Jeśli miałbym porównać do czegoś wyjście na ten film, to byłaby to długo wyczekiwana wizyta w dość ekscentrycznej restauracji. I choć spodziewałeś się czegoś dziwnego i niesamowitego zarazem, to zaserwowane potrawy były na tyle inne od tego co do tej pory jadłeś, że trudno po wyjściu wyrażać entuzjazm jak po wyjściu z naprawdę dobrej wyżerki. Choć sam kunszt i wiele innych aspektów robi na tobie takie wrażenie, że w sumie nie zapomnisz tej wizyty nigdy. Spróbuję więc rozłożyć te dania na części pierwsze.
Nastawienie
Szedłem na ten film z bardzo pozytywnym nastawieniem i dość wysoko postawionymi oczekiwaniami. Staram się tego nie robić, ale trailer i pierwsze recenzje upewniły mnie w tym, że się nie zawiodę. Choć… trailer to zawsze trailer. I tak było nieco tym razem. Film był o wiele mocniejszy niż trailer, o wiele bardziej zrył mi czaszkę, był też oczywiście o wiele bardziej rozciągnięty i momentami niemalże dokumentalnie pozbawiony akcji. Dokumentalność podkreślana ujęciami z kamery VHS (bazującymi na prawdziwych nagraniach Beksińskiego, lecz stworzonych do filmu) bije z tego filmu i w pewnym stopniu usprawiedliwia nawet brak jakiejkolwiek akcji, czy fabuły. Fabułą jest życie, podglądane niejako niczym przez kamerę Big Brothera, choć z drugiej strony mocno ekscentryczne i fabularne samo w sobie – w końcu nie śledzimy losów zwykłych Kowalskich.
Scenografia i reminiscencje
Natomiast już na samym początku wszelkie absurdy, czy może wynaturzenia podkreślane są przez tło, przez zwyczajne tło trzech ostatnich dekad XX wieku. Tło, które ja pamiętam, choć przez mgłę. Tło, które zazwyczaj widzimy w nieco innym charakterze. U Barei jako sympatyczne uzupełnienie historii i podkreślenie absurdów PRL, czy w ’07 zgłoś się”, gdzie dodaje lokalnego smaczku poczynaniom naszego rodzimego Bonda. Tutaj to tło, bardzo mocno akcentowane i genialnie narysowane tworzy swego rodzaju zestawienie absurdalne. Genialny malarz kryjący pod fasadą dżentelmena w średnim wieku oraz lekko wschodnim akcentem różne mroczne ciągoty oraz jego niezrównoważony i nie mogący się odnaleźć syn. Do tego dwie starsze panie, czyli babcie oraz żona Beksińskiego próbująca odnaleźć w tym wszystkim normalność. To wszystko na tle PRL-owskich blokowisk, śmierdzących blokowych wind, korytarzy pomalowanych w olejne lamperie, starych telefonów, herbaty w szklankach z metalowymi koszyczkami i gwiźdżącego czajnika – tak, to obraz (sic!) genialny. I tu wielki szacunek dla twórców – wszystko wydaje się naprawdę genialnie dobrane. Rekwizyty, stroje, scenografia, lokacje. I do tego (WRESZCIE!) świetny dźwięk. Wiem, że to nie pierwszy polski film z dobrym dźwiękiem (Rewers?), ale to nadal wcale nie jest normą. Tu słychać wszystko idealnie. Chapeau bas.
Ach, właśnie. Od pierwszysch scen pojawia się Coca-Cola. Tak mocno, że byłem przekonany o płatnym placemencie. Trochę mnie on raził i nie pasował. Aż do końca filmu, gdzie nagle… pojawiła się Pepsi. To rozmyło spiskowe teorie :) Okazuje się, że Beksiński po prostu uwielbiał colę. Zresztą takich smaczków jest znacznie więcej.
Gra aktorska
O niej też musze napisać na początku – jest genialnie. Naprawdę. Jako, ze film stanowi właściwie studium rodziny, nie przewija się przez niego zbyt wielu aktorów. Ale ci tytułowi są naprawdę niesamowici. Andrzej Seweryn jako Zdzisław Beksiński to klasa sama w sobie, nie ma co się chyba rozpisywać. Tomek Beksiński grany przez Dawida Ogrodnika – według niektórych zbyt przerysowany i choleryczny, ale o to chyba w tym filmie chodziło. Dla mnie genialnie. I wreszcie matka i żona, czyli Aleksandra Konieczna. Prawdę mówiąc kojarzyłem ją tylko z jakiegoś polskiego serialu – tutaj też nie mogę jej nic zarzucić. No i Andrzej Chyra – pojawia się na ekranie jedynie kilka razy, ale gdy się pojawia, jest dobrze :)
Realizm
Nie będę ściemniał, że byłem kiedykolwiek fanem Beksińskich. Nie przez jakąś niechęć, po prostu jakoś specjalnie się nimi nie interesowałem. Owszem, znałem Zdzisława jako malarza, pamiętam informację o jego zabójstwie, było to raptem 11 lat temu. Tomasza znałem głównie jako tłumacza Monty Pythona. Natomiast nie siedziałem z uchem przy radiu gdy prowadził audycje w Trójce. To nigdy nie były moje klimaty, a teraz, gdy znam jego historię, wiem, że był raczej moim przeciwieństwem ze swoim fatalizmem i nieumiejętnością odnalezienia się w życiu. Jednak wiem od ludzi mu bliższych, że role zostały odegrane genialnie, a dzięki różnym zabiegom czy może właśnie brakowi akcji naprawdę oglądałem film – o dziwo – z zapartym tchem i wcale się nie nudząc.
Tragedia
Ale nie oszukujmy się, to film ciężki. Film jest przygnębiający jak historia raka toczącego całą rodzinę. To właściwie studium śmierci. Nie będę chyba spoilował, bo wszyscy wiedzą iż wszyscy bohaterowie giną (jak w rzeczywistości). Tak więc po kolei obserwujemy odchodzenie kolejnych członków rodziny – obu babci, Zofii, Tomasza i Zdzisława. Każdy pewnie przeżyje ten film po swojemu, ja próbowałem współodczuwać tę fatalistyczną tragedię odnajdując gdzieś w sobie cząstki bohaterów, choć nie szło mi to zbyt dobrze. Są w filmie mimo pozornego braku akcji bardzo mocne. Naturalistyczny momentami dokumentalizm, kiedy Zdzisław uwiecznia na kamerze VHS śmierć poszczególnych osób, napady szału Tomasza i jego nieradzenie sobie z rzeczywistością, stosunek do śmierci obu. Szykowanie się do śmierci przez Zofię i rozmowa na temat pochówku przeplatana instrukcją obsługi pralki. I w końcu scena najmocniejsza – zabójstwo dokonane przez zapewne nie wiedzącego zbyt wiele o artyście małolata. Choć dokładnie wiedziałem co się wydarzy, choć widywałem znacznie gorsze sceny, jakoś mnie ta końcowa scena mocno przejęła. Młody dresi… proletariusz zadający seryjne ciosy nożem artyście kalibru Beksińskiego.
I chyba tylko tego kalibru szkoda. Kalibru obu postaci, który w sumie nie był tu zbytnio pokazany. Bo jednak były to przecież postaci naprawdę dużego kalibru. Ale o to chyba w tym filmie chodziło, by pokazać ich zwyczajnych-niezwyczajnych. Z ich dziwactwami upchniętymi w ramy PRL-owskiego życia.
Mocne. Bardzo mocne. Must see.
Zaloguj się / załóż konto, aby dodać własną ocenę.