Dystans do tego co mówią ludzie, dystans do tego co się dzieje. Dystans do wszystkiego – to tak bardzo pomaga w życiu.
Ludzie
Mówiłem coś o sensie życia. No właśnie, tutaj doszedłem do wniosków o których pisałem już nie raz i o których mam nadzieję będę pisał. Kasa jest ważna, zawsze była ważna, ale nigdy nie powinna być najważniejsza. To temat na długi tekst do którego zbieram się od dawna, ale nie kupisz szczęścia i jeśli skupisz się tylko na hajsie to raczej na pewno nie będziesz człowiekiem szczęśliwym, bo poszukiwanie szczęścia jest bardziej skomplikowane i nie da się go kupić. Ludzie natomiast są naprawdę największym zasobem. I to właśnie dzięki nim osiągnąłem tak wiele. Ta dekada to dla mnie tysiące poznanych ludzi. I to jest w niej piękne – branża marketingowa, blogerzy, youtuberzy, startupowcy i wiele innych branż przez które się przewinąłem – do tego Facebook, który pozwolił te wszystkie znajomości w taki czy inny sposób pielęgnować, to jest wspaniałe. Żałują ciągle, że ludzie tak szybko przemijają, odchodzą, wyprowadzają się, z wieloma przestaję utrzymywać kontakt, natomiast nadal cieszę się, że mogę ich poznawać, rozmawiać, imprezować, zawiązywać przyjaźnie. Jeść, pić, bawić się, robić głupie rzeczy. Tak, wiedziałem to wcześniej, ale teraz wiem to na pewno.
Dowiedziałem się kim jestem
Po trzydziestce wreszcie dowiedziałem się, co chcę robić w życiu.
ŻART.
Oczywiście że nie. Mam teorię, że nigdy nie wiemy tego na pewno. Ale na pewno jestem bliżej poznania siebie. To w ogóle klucz do szczęścia. Wiem, że nie będę księgowym, wiem, że liczby to nie do końca moja kraina. Chcę pracować nad sobą w wielu aspektach, ale z drugiej strony wiem jaki jestem i kim na pewno nie będę. Okazało się, że lubię i umiem pisać – wbrew temu co mówiły moje polonistki. Może brakowało mi dyscypliny językowej, czy chęci czytania wszystkich nudnych lektur, ale jak się okazało to właśnie słowo pisane pozwala mi uwalniać nadmiar myśli. Nagle stałem się blogerem, którego czytają dziesiątki, czy setki tysięcy osób. I nie chodzi tu o łechtanie mojego ego, chodzi o to, że wreszcie odkryłem to, co sprawia mi przyjemność.
Wiem jak pić. Prawie.
O, konkret. Po trzydziestce zdałem sobie wreszcie sprawę z tego jak pić. To też temat na osobny tekst, ale wiecie, to mega kluczowa umiejętność. Chyba, że ktoś jest abstynentem. Ja miewałem w życiu takie okresy, ale miewałem też takie okresy w których wmawiałem sobie, że leżenie koło kibla na imprezie, to fajna sprawa. Teraz już wiem, że wcale mnie to nie kręci, wiem też, że kac to rzecz za którą zupełnie nie tęsknię. I choć nie będę ściemniał, że mi się to zawsze udaje, to jednak w większości wypadków znam swoje limity, nie przeginam, choć czerpię przyjemność z różnych stanów upojenia. Bo chcę. Bo umiem.
Nie ma związków idealnych
Nie ma żon idealnych. Nie ma mężów idealnych. Nie ma rodziców idealnych. Jeśli w to wierzysz, to żyjesz prawdą ekranu – wymyślonych postaci z filmów, seriali, kolorowych gazet czy blogów. Nie, to nie istnieje. Wiem o tym dobrze i choć czasem chciałbym, aby było inaczej to czas sobie to wreszcie uświadomić. A nawet gdyby istniała kobieta ideał, dlaczego do cholery miałaby z całego świata wybrać akurat MNIE? :)
Tak, kłócimy się, tak, wiele rzeczy mi nie pasuje, ale co z tego? W ogóle co do tego – choć nie tylko – zawsze przywołuję takie porównanie: życie to nie jest rejs wycieczkowy z kapitanem w nienagannie wyprasowanym garniturze ze złotymi guzikami i siwa brodą. To raczej zapieprzanie tratwą po górskim potoku – jest mokro, nieprzewidywalnie i czasem nawet niebezpiecznie. Ale nikt nie mówił, że będzie idealnie jak w Klanie.
Enjoy the little things
Życie po trzydziestce skłoniło mnie też do rozmyślań o sensie życia. Wiesz, to już nie jest tak, że wszystko jeszcze będzie, zdajesz sobie sprawę z tego, że spora część już się odbyła, że już nie będzie pierwszych tańców w szkole, wolnego na dyskotece. Że nie będzie już przygód z czasów studiów. Że ileś kartek w swoim życiowym pamiętniku już zapisałeś – lepiej lub gorzej, ale tego po prostu nie cofniesz. Że podjąłeś pewne decyzje i choć zostało jeszcze dużo czasu (mam nadzieję), to czas zacząć bardziej przyglądac się teraźniejszości i wyciskać z niej to co najlepsze. I nie chodzi o to, by codziennie skakać na bungee i robić szalone wyprawy. Ale o to, by zwracać uwagę na drobne rzeczy z których można czerpać radość. By jarać się fajną pogodą, czy innymi drobnymi sprawami, zupełnie jak małe dzieci, które potrafią fascynować się idącym po ziemi robakiem. Ale nie chcę też zbytnio skupiać się tylko na tym co jest, bo…
Rutyna zabija
To myśl, która przyplątała się do mnie w ciągu ostatnich trzech lat i ciągle krąży mi po głowie, na pewno doczeka się porządnego rozwinięcia. Niestety po trzydziestce – często, choć pewnie nie zawsze – powoli wpadasz w rutynę, niczym TIR w koleiny. Żyjesz coraz bardziej z dnia na dzień, rzeczy, które planowałeś odpływają gdzieś dalej. I nie chodzi tylko o to, że na coś cię nie stać, choć planowałeś, że w tym wieku będziesz milionerem. Okazuje się, że największym wrogiem jest mieszanka codzienności z domieszką lenistwa, na każdym etapie życia jesteś w stanie zrobić ileś rzeczy, ale ich po prostu nie robisz. Z różnych powodów. I nagle mija ileś lat.
Nie pójdę już na koncert Cohena. Mam nadzieję, że zdążę jeszcze na Dylana. Jest tylu wykonawców, których chciałbym usłyszeć i w sumie mam ku temu możliwości, ale jakoś brakuje tej iskry, tego zapłonu. Jest tak dużo rzeczy, które odłożyłem „na później” i… nagle minął rok. Dwa. Pięć. Nawet dziesięć.
Tylko krowa nie zmienia zdania
I w końcu ostatnia dekada, to dekada w której moje poglądy polityczne ewoluowały, przekonałem się o tym, że zmiana zdania to nic takiego. W tak wielu sprawach czułem się ekspertem, teraz dosadnie rozumiem co oznacza „wiem, że nic nie wiem”. Na podstawie obserwacji rzeczywistości, lektur, a także internetowych dyskusji (serio!) moje poglądy ewoluowały. Jeszcze dziesięć lat temu byłem dość prawicowy w sferze wartości, a na pewno liberalny gospodarczo, a teraz przesunęło się to… ale o tym na pewno napisze osobno. Nieważne – ważne jest to, że naprawdę nasze zdanie to tylko nasze zdanie. Warto spojrzeć szerzej, może ktoś inny ma rację? Ja dojrzałem, spojrzałem z innej perspektywy. Zmieniłem podejście do wielu spraw. To nie wstyd :)
Ja jestem gotowy, ale czy świat jest gotowy?
Jestem gotowy, by wkroczyć w piątą (!!!) dekadę życia. Jeśli uda się przedłużyć tę linię zajebistych osiągnięć – a nie pisałem przecież o tym wszystkim co mnie spotkało, o zajebistej rodzinie, o trójce dzieci, o biznesach – to będzie wspaniale.
Jedyny problem z czterdziestką jest taki, że to inni postrzegają ją, jakby to była przepustka do domu starców. To śmieszne szczególnie dziś, kiedy w wieku 30 lat często nie ma się jeszcze dzieci, nie mówiąc o stałym partnerze. I co, życie dorosłe zaczyna się dopiero po 30 i trwa jedynie 10 lat? Później już emerytura? Błagam, ogarnijcie się. Wystarczy, że kupię sobie jakieś bardziej wyluzowane spodnie, że ufarbuję brodę na niebiesko – bo mam taki kaprys – i słyszę, że mam kryzys wieku średniego. Serio? Dziś? Wiek średni w wieku 40 lat? Przecież dla naszych rodziców to była raczej pięćdziesiątka, a teraz wszystko przesuwa się do góry. Ogarnijcie się, błagam.
To wiek wyzwolenia. Od tych wszystkich strachów, uprzedzeń i innych bzdur, które zalęgły się w nas w czasach nastoletnich. I to właśnie jest mój główny cel – nie tracąc pamięci o przeszłości (którą wielbię, szczególnie lata 90) nadal nie odpadać, nadal nie ramoleć, nadal nie nie pieprzyć, że „kiedyś to było, a nowe pokolenie jest do dupy”. Czego i Wam życzę.
Hough.